Выбрать главу

Może nie miał żadnego doświadczenia jako włamywacz, ale z pewnością wyglądał jak kryminalista.

Otworzył kredens w kuchni i wyjął niebieskie plastikowe pudełko, w którym przechowywał różne narzędzia. Wyjął z niego długi śrubokręt i cienką szpachlę. Znalazł też w nim wygięty kawałek drutu, którym kiedyś udało mu się otworzyć szkolną szafkę. Włożył ten amatorski wytrych do kieszeni, a potem pojechał do mieszkania Umbera Jonesa. Zaparkował po drugiej stronie ulicy, wciskając się tuż za furgonetkę sklepu z dywanami. Przez zasłony w oknach mieszkania Umbera Jonesa sączyło się bursztynowe światło i Jim widział zarys poruszającej się postaci. Z tej odległości wydawało mu się, że to Tee Jay.

Zerknął na zegarek. Dochodziła 11.11. Wygodnie zasiadł w samochodowym fotelu, przygotowując się na długie oczekiwanie. Włamanie do mieszkania, w którym przebywał Umber Jones i Tee Jay, będzie niezwykle ryzykowne, ale wolał mieć do czynienia z Umberem w jego cielesnej postaci niż z jego Dymem, obdarzonym całą niszczycielską władzą laseczki loa.

Skracał sobie czas recytując wiersze. „Lecz śmierć odparła: Jam go wybrała. Tak więc poszedł. I cicha letnia noc zapadła”.

Nagle drzwi mieszkania Umbera Jonesa otwarły się i wyszedł z nich Tee Jay. Miał na sobie niebiesko-białą wiatrówkę i trzymał ręce w kieszeniach. Rozejrzał się na prawo i lewo, po czym szybkim krokiem ruszył na zachód.

Po pięciu lub sześciu minutach światło w oknie Umbera Jonesa zgasło. Może położył się do łóżka, pomyślał Jim i postanowił, że da mu około pół godziny, a potem sprawdzi, czy uda mu się włamać. Największe niebezpieczeństwo groziło mu tylko przez kilka minut, podczas których będzie szukał laseczki loa – lecz gdy ją już znajdzie, Umber Jones nic nie będzie mógł mu zrobić.

Odczekał dwadzieścia minut. Okno na piętrze nadal było ciemne. Wuj Umber musiał już zasnąć. Jim dał mu jeszcze trzy minuty, a potem wysiadł z samochodu, pozostawiając drzwi nie zamknięte na wypadek, gdyby musiał szybko uciekać.

– Jesteś stuknięty – powiedział sam do siebie, przechodząc przez ulicę. – To nigdy się nie uda. Ten facet zaraz zbudzi się i posieka cię na plasterki.

Ale czy miał inne wyjście? Miał działać dalej jako „przyjaciel” Umbera Jonesa, być jego chłopcem na posyłki, wymuszać haracz od alfonsów i handlarzy narkotyków pod nieustanną groźbą, że prześladowca skrzywdzi jego uczniów? A może całymi dniami miał pilnować mieszkania – Umbera czekając, aż ten opuści je jako Dym? A jeśli wuj Umber wróci i przyłapie Jima na kradzieży laseczki loa, tak jak złapał panią Vaizey? Nie miał ochoty wchłonąć sam siebie i zakończyć życia jako kupka popiołu.

Dotarł do drzwi mieszkania i rozejrzał się niespokojnie, ale w pobliżu nie było nikogo oprócz jakiegoś mocno pijanego mężczyzny, wyglądającego jak Stan Laurel. Tulił się do ściany, jakby się w niej zakochał, i od czasu do czasu wykrzykiwał oderwane fragmenty piosenki z Moon River.

– „Szerszą niż milę toń… przepłynę ja i mój koń…” Drzwi były stare i kiepsko dopasowane. Między framugą i panelem ziała co najmniej półcentymetrowa szpara, a drewno wyglądało na spróchniałe. Jim wyjął śrubokręt i wsunął go w szczelinę obok zamka. Potem pociągnął z całej siły, i część framugi pękła. Wtedy zdołał wepchnąć śrubokręt tak głęboko, że wyczuł rygiel zamka. Już miał go otworzyć, gdy nagle usłyszał basowy pomruk, jakby tuż pod jego nogami przejeżdżał skład metra. Tyle że w Venice nie było metra.

Instynktownie cofnął się od drzwi. Pomruk narastał i co – raz bardziej przypominał łoskot bębnów. Kiedy drzwi drgnęły, Jim odwrócił się i uciekł. W połowie następnego budynku znalazł pustą wnękę bramy seks-shopu i przycisnął się do siatki drzwi. Serce waliło mu jak młotem. Za siatką i uśmiechało się do niego wyblakłe zdjęcie pulchnej dziewczyny o białym ciele i mocno podmalowanych oczach.

Po paru minutach wychylił się, żeby sprawdzić, co się dzieje. Na chodniku nie było nikogo poza pijakiem, który przesunął się kilka kroków dalej.

– „Czekając… tuż za zakrętem…” – śpiewał.

Ale powietrze przed mieszkaniem Umbera Jonesa zdawało się drgać, jak nad pustynną autostradą. Drzwi uchyliły się odrobinę i zaczął sączyć się z nich dym. Gęsty, czarny dym.

Jim cofnął się. Dobrze wiedział, co to takiego. Dym wił się, kłębił i powoli unosił w górę, aż uformował się w wysoką, czarną sylwetkę Umbera Jonesa.

Jim miał dwie możliwości. Mógł zostać i zaryzykować włamanie do mieszkania Umbera Jonesa albo pójść za nim i sprawdzić, co tamten knuje. Rozsądniejsze wydawało mu się włamanie do mieszkania. W końcu, jeśli znajdzie laseczkę loa, Umber Jones nie będzie mógł już wezwać na pomoc demonów dających mu moc. Nadal będzie mógł użyć pistoletu lub noża, ale co z tego? Jim uczył piętnastolatków, którzy potrafili używać pistoletu i noża, a czasami nawet przynosili je do szkoły.

Poza tym pani Vaizey umarła usiłując przynieść mu tę laseczkę i czuł, że jego obowiązkiem jest dokończyć to, co zaczęła. Przynajmniej tyle był jej winien.

Umber Jones zaczął się oddalać, łopocząc połami czarnej marynarki jak skrzydłami kruka.

Przesunął się obok pijaka – który oczywiście nie widział go, ale najwidoczniej poczuł jego obecność, gdyż odwrócił się i spojrzał w przestrzeń.

Umber Jones wszedł na ulicę. Gdy to robił, nadjechała rozpędzona taksówka z podniesioną chorągiewką, kołysząc się na wyboistej nawierzchni. Kierowała się wprost na przechodzącego, jej światła przeszywały jego ciało jak tuman mgły. Przez chwilę Jim myślał, że Umber zginie pod kołami, lecz samochód przejechał przez niego. Postać Umbera zawirowała i skłębiła się, ale zaraz odzyskała pierwotny kształt i Umber Jones przeszedł na drugą stronę ulicy.

Kiedy zniknął za rogiem, Jim na kilka długich chwil stracił odwagę i stał bez ruchu, przyciśnięty do drucianej siatki sex-shopu. Jak można walczyć z kimś, kto opuszcza swoje ciało i w postaci dymu krąży po ulicach? Jednak zaraz odpowiedział sobie na to pytanie: można, bo trzeba. Polega na tobie dziewiętnaścioro młodych ludzi.

Dobro musi zwyciężyć zło. Tak każe prawo natury.

Zrobił dwa głębokie wdechy, wyszedł z bramy i wrócił pod drzwi mieszkania Umbera Jonesa. Wyjął śrubokręt i ponownie podważył zamek. Pijak dostrzegł go i niepewnym krokiem ruszył w jego kierunku.

– „Czeka mnie za zakrętem… – ryknął. – Z jagodzianym okrętem…”

Nagle zapaliło się światło w mieszkaniu pana Pachowskiego. Sąsiad wuja Umbera odsunął zasłony, otworzył okno i zawołał:

– Co się tam dzieje? Wynocha stąd, zanim wezwę gliny! Jim cofnął się od drzwi, uspokajająco machając ręką.

– W porządku… Szukam numeru dwanaście tysięcy dwa!

– To nie ten blok… dwanaście tysięcy dwa jest trzy budynki na zachód!

– Dzięki – powiedział Jim i odszedł. Mimo to pan Pachowski nadal odprowadzał go wzrokiem. Jim ponownie pomachał mu ręką. – Dzięki – powtórzył. – Dobranoc.

Przeszedł na drugą stronę ulicy. Pijak potoczył się w jego kierunku, wciąż śpiewając.

Kiedy Jim wsiadł do samochodu, podszedł do niego i oparł się o dach. Jim opuścił szybę i powiedział:

– No już, spływaj. Znajdź sobie jakieś bezpieczne miejsce do spania.

Pijak spojrzał na niego nie widzącymi oczami.

– Powiedz mi coś – poprosił. – Nigdy na to nie wpadłem i chyba nikt tego nie wie. Co to jest, do licha, ten jagodziany przyjaciel…?

Kiedy odpowiedziało mu milczenie, z szeroko rozłożonymi ramionami odszedł w noc – strach na wróble walczący z cyklonem. Jim włączył silnik i ruszył. Widział, że pan Pachowski wciąż odprowadza go spojrzeniem paciorkowa – tych oczu. Nie pozostało mu nic innego, jak wrócić do domu i znaleźć jakiś inny sposób zdobycia laseczki Umbera Jonesa.