Выбрать главу

– Tee Jay! – skarcił go Jim. W tym momencie poczuł zimne dotknięcie na twarzy i leżącą przed nim książkę opryskały kropelki krwi.

Zaszokowany, przycisnął dłoń do policzka. Umber Jones mierzył go gniewnym spojrzeniem, obnażając pożółkłe zęby w groteskowym uśmiechu.

– Powiedziałem panu, żeby im pan nic nie mówił, no nie? Nie usłuchał mnie pan.

W klasie zapadła głucha cisza. Wszyscy uczniowie patrzyli na Jima szeroko otwartymi oczami. Krew ciekła mu między palcami i skapywała z łokcia.

– Nic im nie powiedziałem – odparł. – Byli dostatecznie wrażliwi i inteligentni, więc domyślili się sami.

Umber Jones zdawał się rosnąć i puchnąć, aż osiągnął ponad dwa metry. Miał na sobie czarny garnitur i zapinaną na guziki czarną kamizelką, którą Jim wyraźnie widział, chociaż wydawała się dziwnie przezroczysta. Patrząc przez nią mógł dostrzec twarze swoich uczniów

– Ricky’ego, Beattie i Shermy Feldstein.

– Teraz, kiedy już o mnie wiedzą – oznajmił Umber Jones – może przydałaby im się mała lekcja, żeby wiedzieli, co się stanie, jeśli o mnie komuś powiedzą.

– Nie dotykaj ich, ani się waż! – krzyknął Jim.

– A kto mnie powstrzyma?

– Słuchaj, zrobię wszystko, co chcesz! Chcesz, żebym wrócił i porozmawiał z Chillem?

Dobrze, zrobię to. Tylko zostaw w spokoju moich uczniów!

– Zrobisz, co zechcę, bez względu na to, czy ich zostawię w spokoju, czy nie. Jest pan moim przyjacielem, panie Rook, pamięta pan?

Jim skoczył, usiłując złapać Umbera Jonesa za ramię, ale jego ręce przeszły przez tamtego jak przez dym. Umber Jones machnął uzbrojonym ramieniem i rozciął Jimowi lewy rękaw marynarki, a potem drasnął go w czubek nosa. Gdyby Jim nie cofnął w porę głowy, Umber Jones rozciąłby mu nozdrze.

Klasa widziała tylko uskakującego i miotającego się Jima, jego rozcięty rękaw i lejącą się krew. Muffy zaczęła wrzeszczeć, a kiedy Jim zatoczył się na stolik Jane Firman, ona też podniosła krzyk. Chłopcy wołali przestraszeni:

– Trzymajcie go! Niech go ktoś przytrzyma! Sprowadźcie pana Wallechinsky’ego! Nie pozwólcie mu upaść!

Tee Jay nagle wstał i krzyknął:

– Nie! Słyszycie mnie? Nie wołajcie nikogo! Zamknijcie się i zostańcie na swoich miejscach!

Wszyscy nagle zamilkli, oprócz Muffy, która żałośnie pociągała nosem. Umber Jones cofnął się od Jima, unosząc wysoko ostrze i tocząc okrutnymi szkarłatnymi ślepiami. Jim wyjął chusteczkę higieniczną z pudełka na biurku i przycisnął ją do policzka. Był wstrząśnięty i obolały, ale najgorsze było to, że czuł się bezsilny. Powinien ochraniać swoich studentów, a nie potrafił.

– Słuchajcie mnie uważnie – powiedział Tee Jay. – Wyjdziecie stąd i nikomu nie powiecie ani słowa o tym, co tu widzieliście. Ten człowiek w czerni, o którym mówił pan Rook, jest prawdziwy, nawet jeśli nie możecie go zobaczyć. Ja go widziałem. Widziałem go w dniu, w którym zginął Elvin, i widzę go teraz, wyraźnie jak na dłoni.

Stał na środku klasy, spoglądając po kolei na każdego z nich.

– Może przedtem nie wierzyliście w jego istnienie, ale spójrzcie na to skaleczenie na policzku pana Rooka i powiedzcie mi, skąd się wzięło. Jeśli nie chcecie, żeby przytrafiło się wam to samo, trzymajcie buzie na kłódkę i nie rozmawiajcie o tym z nikim. A jeśli potrzebujecie bardziej przekonujących argumentów, idźcie do zakładu pogrzebowego i spójrzcie na ciało Elvina.

– Kim jest ten mężczyzna w czerni? – zapytał go Russell Gloach.

– Kimś w rodzaju ducha, to wszystko.

– Ducha? – mruknął zdziwiony Ray. – Duchów przecież nie ma.

– No, może raczej duszą bez ciała. On nie jest martwy… tylko potrafi opuszczać swoje ciało.

– Skąd tyle o nim wiesz? – zapytała Sue-Robin.

– To duch kogoś, kogo znam. Dlatego tu jest.

– Czy nie możesz mu powiedzieć, żeby zostawił nas w spokoju? – spytała żałośnie Jane.

Miała łzy w oczach i była bardzo przestraszona.

Tee Jay energicznie potrząsnął głową.

– To nie jest taki rodzaj ducha, któremu można wydawać jakiekolwiek rozkazy. Chcecie żyć długo i szczęśliwie? Więc traktujcie go z szacunkiem i trzymajcie się z daleka.

Rozumiecie?

Jim wyszedł przed klasę i nie patrząc na Tee Jaya powiedział:

– Słuchajcie wszyscy, Tee Jay ma rację. We własnym interesie nie powinniście mówić nikomu o tym, co tu dziś zaszło. Nawet rodzinie czy najbliższemu przyjacielowi.

– A co możemy zrobić z tym duchem? – spytała Beattie, nerwowo rozglądając się po klasie.

Jim zerknął na Umbera Jonesa, lecz ten opuścił głowę, tak że zasłoniło ją rondo kapelusza.

– Nic nie możemy zrobić – odparł Jim. Klasa wyczuła rezygnację w jego głosie i zamilkła.

Jim otarł twarz. Policzek przestał krwawić, jednak przydałoby się go obmyć. Powinien pójść prosto do gabinetu lekarskiego, ale nie zamierzał zostawiać klasy sam na sam z Umberem Jonesem.

– Wracajmy do wiersza – powiedział. – Tee Jay… zechcesz usiąść na swoim miejscu?

Chłopak wzruszył ramionami i klapnął na swoje krzesło.

Jim wrócił za biurko i usiadł. Przed nim leżał zalany krwią podręcznik. Zerknął na Umbera Jonesa, lecz ten pozostał na swoim miejscu, wciąż kryjąc twarz w cieniu szerokiego ronda kapelusza.

Wszyscy szeptali i wiercili się niespokojnie.

– No już, wracajmy do wiersza – powtórzył Jim. – On nie uczyni wam krzywdy, jeśli zrobicie to, co powiedział Tee Jay… A teraz chcę, żebyście wszyscy zastanowili się, czy to zapadanie się podłóg i znikanie ścian było prawdą, czy tylko alegorią? A jeśli tak, to alegorią czego? I co miał na myśli autor, mówiąc o innych prawach magii”?

Klasa milczała. Wiedzieli, że Umber Jones nadal pozostaje w pokoju, czy widzą go, czy nie. Wuj Umber zdjął kapelusz, przygładził dłonią popietatoszare włosy i z ironicznym uśmiechem spojrzał na Jima,

– Chill przestraszył cię, prawda? – powiedział tym swoim głosem przypominającym stęk wleczonego po cemencie worka.

Jim zignorował go i wskazał na siedzącego w odległym kącie Grega.

– Jak myślisz, co poeta rozumiał przez „niektóre prawa magii”? – zapytał.

Greg wykrzywił twarz w tuzinie różnych grymasów, zanim zdołał wykrztusić:

– Przesądy… no, wie pan, o czym mówię? Takie jak te związane z rozsypywaniem soli czy przechodzeniem pod drabiną…

– Bardzo dobrze, Greg. Rozmaite tabu, o tym pisał. To określenie pochodzi od polinezyjskiego słowa „tabu”, oznaczającego święty lub szczególnie ważny obiekt.

Umber Jones zauważył:

– Ktoś powinien opatrzyć panu ten policzek. Paskudne skaleczenie.

– Nie przeszkadzaj – odparł spokojnie Jim, chociaż wciąż trząsł się ze złości. – Te dzieci muszą się uczyć.

Ich oczy spotkały się na moment. Potem Umber Jones oświadczył:

– W porządku. Przyślę do pana posłańca z wiadomością.

– Tylko nie Elvina, proszę. Niech spoczywa w pokoju.

– Elvin? On nie chce spoczywać w pokoju. Z przyjemnością wychodzi na spacery.

Jim nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Ale Umber Jones już zaczął drgać i blaknąć, a po kilku chwilach jego dym rozwiał się i zniknął, jakby go nigdy nie było.

– Poszedł sobie – oświadczył John Ng. – Spójrzcie na mój kryształ. Znowu jest przezroczysty.

– Naprawdę poszedł? – zapytała Rita.

– Tak – potwierdził Jim. – Myślę, że da nam wreszcie spokój.

– Czego on chciał? – nalegała Sherma.

– Nie powinniście się tym przejmować – powiedział Jim. – Przykro mi tylko, że zostaliście w to zamieszani.

– No, Tee Jay, powiedz nam, czego on chce – zażądał Russell. – Wygląda na to, że jesteście dobrymi kumplami.