Выбрать главу

Odwrócił się i poczłapał wzdłuż balkonu. Jim zawahał się, lecz Elvin obejrzał się i pomachał na niego.

– Chodźmy – ponaglał. – Nie mamy wiele czasu. Przecież chce pan dostać z powrotem swoje ciało, prawda?

Jim niechętnie spłynął za nim po schodach. Jednak zamiast wyjść na ulicę, Elvin skręcił w wąskie przejście wiodące na tyły domu, gdzie stały pojemniki na śmieci. Było mokre od wody z ogrodowych spryskiwaczy. Elvin powłóczył nogami po cemencie w ten sam charakterystyczny sposób, co zombie z „Powrotu żywych trupów”. Wielki Boże, pomyślał Jim, czyż życie naprawdę nie naśladuje sztuki? O ile „Powrót żywych trupów” można uznać za sztukę.

Elvin przeszedł przez podwórze i pobrnął przez plątaninę krzaków i zarośli, aż dotarł do trójkątnego skrawka ugoru między tyłem garaży a betonową ścianą następnego budynku.

Było tu ciemno i ponuro, lecz Jim dostrzegł, że sucha kamienista gleba jest świeżo skopana.

– To tu pochowano moje ciało? – zapytał ze zgrozą.

– Nie wyczuwa go pan, panie Rook? Nie czuje własnego ciała?

– Nie. Co mam teraz robić?

– To, co zawsze robią duchy, kiedy wracają ze spaceru. Wrócić do swego ciała i odpocząć.

– Czy Umber Jones wiedział, że dziś wieczór opuszczę moje ciało?

– Umber Jones wie wiele rzeczy, panie Rook.

– Przecież tylko moi uczniowie wiedzieli, co zamierzam zrobić. Nikt inny. A oni nie powiedzieliby mu o tym.

– No cóż – rzekł Elvin – teraz będzie pan miał mnóstwo czasu do przemyślenia tej sprawy.

Chyba wcale nie chciał być sarkastyczny. Jego zduszony, rozmamłany głos brzmiał prawie smutno, jakby bardzo żałował, że to nie jego gnijące ciało spoczywa w trumnie pod ziemią.

Jim nie wiedział, co robić. Stał na grudach przekopanej ziemi i usiłował wyczuć, gdzie jest jego ciało. Minęło kilka minut. Elvin cierpliwie obserwował go, a noc wokół rozbrzmiewała odgłosami ulicznego ruchu. Nagle Jim poczuł pod sobą jakieś ciepło: jego ciało znajdowało się pod nim, wyczuwał je. Zamknął oczy i próbował wyobrazić sobie, jest po prostu ciepłą wodą wsączającą się w glebę i wniknął w ziemię. Zapadając się coraz niżej czuł, jak jego duch przesuwa się między drobinami piasku. Po chwili znalazł się w kompletnych ciemnościach.

Dotarł do wieka trumny. Zwykłe pudło z sosnowych desek, przez które przesączył się z łatwością. Wpłynął z powrotem do swojego ciała, do mózgu. Wniknął w dłonie, jakby wkładał parę rękawiczek. Wypełnił płuca, żołądek i sięgnął w nogi, aż do czubków palców.

Przez kilka sekund czuł bezgraniczną ulgę.

Ale tylko przez kilka sekund. W następnej chwili zrozumiał, że jest uwięziony w ciemnej, ciasnej skrzyni i nie może się poruszyć. Poczuł gwałtowny przypływ klaustrofobii, jednak nawet nie mógł wrzasnąć. Leżał unieruchomiony magicznym proszkiem, z szeroko otwartymi oczami, rozdziawionymi ustami i zupełnie sparaliżowanymi mięśniami twarzy. Kiedyś, grając w piłkę, wywichnął sobie szczękę, ale to było tysiąc razy gorsze. Wszystkie mięśnie zesztywniały mu tak, że nie mógł nawet wyładować wściekłości dysząc, kopiąc czy tłukąc pięściami. Pomyślał, że prawdopodobnie niedługo umrze.

Po kilku minutach spróbował wziąć się w garść. Trumna była tak ciasna, że nosem prawie dotykał jej wieka. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje jak bomba. Jednak po chwili zaczął powtarzać w myślach: „Jesteś pogrzebany, sparaliżowany, ale nie jesteś martwy. Przestań panikować i zacznij myśleć, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniesz. Przecież wiesz, że niektórzy ludzie potrafili przeżyć kilka dni po takim»pogrzebie«. Ty też możesz przeżyć, jeśli zachowasz spokój. Twoje płuca nie chcą oddychać, ale to nawet lepiej. Musisz spowolnić metabolizm do absolutnego minimum. Żadnych wysiłków myślowych, żadnej histerii”.

Minęło prawie dwadzieścia minut, zanim zdołał się uspokoić. Wciąż miał chwilowe ataki klaustrofobii, pod wpływem których dygotał od głowy do stóp. Mimo to jakoś opanował strach i uspokoił umysł. Przeżyje, był tego pewien. Umber Jones za bardzo go potrzebował, żeby pozwolić mu umrzeć. Po prostu ukarał go za to, że próbował mu ukraść laseczkę loa.

Jeśli spokojnie przyjmie tę karę, przeżyje.

Usiłował myśleć o tym, co powinien robić dalej. Mógł leżeć tu i czekać, aż Umber Jones go ekshumuje, albo próbować uciec. Problem w tym, że był sparaliżowani a jego umysł nie potrafił zdobyć się na żaden większy wysiłek. Leżał w kompletnej ciemności, pod ziemią, nie mogąc – krzyczeć i nawet nie mogąc płakać. Po raz pierwszy w życiu zrozumiał, jak to jest być zombie i dlaczego tak posłusznie wykonywali rozkazy, kiedy w końcu wykopano ich z ziemi. Pozostawali w głębokim szoku lub byli tak wdzięczni za ocalenie, że zrobiliby wszystko, co rozkazał im wybawca. Nie ma nic okropniejszego, niż leżeć tak żywcem w swoim grobie, czekając z nadzieją na dźwięk łopaty. Jim był gotów uwierzyć, że Bóg o nim zapomniał.

O 10.15 druga klasa specjalna była już niespokojna. Jednak nikt nie wrzeszczał, nie strzelał kawałkami papieru i nie bębnił w blaty stolików. Tym razem byli przygaszeni i zmartwieni, rozmawiali ściszonymi głosami i od czasu do czasu podchodzili do okna, żeby sprawdzić, czy na parkingu nie pojawił się samochód Jima.

Russell Gloach kończył stertę aromatycznych tortillas, wystarczającą dla licznej rodziny.

– Nie uważacie, że coś poszło nie tak? – zapytał. – Ten wuj Tee Jaya wygląda na wyjątkowo paskudnego faceta.

Muffy zerknęła na zegarek.

– Gdzie jest Tee Jay? Chyba tylko on mógłby nam powiedzieć, co naprawdę się stało, a tymczasem nie ma go…

– Coś poszło nie tak – powtórzył Russell, pryskając okruchami placków.

– Może skończyłbyś z tym pesymizmem? -.warknął Seymour. – Pana Rooka mogło zatrzymać cokolwiek. Korek drogowy, kto wie co?

– Czy kiedykolwiek się spóźnił? Zawsze przychodzi na czas.

– Może znalazł tę laskę i teraz próbuje się jej pozbyć.

– M-m-może p-powinniśmy z-zadzwonić do jego d-do-mu? – podsunął David.

– To chyba najlepszy pomysł – odparła Sharon. – Czy ktoś zna numer jego telefonu?

– Jest w jego biurku – poinformował Ray.

– Skąd wiesz?

– Bo zawsze przeglądam biurka nauczycieli, żeby zobaczyć, co skonfiskowali. Jeśli potrzebujecie gumę do żucia, scyzoryk czy magazyn porno, nie ma pewniejszego źródła jak biurko nauczyciela.

Znaleźli telefon Jima w notesiku w skórzanej okładce, który zawsze trzymał w lewej szufladzie. Sue-Robin wyjęła z eleganckiej torebki swój komórkowiec i wystukała numer, przez cały czas żując gumę. Czekając, nadmuchała duży różowy balon. Telefon dzwonił i dzwonił, ale Jim nie odpowiadał. W końcu Sue-Robin powiedziała:

– Nie odbiera. Coś musiało mu się stać.

– I co teraz zrobimy?

– No cóż, najpierw chyba sprawdzimy w kancelarii, czy w ogóle dziś przyszedł. A potem… no, nie wiem… może kilkoro z nas powinno pójść do Tee Jaya? Może on wie, gdzie podział się pan Rook.

Muffy poszła porozmawiać z Sylvią, sekretarką doktora Ehrlichmana, ale ona również nie widziała Jima.

– Nie martwcie się, to pewnie ten jego stary samochód. Poproszę doktora Ehrlichmana, żeby dał wam coś do roboty.

– Och, nie. Proszę mu powiedzieć, żeby się nie fatygował. Mamy mnóstwo roboty – odparła Muffy.

Wróciła do klasy i przecząco pokręciła głową.

– A więc to tak – stwierdziła Sue-Robin. – Ray i Beattie, może wy pojedziecie do domu Tee Jaya? Spytacie jego mamę o adres wuja, a potem sprawdzicie, czy jest w domu.

– Muszę tam iść właśnie z Rayem? – zapytała z odrazą Beattie.

Ray posłał w jej kierunku czuły pocałunek i powiedział: