Выбрать главу

– Słyszałeś, co powiedział pan Rook. On niczego od was nie chce. Żąda tylko odrobiny szacunku i dyskrecji – odparł Tee Jay i przytknął palec do ust tak, jak zrobił to Umber Jones, kiedy zaglądał przez okno. Potem odwrócił się do Jima i powiedział: – Ktoś musi panu opatrzyć to skaleczenie, panie Rook. Może zaprowadzę pana do higienistki?

W jego głosie było coś, co kazało Jimowi natychmiast odłożyć zakrwawiony podręcznik.

– W porządku, Tee Jay. To nie potrwa długo – zwrócił się do pozostałych uczniów. – Może tymczasem napiszecie wiersz o waszych przesądach… o wszystkim, co was przeraża.

O rozbitych lustrach, omijaniu pęknięć chodnika, o liczbie trzynaście…

Spojrzeli na niego, wciąż stropieni i zdenerwowani. Wyszedł zza biurka i przeszedł między stolikami, poklepując uczniów po ramionach i ściskając ich ręce.

– Słuchajcie – powiedział – zdarzyło się tu coś bardzo dziwnego i niebezpiecznego.

Jednak dopóki nie stracimy głowy… póki będziemy trzymać się razem, wszystko będzie dobrze.

Tee Jay wstał i wziął go pod rękę.

– Chodźmy, panie Rook. Naprawdę ktoś musi obejrzeć pański policzek.

Wyszli z klasy i poszli korytarzem. Obok przeszedł pan Wallechinsky, wciąż noszący plaster na policzku. Jim zasłonił ręką twarz.

– Jak leci, panie R.? – powitał go woźny.

Jim odparł:

– Wspaniale.

Minęli zakręt na końcu korytarza i Tee Jay przystanął.

– Panie Rook… muszę panu coś powiedzieć. Wiem, że mnie pan nienawidzi. Wiem, że uważa pan, że pomogłem wujowi Umberowi zabić Elvina, ale to wcale nie było tak…

Jim oparł się plecami o ścianę, W oddali słyszał miarowy pisk sportowych butów uczniów na wypastowanej drewnianej podłodze. Nie był nastawiony zbyt przyjaźnie czy współczująco.

Kołnierzyk miał mokry od krwi i wciąż trząsł się ze złości. Jednak Tee Jay mówił bardzo poważnie i wyglądał teraz jak dawniej, a nie jak rozwścieczony chuligan, który pobił Elvina w toalecie.

– No dobrze – mruknął Jim. – A jak było?

– Zaczęło się to sześć miesięcy temu, kiedy wuj Umber niespodziewanie stanął w drzwiach. Powiedział, że wrócił z długiej podróży po Europie, Afryce czy skądś tam, i że chce znowu nas poznać. Nie pamiętałem go. Miałem tylko dwa lata, kiedy opuścił L.A.

Mamie chyba się nie spodobał, ale w końcu był bratem ojca, więc co miała zrobić? Ja uważałem, że jest wspaniały. Był zabawny i znał mnóstwo tych niesamowitych opowieści o ceremoniach voodoo i ołtarzach z ludzkich kości, o kapłankach mówiących nieznanymi językami. Nauczył mnie wszystkiego. Pokazał mi. Sprawił, że przekonałem się, iż voodoo jest jedyną prawdziwą religią, rozumie pan? I tak jest, to jedyna religia, która jest rzeczywista.

Jedyna dająca dowody na to, w co wierzysz.

– No cóż, w tym muszę ci przyznać rację – rzekł Jim, odejmując dłoń od policzka i pokazując Tee Jayowi krew na palcach.

– Przepraszam, panie Rook. Nie chciałem tego.

– A Elvin? Co z Elvinem? Pewnie tego też nie chciałeś. Jednak Elvin nie żyje, a przynajmniej wszyscy tak sądzą.

– Właśnie o tym chcę teraz z panem porozmawiać. Dopiero wtedy, gdy wuj Umber zabił Elvina, przekonałem się, do czego jest zdolny. Powiedział, że zamierza nauczyć Elvina szacunku… Nie miałem pojęcia, że chce go zabić. Przysięgam.

– Byłeś tam, kiedy to się stało. Dlaczego nie próbowałeś go powstrzymać?

Tee Jay potrząsnął głową.

– Jego nic nie powstrzyma, panie Rook. Może wezwać na pomoc Voduna, Barona Samedi i mnóstwo duchów, o jakich pan nigdy nie słyszał. Widzi pan, kiedy w latach siedemdziesiątych mieszkał w Venice, zarabiał na życie myjąc samochody białych ludzi.

Obiecał sobie, że już nigdy nie będzie się tak poniżać. Chciał znaleźć prawdziwą władzę. Nie polityczną, lecz magiczną. I przyrzekł sobie, że pewnego dnia wróci do L.A. i zdobędzie wszystko, stanie się szanowany i bogaty, i żaden biały człowiek nie pstryknie na niego palcami i nie nazwie go „chłopcem”. Nie pozwoli nikomu na brak szacunku wobec siebie i takich jak on.

– I dlatego zabił Elvina?

Tee Jay przełknął ślinę i skinął głową.

– Elvin zawsze śmiał się z voodoo. Próbowałem przekonać go, że to jedyna religia, jaką czarny człowiek może wyznawać, ale on tylko szydził ze mnie. Mogłem to znosić, kiedy jednak zaczął obrażać Barona Samedi, przestało mi to być obojętne. Powiedział: „Zamierzasz odgryzać łby drobiu, łazić z twarzą pomalowaną na biało i w czarnym kapeluszu?” Wtedy go uderzyłem. Żałuję, że to zrobiłem, ale nie powinien tak mówić. Nie o czymś, w co naprawdę wierzę.

– I co się wtedy stało? – spytał Jim. – Twój wuj przyszedł do szkoły? Skąd wiedział, że jesteś zły na Elvina?

– Zadzwoniłem do niego do domu, bo bałem się, że doktor Ehrlichman każe mnie zapuszkować. Wuj Umber zapytał mnie, co się stało, więc opowiedziałem mu wszystko.

Powiedział, że zajmie się tym, i tak też zrobił. A raczej zrobił to jego Dym…

Tee Jay głęboko wciągnął powietrze. Jim widział, że chłopiec jest bliski łez.

– Kazał mi zawołać Elvina do kotłowni. Powiedziałem Elvinowi, że mam trochę niezłej trawki. Przyszedł tam, a wuj Umber dmuchnął na niego tym swoim proszkiem, i Elvin zesztywniał jak trup. Nie mógł się poruszyć, nie mógł mówić, jednak przez cały czas patrzył na mnie, jakby błagał, wie pan? Wuj Umber powiedział, że na Haiti zadają bluźniercom za karę dwieście pchnięć nożem…

Tee Jay znów zamilkł na dłuższą chwilę, a potem powiedział:

– Tak właśnie postąpił z Elvinem, na moich oczach. Byłem przerażony, panie Rook, cholernie przerażony. Wiedziałem, że jeśli spróbuję go powstrzymać, zrobi ze mną to samo.

On zabije każdego, kto stanie mu na drodze, panie Rook…

– Więc czemu go nie opuścisz, jeśli jesteś tak cholernie przestraszony? Dlaczego nie wrócisz do domu?

Tee Jay wbił oczy w podłogę.

– On mi nie pozwoli – wymamrotał.

– Ach tak? I to jedyny powód? Po prostu ci nie pozwoli? Daj spokój, Tee Jay, znam cię trochę lepiej.

– To jeden z powodów. A poza tym ja wierzę w voodoo, panie Rook. Naprawdę wierzę.

Ono daje moc. Czuję ją w rękach i w myślach. Nigdy nie czułem się taki silny. Nigdy nie byłem taki pewny siebie. Pierwszy raz w życiu czuję, że jestem kimś ważnym, że mam jakąś przyszłość, rozumie pan? Czuję, że jestem panem mojego losu.

– Rozumiem. Masz przed sobą przyszłość, obojętnie kogo skrzywdzisz?

– Nie chciałem śmierci Elvina, panie Rook, przysięgam. To już się nie powtórzy.

– A jeśli Chill nie zechce oddać Umberowi Jonesowi dziewięćdziesięciu procent zysków?

Przysięgniesz, że twój wuj nie tknie go palcem?

– Chill jest handlarzem narkotyków. Wie, co ryzykuje.

– Och, pewnie. Jednak to nie oznacza, że można go zabić. Powinno zająć się nim prawo.

Nie podnosząc głowy, Tee Jay powiedział:

– Panie Rook… to nie takie proste. Jestem między młotem a kowadłem. Szanuję pana, bo jest pan chyba jedynym białym człowiekiem, który rozumie, co dzieje się w mojej głowie, ale voodoo jest takie fascynujące… Daje poczucie władzy. Dzięki niemu czarni ludzie czerpią ze studni swego dziedzictwa. A pan zawsze mówił, abyśmy nie wypierali się naszego dziedzictwa, prawda?

– Nie jestem uprzedzony do voodoo – powiedział Jim. – Szanuję voodoo tak samo jak katolicyzm, szintoizm czy jakąkolwiek inną wiarę. Jednak nie lubię przemocy i przymusu. A przede wszystkim nie pochwalam morderstw. Powinieneś pójść do rodziców Elvina i powiedzieć im, jaki czujesz się silny teraz, kiedy odkryłeś voodoo.

– Lepiej zaprowadzę pana do higienistki – odparł Tee Jay.