– Dziękuję, chyba sam trafię – mruknął Jim i ruszył korytarzem, zostawiając Tee Jaya.
Chłopiec spoglądał za nim przez chwilę, a potem zawołał:
– Panie Rook! Niech mnie pan nie odpycha, proszę! Robię, co mogę, przysięgam!
Jim przystanął, ale nie odwrócił się.
– Obiecuję, panie Rook, że zrobię wszystko, żeby już nikomu nie stała się krzywda!
– A jeśli wuj Umber znów zechce kogoś zabić? Po czyjej staniesz stronie? Jego czy mojej? – zapytał Jim.
– Jestem krwią z jego krwi, panie Rook. Musi pan to zrozumieć.
– Właśnie – powiedział Jim i powlókł się do gabinetu lekarskiego.
Reszta dnia minęła spokojnie. Kiedy chłopcy poszli do warsztatu spawać i naprawiać samochody, a dziewczyny słuchały wykładu o gospodarstwie domowym, Jim przeprowadził z Jane Firman indywidualną lekcję rozpoznawania słów. Potem pracował z Davidem Littwinem nad jego jąkaniem.
Lubił Davida. Mimo wady wymowy chłopiec był zawsze chętny do współpracy i nigdy nie obrażał się na innych, kiedy z niego drwili. Jim nie udawał, że jego uczniowie nie mają wad.
Wcześniej czy później będą musieli stawić czoło światu, który nie wybacza jąkania się, fatalnego akcentu czy ociężałego myślenia. Chciał, żeby jego uczniowie nabrali pewności siebie, ale nie przekonywał ich, że będzie im łatwo żyć i zawsze będą otoczeni przez wybaczających przyjaciół i życzliwie nastawionych nauczycieli. Pewnego dnia jakiś niecierpliwy pracodawca zapyta Davida, czy jest nadzieja, że otrzyma odpowiedź do Bożego Narodzenia, i chłopak będzie musiał sobie z tym poradzić.
Od kiedy David rozpoczął naukę w drugiej klasie specjalnej, poczynił znaczne postępy, ale Jim nie zamierzał wmawiać mu, że ludzie będą czekać w nieskończoność, podczas gdy on s-s-syka, usiłując powiedzieć, o co mu chodzi.
Pod koniec dnia rozległo się pukanie do drzwi klasy i weszła Susan.
– Słuchaj – oświadczyła – kiedy mówiłam, że powinieneś trzymać się ode mnie z daleka, nie miałam na myśli trzech tysięcy mil i zawsze.
– Przepraszam – odparł Jim, wpychając plik wypracowań do walizeczki i zamykając ją z trzaskiem. – Byłem dziś bardzo zajęty.
– Skaleczyłeś się – powiedziała zatroskana. Podeszła i dotknęła jego policzka, a potem nosa. – Jak to się stało? Wyglądasz jak pan Wallechinsky.
– To nic takiego. Pęknięta szyba.
Zmarszczyła brwi.
– Czy dzieje się coś złego? – zapytała.
Wciąż myślał o tym, jak przymknęła oczy, kiedy powiedziała, że go kocha, i jak namiętnie go pocałowała.
– Wszystko w porządku – mruknął. – Miałem ciężki dzień, to wszystko.
Chciał wyjść zza biurka, ale Susan nie ruszyła się z miejsca, zagradzając mu drogę.
– Nie chcę, żebyś myślał, że jestem na ciebie zła – powiedziała. – Nadal chciałabym obejrzeć twoje mapy, jeśli kiedyś znajdziesz chwilę czasu.
– Ja nie mam żadnych map – oświadczył. – Ron Philips po prostu napuszczał nas na siebie.
– Nie masz map? – Susan zamrugała oczami. – Co chcesz przez to powiedzieć? A co z mapą północno-zachodniego przejścia Martina Frobishera?
Potrząsnął głową.
– Wymyśliłeś to? – zapytała z niedowierzaniem. – Po co to wymyśliłeś?
Zanim dokończyła zdanie, natychmiast zrozumiała dlaczego i zaczerwieniła się jak nastolatka.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie powinnam o to pytać. To było grupie. Słuchaj… zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. Lepiej już pójdę.
Chwycił ją za rękę.
– Susan… Ja nie wiem, co zaszło między nami. Nie wiem, dlaczego powiedziałaś, że mnie kochasz, a potem zmieniłaś zdanie. Sądzę, że kobiety mają prawo bywać zmienne, ale bardzo chciałbym wiedzieć, co cię ode mnie tak nagle odepchnęło. Mam nieświeży oddech?
Rano w supersamie poznałaś Richarda Gere? Co?
– Nie rozumiem tego – przyznała Susan. – Uważasz, że między nami było coś, a nie było. Po prostu odwiozłeś mnie do domu. Rozmawialiśmy o mapach, i to wszystko. Potem wpadłeś na żywopłot i zamoczyłeś spodnie.
– Nie całowaliśmy się?
– Cmoknęłam cię w policzek.
– Cmoknęłaś, a nie pocałowałaś? Bez języczka?
– Języczka? – powtórzyła ze zdumieniem. – Jim… rozmawialiśmy o mapach, nic więcej. Od tego nie przechodzi się zaraz do pocałunków z języczkiem.
Jim przycisnął rękę do czoła.
– Coś mi się pokręciło. Myślałem, że całowaliśmy się. Myślałem, że powiedziałaś, że mnie kochasz, i pocałowaliśmy się.
Susan wzięła go za rękę.
– Jim… lubię cię i podziwiam twoją pracę z drugą klasą specjalną, ale nigdy nie mówiłam, że cię kocham. I uwierz mi, proszę… nigdy się nie całowaliśmy.
Jima nagle olśniło. Proszek pamięci! Sprawdzał proszek pamięci wyobrażając sobie, że Susan jest zakochana w nim po same uszy. Teraz przypomniał to sobie. Wiedział, że to tylko działanie proszku, ale mimo to nadal był przekonany, że całował się z Susan. To było najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznał. Nadal czuł jej wargi, czuł miękkość jej włosów i lekki oddech na swoim policzku. „Pokochałam cię od pierwszego wejrzenia”.
Powiedziała to tak wyraźnie, że mógł wyobrazić sobie każde słowo w lśniących, soczystych barwach, jak garść kolorowych cukierków.
– Jezu – wymamrotał oszołomiony.
– Słuchaj… – zaczęła Susan. – Może za jakiś czas moglibyśmy pójść na kolację. Albo na piknik.
– Jasne – powiedział i uścisnął jej rękę. – Chyba lepiej pójdę już do domu. Kotka Tibbles pewnie czeka na kolację.
Gdy wracał do Venice, zrobiło się parno i ujrzał wężowe języki błyskawic przelatujących nad górami Santa Monica, Zanim przejechał połowę drogi, usłyszał ogłuszający trzask pioruna i zobaczył rozpryski deszczu na chodnikach. Niebawem woda spływała kaskadą z dachu samochodu, a wycieraczki zaciekle śmigały tam i z powrotem po przedniej szybie.
Kiedy dotarł do swojego domu, zaparkował jak najbliżej cementowych schodów i wysiadł trzymając nad głową egzemplarz National Geographic. Szkoda rytuałów płodności ludu Motu z Papui-Nowej Gwinei – trochę się umoczą.
Wszedł po schodach. Myrlin obserwował go przez okno kuchni, ale gdy Jim nagle odwrócił się i zrobił okropnego zeza, pospiesznie opuścił rolety.
Kiedy Jim otwierał frontowe drzwi, zagrzmiało ponownie i zaczął padać jeszcze ulewniejszy deszcz, spływając strumieniem z dachu i wytryskując z rynien. Zapalił światło i wrzucił mokrą gazetę do kosza. Zostawił drzwi lekko uchylone i po kilku sekundach pojawiła się kotka, ocierając się o jego nogi i miauczeniem domagając się uwagi.
– No, już dobrze – powiedział.
Poszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął talerz jambalayi, którą zrobił sobie jakieś dwa miesiące temu. Po dzisiejszym dniu nie był szczególnie głodny, ale miał przed sobą długi wieczór poprawiania prac i wiedział, że jeżeli czegoś nie zje, to o północy zacznie robić sobie obrzydliwe kanapki ze wszystkiego, co znajdzie w lodówce – z pikli, sera gorgonzola, przeterminowanej wędliny i masła orzechowego – i nad ranem będzie bardzo tego żałował.
Włożył talerz z jambalayą do mikrofalówki i włączył rozmrażanie, a potem otworzył puszkę piwa i wyjął konserwę z mięsem dla kotów. Kotka wpadła do kuchni gorączkowo przebierając łapami i zaczęła przełykać kawałki konserwowego królika, zanim zdążył nałożyć je na miseczkę.
– Kochasz tylko moje żarcie – powiedział do niej – a Susan wcale mnie nie kocha.
Wstał i przejrzał się w lustrze obok telefonu, ostrożnie dotykając policzka, żeby sprawdzić, jak goi się rana. Nóż Umbera Jonesa musiał być ostrzejszy niż brzytwa, ponieważ cięcie, choć głębokie na pół centymetra, już zdążyło się zamknąć. Skaleczenie na nosie było bardziej kłopotliwe: niewielkie, półkoliste nacięcie na samym czubku, lekko rozchylone. Przez jakiś czas nie będzie mógł wycierać nosa.