Powłócząc nogami, Elvin wszedł do środka i stał spoglądając w dal.
– Cześć, Elvin – powiedział Jim. Woń rozkładu była jeszcze silniejsza i wydało mu się, że Elvin wygląda znacznie gorzej. Jak długo magia Umbera Jonesa będzie poruszać tym okaleczonym ciałem, posyłając je z wiadomościami?
– Umber Jones chce, żeby pan znów zobaczył się z Charlesem Gillespie – wybełkotał Elvin. – Chce, żeby pan powiedział mu to samo, co ostatnim razem. Jeśli będzie się nadal wahał, ma mu pan dać to…
Sięgnął białą, gąbczastą ręką do kieszeni i wyjął kurze skrzydełko z przywiązanymi do niego kolorową nitką włosami i piórami. Wyglądało jak wielka sztuczna mucha. Elvin cierpliwie odczekał chwilę, a potem położył skrzydełko na stole.
– Następna klątwa voodoo, jak sądzę – mruknął Jim.
– Następna próba przemówienia Charlesowi Gillespie do rozumu – odparł Elvin.
Odwrócił się, żeby odejść, ale Jim rzucił ostrym głosem: „Elvin!” – i chłopiec stanął jak wryty nie odwracając się. Włosy z tyłu jego głowy były nastroszone od zaschniętej krwi.
– Elvin… czy pozostało z ciebie coś z tego, kim byłeś przedtem, zanim zapanował nad tobą Umber Jones? – zapytał Jim.
Zapadła boleśnie długa cisza, a potem Elvin odparł:
– Nie rozumiem pytania.
– Po prostu chcę wiedzieć, czy rozmawiam z Elvinem Clayem, prawdziwym Elvinem Clayem, ukochanym synem pana i pani Clay i bratem Elviry, czy też z kawałkiem posłusznego rozkazom Umbera Jonesa ciała.
– Umber Jones jest moim hounganem. Robię wszystko, co każe mi Umber Jones.
– Wiem o tym, Elvinie. Jednak chcę wiedzieć, czy pozostało w tobie jeszcze coś z prawdziwego Elvina. Odrobina własnej woli. Trochę siły. Jakieś własne myśli…
Elvin wahał się. Pomimo odrazy Jim położył mu rękę na ramieniu. Ciało pod marynarką wydawało się nienaturalnie miękkie. Jim czuł, jak gnijące mięśnie przesuwają się po kościach. Elvin pochylił głowę i rany na jego szyi otworzyły się, jakby chciały przemówić własnym głosem. Potem odwrócił się i na jego twarzy – odrażająco okaleczonej – odmalowało się prawie dziecinne błaganie.
– Dlaczego on mnie nie zostawi w spokoju, panie Rook? Dlaczego nie da mi umrzeć…?
– Nie wiem, Elvinie. Wydaje się, że potrzebuje cię tak samo, jak potrzebuje mnie.
– Czy nie może pan go poprosić, żeby zostawił mnie w spokoju? Nie wie pan, jak to jest, kiedy czujesz, że gnijesz. Jakby coś wyżerało mi wnętrzności.
Jim przełknął ślinę, a potem odparł:
– Słuchaj, Elvinie… zrobię wszystko, co będę mógł. Obiecuję.
Elvin odpowiedział skinieniem głowy, odwrócił się i wyszedł z mieszkania. Jim patrzył, jak wymacuje sobie drogę po schodach i wychodzi w noc. Jeden Bóg wie, dokąd zmierzał i gdzie przebywał, gdy Umber Jones nie wysyłał go z wiadomościami. Może na cmentarzu?
Może w jakiejś piwnicy? I co się z nim stanie, kiedy jego ciało rozłoży się tak bardzo, że nie będzie w stanie nawet chodzić?
Podniósł sporządzony z kurzej kości fetysz. Wydawał mu się niewiarygodnie paskudny.
Wyschnięty i stary, roztaczał silny, nieprzyjemny zapach, mieszaninę wszelkich budzących mdłości woni, od odoru zjełczałego tłuszczu po smród ścieku. Nie wiedział, jak zareaguje na to Chill, ale w nim ten przedmiot budził strach i obrzydzenie.
Nie miał ochoty wracać do łóżka, więc poszedł do kuchni i zrobił sobie filiżankę mocnej kawy. Usiadł przy stole, ze znużeniem wpatrując się w fetysz i rozmyślając, czy kiedykolwiek zdoła uwolnić się od Umbera Jonesa. Kiedy tak siedział, usłyszał obrzydliwe, mdlące dźwięki dochodzące z pokoju stołowego. Brzmiało to tak, jakby ktoś z trudem łapał oddech na łożu śmierci.
Ostrożnie otworzył szufladę ze sztućcami i wziął największy nóż, jaki zdołał znaleźć.
Potem na palcach wyszedł z kuchni i stanął w progu pokoju. Odgłos powtórzył się – okropny, bulgoczący.
Powiedział sobie: „No dobrze, potrafiłeś stawić czoło Elvinowi, więc potrafisz stawić czoło i temu”. Policzył do trzech, a potem włączył światło i wskoczył do stołowego, wysoko unosząc nóż i krzycząc: „Stój!”
Kotka Tibbles spojrzała na niego ze zdumieniem. Właśnie zwróciła całą kolację na dywan.
Jim stał patrząc na nią i ściskając w dłoni nóż. To była jego wina – po co dawał jej jambalayę? Wiedział, że po chili zawsze choruje.
Wrócił do kuchni po wiadro i ścierkę. Nigdy jeszcze nie czuł się tak zmęczony i przybity.
Kiedy następnego ranka wszedł do klasy, zastał swoich uczniów stojących lub siedzących na stolikach i rozmawiających z ożywieniem. Ze znaczącym trzaskiem rzucił dziennik na biurko, a potem rzekł:
– No, co jest? Założyliście klub dyskusyjny? Jaki temat dzisiejszych obrad? W domu uważają, że wszystkie nastolatki powinny nosić koszule w spodniach?
Russell Gloach wysunął się naprzód. Na wargach miał jeszcze resztki batonika, które szybko otarł grzbietem dłoni.
– Nie, proszę pana. Tematem jest, co zrobimy z wujem Tee Jaya?
Tee Jay też tam był, siedział na końcu klasy. Jim podszedł do niego i zapytał:
– A co ty o tym sądzisz, Tee Jay? To twój wujek. To, co robi, jest ściśle związane z twoją religią.
– Posunął się za daleko – odparł chłopak. – Nie miałem pojęcia, że zacznie kasować ludzi.
– Posunął się za daleko i nie wiesz, jak go powstrzymać? A nie możesz zaapelować do lepszej części jego charakteru?
– Wuj Umber nie ma czegoś takiego.
– Nie może pan oczekiwać, że Tee Jay stawi czoło wujowi – powiedziała Sharon. -
Zginąłby tak samo jak Elvin. David Littwin zaczął:
– M-m-my p-p-próbowaliśmy znaleźć jakiś s-s-sposób, ż-żeby s-się go p-pozbyć.
– I znaleźliście? – zapytał ich Jim.
– Moglibyśmy pójść do jego mieszkania i spuścić mu łomot – zaproponował Mark.
– I co by to dało? – Ray Vito wzruszył ramionami. – Nie złamał prawa, no nie? A przynajmniej nie możemy tego udowodnić. Sami skończylibyśmy w kiciu za napad i pobicie.
– Moglibyśmy zaczekać, aż opuści swoje ciało – rzekł Titus Greenspan. – Wtedy zabilibyśmy drzwi deskami, żeby nie mógł do niego wrócić.
– To na nic – stwierdził Jim. – W postaci dymu może prześlizgnąć się przez każdą szczelinę.
– W jednej z moich książek jest opisany taki rytuał voodoo – oświadczyła Sharon. – Ze słowami i wszystkim. Kiedy rzuci się klątwę na kogoś, kogo dusza opuściła ciało, nie zdoła powrócić do swojej cielesnej powłoki.
– To mogłoby się przydać – powiedział jej Jim. – Jednak przede wszystkim musimy zabrać mu jego laseczkę loa… laskę, której używa, by wezwać na pomoc pomniejsze demony. Bez niej nie miałby żadnej mocy.
– Mógłbyś ją zwinąć, kiedy twój wujek będzie spał? – zapytał Ricky Tee Jaya.
Chłopak potrząsnął głową.
– Zrobiłbym to, gdybym mógł, ale nie ośmielę się jej dotknąć. Jest święta.
– Święta czy nie, to jedyny sposób, żeby powstrzymać twojego wuja…
– Nie rozumiesz – rzekł Tee Jay. – Jest święta. Zrobiono ją z drewna dębu duchów rosnącego na cmentarzu… drzewa żywiącego się ciałami martwych. Martwe ciała należą do Barona Samedi, a to oznacza, że laseczka loa również do niego należy.
– Baron Samedi to jedna z tych rzeczy, które nie są prawdziwe – powiedziała Beattie.
– Mit – dodał Seymour.
– Baron Samedi jest równie prawdziwy jak ty czy ja, Beattie – odparł Tee Jay. – Kiedy zacząłem praktykować voodoo, złożyłem uroczystą przysięgę, że nigdy nie splamię jego honoru, nie ukradnę jego własności i nie złamię jego praw. Gdybym spróbował ukraść wujowi tę laskę, zrobiłbym sobie wroga z najpotężniejszego ducha w całym zachodnim świecie. Dopadłby mnie jak nic. I powiem wam jeszcze coś: miałbym szczęście, gdybym skończył jak Elvin.