Выбрать главу

– Pewnie, że tak. Mam najszybszą gablotę.

– Szybki samochód jest nędznym odpowiednikiem penisa – prychnęła Beattie.

– W szybkim samochodzie szybciej do raju – odparował Ray.

Nadal dyskutowali jeszcze nad tym, co mogliby zrobić pozostali, gdy usłyszeli przeraźliwy pisk. Zamilkli i popatrzyli po sobie, a potem, jak na próbie baletu, wszyscy jednocześnie obrócili głowy w kierunku źródła dźwięku. W powietrzu unosił się kawałek kredy, raz po raz postukując w tablicę.

– O mój Boże! – jęknęła Rita Munoz. – To pewnie znów wuj Tee Jaya.

– Mam nadzieję, że nie – mruknął Seymour. – Co zrobimy, jeżeli to rzeczywiście on?

Kawałek kredy znieruchomiał w powietrzu, a potem nagle upadł na podłogę. Wszyscy podskoczyli. Po chwili kreda znów uniosła się bardzo powoli i dotknęła tablicy. Wyglądało to tak, jakby trzymała ją jakaś niewidzialna dłoń, której palce nie mogą się dobrze zacisnąć.

– Hej, patrzcie – zawołał John Ng. – Stawia jakiej znaki. Coś pisze.

Denerwująco powoli kreda nakreśliła krótką pionową linię. Potem lekko przesunęła się w bok i narysowała coś co wyglądało jak grabki.

JE.

– Co to oznacza? – zmarszczył brwi Titus. Jednak kreda zaraz poruszyła się znowu i dorysowała jakiś zygzak.

– Nie rozumiem tego – rzekł Ricky. – Jeśli mamy rozmawiać z duchem, to może byłoby lepiej, gdyby raz stuknął na „tak”, a dwa na „nie”?

Kreda poruszyła się znowu. Tym razem napisała T, potem dorysowała drugie grabki i podwójny pagórek. Kimkolwiek był piszący, w miarę upływu czasu zdawał się nabierać pewności siebie i siły.

JESTEM POCHOWANY.

– „Jestem pochowany” – przeczytał Titus. – Tak napisał. Jestem pochowany.

Kreda pisała dalej, z każdą chwilą szybciej. Klasa obserwowała ją jak urzeczona.

JESTEM POCHOWANY ZA GARAŻAMI NA TYŁACH DOMU. WEŹCIE ŁOPATY. JIM.

Po słowie „Jim” kreda upadła na podłogę i pękła. Uczniowie przez chwilę milczeli, a potem zaczęli pohukiwać, krzyczeć i wiwatować. Duch Jima Rooka naprawdę tu był.

Sherma uciszyła ich i wyszła na środek klasy, rozglądając się wokół.

– Panie Rook… wiemy, że pan tu jest. To było jedno z najniezwyklejszych przeżyć w moim życiu…

– Daj spokój z przemówieniami – przerwał jej Ricky. – Chodźmy go wykopać.

Wszyscy skoczyli do drzwi, ale właśnie w tej chwili stanął w nich doktor Ehrlichman z grubym plikiem zeszytów pod pachą. Zatrzymali się, szurając nogami i pokasłując. Doktor Ehrlichman popatrzył na nich ze zdziwieniem i powiedział:

– Jeszcze pół godziny do przerwy. Dokąd się wybieracie?

– Zajęcia w terenie, proszę pana – odparł Russell.

– Zajęcia w terenie? Nic nie wiem o żadnej wycieczce. Poza tym nie możecie iść na nią sami, bez pana Rooka.

– Mamy się spotkać z panem Rookiem przy plaży. Mamy pochodzić po plaży, a potem napisać wiersz o swoich wrażeniach. Wie pan, tańczące fale i tym podobne rzeczy.

– I lale w bikini – wtrącił Mark i stęknął, gdy Russell szturchnął go w plecy.

– Przykro mi, ale nie dawałem panu Rookowi pozwolenia na zajęcia w terenie – oświadczył doktor Ehrlichman. – Dopóki nie omówię z nim tego osobiście, uważajcie je za odwołane. Przyniosłem wam kilka zadań z matematyki, żebyście dobrze się bawili przez następne pół godziny.

– Bawili? – jęknął Greg. Matematyka była dla niego równie zrozumiała jak sanskryt.

Nawet nad najłatwiejszymi zadaniami siedział całe godziny, otrzymując wyniki, które według nauczyciela były nie tylko błędne, ale twórczo błędne.

– Nie możemy kazać panu Rookowi czekać na plaży – stwierdził Ray. – Będzie się zastanawiał, co się z nami stało.

– No dobrze… w takim razie ty i John pójdziecie do niego i zawiadomicie go o zmianie planów. Tylko pospieszcie się. Pozostałych proszę o zajęcie swoich miejsc. Rozdam wam prace.

Klasa przyjęła to chórem jęków, westchnień i cichych protestów, niechętnie wracając do stolików. Przystanąwszy w progu Ray uniósł kciuk do góry, a potem wycelował w dyrektora środkowy palec. Oczywiście zrobił to za jego plecami. Z pewnością był łobuzem, ale nie samobójcą.

Odnalezienie zachwaszczonego spłachetka ziemi za garażami zajęło im dłuższą chwilę, ale kiedy tam dotarli, od razu wiedzieli, że trafili we właściwe miejsce. Świeżo skopana ziemia była dobrze widoczna, suche grudy tworzyły wyraźny kształt nagrobka.

Po cichu pożyczyli sobie z magazynka woźnego dwie łopaty na długich trzonkach, jednak nie od razu zaczęli kopać. Stanęli nad grobem i niespokojnie spojrzeli po sobie Tam, w klasie, wykopywanie pana Rooka wydawało się wspaniałą przygodą, ale teraz, kiedy naprawdę przyszli tutaj i stanęli nad jego grobem, zaczęły ich nękać wątpliwości. Co będzie, jeśli go wykopią, a on okaże się martwy? Albo okropnie okaleczony? A jeśli to pomyłka i to wcale nie on? Co wtedy powiedzą policji? „Duch zostawił nam wiadomość na szkolnej tablicy, każąc nam wykopać ciało”?

– Może nie powinniśmy tego robić – mruknął Ray.

John trącił bryłę ziemi końcem łopaty.

– A jeżeli on tam jest i nadal żyje? Nie możemy go tak zostawić.

Ray przygryzł kciuk.

– Nie wydaje mi się, żeby on mógł jeszcze żyć.

– Może żyje. To voodoo… a ci faceci od voodoo potrafią utrzymać przy życiu ludzi pochowanych w trumnach.

– No, nie wiem. Może powinniśmy wezwać gliny. Po prostu anonimowy telefon.

John milczał przez chwilę, a potem sięgnął za koszulę i wyjął swój amulet. Podniósł wisiorek do słońca. Kamień roziskrzył się jak diament.

– Myślę, że wszystko będzie dobrze – stwierdził John. – To miejsce ma pozytywną aurę. Nie ma tu niczego złego… ani nikogo martwego.

– Mam uwierzyć temu kamieniowi? – zapytał Ray.

– Widziałeś, jaki zrobił się ciemny, kiedy wuj Tee Jaya przyszedł do klasy. Ja mu wierzę.

– W porządku. Zacznijmy kopać.

Zamknięty w ciemnej sosnowej skrzyni Jim usłyszał pierwsze odgłosy kopania i pomyślał:

Bogu dzięki. Był wyczerpany, jakby brał udział w maratonie olimpijskim. Tego ranka zużył wszystkie siły każąc swemu duchowi znów opuścić ciało i wydostać się na powierzchnię.

Potem bardzo wolno przepłynął nad ulicami, bliski poddania się w połowie drogi do West Grove College. Kiedy zatrzymał się na chwilę pod wiaduktem, miał wrażenie, że poranna bryza po prostu rozwieje jego przezroczyste strzępy po oceanie.

Ale myśl o Umberze Jonesie oraz o tym, co ten łotr zrobił Elvinowi, pani Vaizey i jemu, sprawiła, że znalazł w sobie dość silnej woli, aby napisać wiadomość na tablicy. Gniew dodał mu sił. Jednak potem był bliski utraty świadomości i ledwie pamiętał, jak jego duch zdołał dowlec się z powrotem i wniknąć w ziemię.

Odgłosy kopania rozlegały się coraz bliżej. Teraz, kiedy wyzwolenie było tak bliskie, Jim poczuł, że znów ogarnia go fala klaustrofobii. Miał ochotę walić w wieko trumny. Chciał krzyczeć do tych, którzy znajdowali się na górze. A jeśli przestaną kopać i pójdą sobie? A jeśli to wcale nie jego uczniowie? Jeżeli wykopie go ktoś całkiem obcy i uzna za zmarłego?

A jeśli to Elvin lub Umber Jones?

Łopaty uderzyły o wieko trumny. Potem usłyszał szuranie zeskrobywanej ziemi i stłumione głosy. Po kilku następnych minutach koniec łopaty wsunięto pod pokrywę i z donośnym trzaskiem oderwano wieko. Ziemia obsypała Jimowi twarz, a oślepiająco jasne światło dnia poraziło oczy.

Ray i John, niech ich Bóg błogosławi. Klęczeli przy nim, spoglądając szeroko otwartymi oczami. Nigdy przedtem nie zauważył, że Ray usiłuje wyhodować wąsik.

– Czy on nie żyje? – zapytał Ray. – Wygląda jak martwy.