Wziął swoje piwo, przeszedł do stołowego i włączył telewizor. Wiadomości, mecz baseballu, „Simpsonowie”, znów mecz, zbliżenia jakichś obrzydliwych owadów, wiadomości.
Błyskawice przecięły niebo za oknem i obraz zaczął drgać. Jim podszedł do odbiornika i uderzył w pudło telewizora otwartą dłonią, ale obraz nadal drgał. W tym momencie znów usłyszał miauczenie kotki. Kiedy odwrócił się, zobaczył jakąś postać siedzącą na kanapie.
Była ledwie widoczna, szczupła i zwiewna, wydawała się bezcielesna, jakby wycięta z firanki.
Spojrzał na nią z niepokojem, jednak teraz, kiedy pogodził się już z istnieniem wędrujących dusz, nie był tak przerażony, jak przy pierwszej wizycie Umbera Jonesa. Przez chwilę patrzył na siedzącą postać, a potem ostrożnie podszedł do niej. Miała pochyloną głowę i dłonie splecione na podołku. Jim klęknął przed kanapą i wyciągnął rękę, by sprawdzić, czy zareaguje na dotknięcie, ale poczuł tylko zimne mrowienie, jakby zanurzył palce w wodzie z lodem.
Postać uniosła głowę. Miała smutną twarz i oczy skryte w cieniu, jednak Jim poznał ją od razu.
– Pani Vaizey – odezwał się. – Słyszy mnie pani, pani Vaizey?
– Słyszę cię – odparła.
Nie był pewny, czy naprawdę przemówiła, ale zrozumiał to, co powiedziała.
– Pani Vaizey… bardzo mi przykro, że tak się stało. Gdybym wiedział…
– Wiedziałam, co ryzykuję, Jim. A teraz, kiedy już jestem martwa, chyba możesz nazywać mnie Harriet, prawda?
– Czy Umber Jones przyłapał cię w swoim mieszkaniu?
Skinęła głową i powiedziała:
– Jego dusza właśnie wyszła z ciała, kiedy to się stało. Cielesna powłoka leżała na łóżku.
Twarz miał pomalowaną na biało, kapelusz położył obok siebie na poduszce, a w ręku trzymał laseczkę loa, jak Baron Samedi. Próbowałam mu ją zabrać, ale spóźniłam się. Jego Dym wrócił, przyłapał mnie i już nic nie mogłam zrobić. Wezwał na pomoc Ogou – na Ferraille, a on zmusił mnie, żebym się wchłonęła.
– Ból…
– Ten ból był straszniejszy, niż możesz sobie wyobrazić. Jednak na szczęście nie trwał długo, a teraz jest już po wszystkim. Już nigdy nie poczuję bólu.
– I co się teraz z tobą stanie?
– Zniknę, Jim, jak wszystkie dusze. Nie ma żadnego nieba. Poza życiem jest tylko rodzaj znikania, jak blaknięcie fotografii pozostawionej na słońcu. Po jakimś czasie zostają tylko słabe zarysy, a potem już nie ma nic.
– Będzie mi cię brakowało.
– No cóż… dopóki ktoś mnie pamięta, nie zniknę na dobre. Ale musisz jeszcze znaleźć sposób, żeby pozbyć się Umbera Jonesa, inaczej będzie cię prześladował do końca twoich dni.
– Próbowałem się go pozbyć – odparł Jim, obracając głowę tak, żeby zobaczyła rozcięty policzek. – Widzisz rezultat. Groził, że zrobi krzywdę moim uczniom, jeśli nie będę go słuchać.
Opowiedział jej, co zaszło tego dnia w szkole, a ona wysłuchała go z uwagą. W końcu powiedziała:
– Musisz odebrać mu laseczkę loa. To jedyny sposób. Myślisz, że mógłbyś namówić na to Tee Jaya?
– Nie sądzę. Jest zły na wuja za to, że zabił jego najlepszego przyjaciela, ale bardzo się go boi. Nie sądzę, żeby chciał narażać się na jego gniew wykradając mu święty przedmiot, jakim jest ta laseczka.
– To mnie wcale nie dziwi. Ten chłopak musi być prawdziwym wyznawcą voodoo, inaczej nie widziałby Dymu swojego wuja. Podejrzewam, że sam będziesz musiał to zrobić…
– Mówisz o włamaniu do mieszkania Umbera Jonesa?
– Albo o tym, co ja zrobiłam: o wizycie duszy. Upewnij się tylko, że ten człowiek nie wróci niespodziewanie i nie przyłapie cię tak, jak mnie.
– Jak mogę to zrobić? Nie mam pojęcia, jak mógłbym opuścić moje ciało.
– To nie jest takie trudne. Usypiesz krąg z popiołu i palcem nakreślisz trzy symbole:
Księżyc, Słońce i Wiatr. One wyprowadzą twoją duszę z ciała i sprowadzą ją z powrotem.
Musisz tylko leżeć spokojnie na kanapie i wymówić trzy wersy wyzwalającego zaklęcia.
– Nie znam tych trzech wersów zaklęcia. Czy to te łacińskie słowa, które wtedy wymawiałaś?
– Możesz wypowiedzieć je w dowolnym języku. W niektórych działa szybciej i natychmiast uwalnia cię z ciała. Na przykład po kreolsku lub w języku Yoruba, ponieważ te języki mają magiczną moc.
– Dawno nie rozmawiałem po yorubańsku…
– Więc powiedz to zaklęcie po angielsku. „Uwolnij moją duszę… niech podąża, gdzie chce. Niech moje ciało śpi bez niej. Uwolnij moją duszę… i chroń ją od zła i ciemności”.
Powtórzyła te słowa trzykrotnie, a Jim powtarzał je za nią.
– Nie martw się, jeśli trochę je zmienisz… twoja wola cię wyzwoli, a nie to, co powiesz.
– Jakie to uczucie? – zapytał Jim.
– Poczujesz się, jakbyś zdjął ciężki płaszcz, który nosiłeś przez całe życie. Poczujesz się tak wolny, że nie będziesz chciał wracać. Polecisz. Popłyniesz. Kiedy raz to zrobisz, nie będziesz mógł się doczekać następnego razu.
Jim nie był pewny, czy to mu się podoba. Zanim na scenę wkroczył Umber Jones, wiódł dość spokojne i unormowane życie. Nie chciał, aby zakłócała je jakaś dziwna tęsknota, której nigdy nie zdoła zaspokoić. Czułby się jak astronauta wiecznie marzący o powrocie na Księżyc.
– Jeśli polecę… jeżeli popłynę… nie mając ciała, jak zdołam zabrać laseczkę?
– Dusza nie potrzebuje materii – odparła pani Vaizey. – Działa siłą woli. Siłą duszy jest jej umiejętność koncentracji, nie ograniczana przez ciało i krew.
Postać staruszki zaczęła znikać.
– Poczekaj! – zawołał Jim. – Jeśli już będę miał tę laseczkę loa, co mam z nią zrobić?
Pani Vaizey powiedziała coś tak cicho, że nie dosłyszał. Równie dobrze mogło to być „weź ją” jak i „zniszcz ją”. A może zupełnie coś innego. Jej postać zblakła i wyglądała jak słaby cień rzucony na kanapę. A potem zupełnie zniknęła.
Jim wstał i przez dłuższy czas przechadzał się po mieszkaniu, zastanawiając się, co do diabła powinien zrobić.
Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył je nie zdejmując łańcucha. To był Geraint, w jaskrawej zielono-szkarłatnej koszuli.
– Czy jest u ciebie moja matka? – zapytał.
– Twoja matka? Oczywiście, że nie. Skąd ten pomysł?
– Myrlin mówił, że rozmawiałeś z nią.
– W jaki sposób zdołał to zobaczyć? Ma rentgen w oczach czy co?
– Przypadkiem spacerował po balkonie i zerknął do twojego mieszkania.
– Przypadkiem, tak? Mogłem się tego spodziewać – burknął Jim.
Zdjął łańcuch i otworzył drzwi na oścież.
– Chcesz wejść i przeszukać lokal? – zapytał.
– Nie, dzięki – zmieszał się Geraint. – Ale bardzo się o nią martwię, wiesz? Nigdy przedtem nie znikała tak bez słowa. Szukałem wszędzie… bez skutku.
– Nie martw się. Wiesz, jaka ona jest. Gdziekolwiek się podziała, na pewno jest szczęśliwa.
Geraint już miał odejść, ale nagle pociągnął nosem i zatrzymał się.
– Wiesz co… jestem pewny, że czuję zapach jej perfum.
Jim wiedział, że pani Vaizey pozostawiła po sobie zarówno zapach perfum, jak i wibracje swojej osobowości. Uspokajającym gestem położył dłoń na ramieniu Gerainta.
– Przykro mi, ale to tylko twoje pobożne życzenia.
ROZDZIAŁ X
Zdołał zjeść połowę jambalayi, a resztę wrzucił do kociej miski. Potem wziął prysznic i włożył czarny golf oraz czarne spodnie. Znalazł też parę czarnych rękawiczek, które dostał od matki na Gwiazdkę i których nigdy nie nosił. Przyczesał mokre włosy i przejrzał się w lustrze.