Выбрать главу

John ponownie wyciągnął swój naszyjnik, przyłożył go Jimowi do czoła i przytrzymał chwilę. Potem podniósł go i obejrzał.

– Jest czysty – oświadczył. – Pan Rook wygląda na martwego, ale wciąż żyje.

Zabierzmy go stąd, zanim ktoś nas zobaczy.

Wyciąganie Jima z trumny było niemal komiczną pantomimą. Mięśnie miał tak zesztywniałe, że jego łokcie nie zginały się, toteż nie mogli zarzucić sobie jego rąk na ramiona. Wytaszczyli go więc z trumny i ponieśli sztywno wyprostowanego, jak drewnianą figurkę Indianina reklamującego cygara. Sapiąc z wysiłku, doszli do garaży, przy których Ray zaparkował swój samochód. Położyli Jima na tylnym siedzeniu i kiedy John poszedł po łopaty, Ray przejrzał zawartość kieszeni Jima. Portfel, plan zajęć, kluczyki. Czuł się okropnie nieswojo pod spojrzeniem przekrwionych oczu nauczyciela. Poklepał Jima po ramieniu i powiedział:

– Niech się pan nie martwi, panie Rook. Wykopaliśmy pana i niedługo doprowadzimy pana do porządku.

Tymczasem wrócił John i wrzucił łopaty do bagażnika.

– Dokąd teraz? – zapytał.

– Myślę, że powinniśmy zawieźć go do jego mieszkania… tak będzie najlepiej. Potem ściągniemy resztę klasy i zdecydujemy, co dalej.

John spojrzał na tylne siedzenie, na którym leżał zesztywniały Jim.

– Myślisz, że on nas słyszy?

– Nie wiem. Rany boskie, nie wiem nawet, czy przeżyje. Ale musimy robić, co się da, no nie? On próbował opiekować się nami, więc teraz my musimy spróbować zaopiekować się nim.

Wnieśli Jima po schodach na górę, do drzwi mieszkania. Jego buty głośno szurały po betonie. Otworzyli drzwi i wtaszczyli go do środka. Kotka Tibbles miaucząc ocierała się o ich nogi, gdy nieśli go na kanapę. Położyli go na plecach, a potem John pochylił się nad nim i przyłożył ucho do jego piersi.

– W porządku. Żyje – oświadczył. – Słyszę, jak bije mu serce.

– I co teraz?

– Chyba powinniśmy pozwolić mu odpocząć. Cokolwiek mu podano, prędzej czy później przestanie działać.

Ray delikatnie próbował zamknąć Jimowi powieki. Udało mu się z prawą, ale lewe oko pozostało otwarte, patrząc na nich oskarżycielsko. A przynajmniej wydawało się, że spogląda oskarżycielsko, choć w rzeczywistości Jim chciał tylko dać im znać, że nadal żyje. Przede wszystkim jednak chciał, żeby zwołali resztę klasy – szczególnie chodziło mu o Sharon.

Paraliż nie ustępował, ale Jim wiedział, że musi być jakiś sposób, żeby go pokonać. W końcu czarownicy voodoo potrafili przywracać zombie do życia. Był pod działaniem jakiejś chemicznej substancji, na którą musiało istnieć jakieś antidotum, choćby sporządzone ze sproszkowanych czaszek, pajęczyn i odgryzionych kurzych łbów.

– Ściągnę tu innych – powiedział Ray. – Musimy to przedyskutować, rozumiesz? Pan Rook nie jest tylko twoim i moim nauczycielem. Jest nauczycielem nas wszystkich.

Podniósł słuchawkę i zadzwonił do West Grove College.

– Halo? – powiedział niższym o oktawę głosem. – Czy mogę mówić z Sue-Robin Caufield? Tu jej ojciec. Tak, obawiam się, że to pilne. Jej babcia miała atak serca. Tak… Może nie przeżyć tej nocy.

John usiadł na brzegu kanapy i spoglądał na Jima ze współczuciem.

– Panie Rook… słyszy mnie pan? Czy może pan mówić? Mógłby mi pan powiedzieć, jak się pan czuje?

Jim patrzył na niego jednym okiem. Widział go i słyszał, lecz nie mógł powiedzieć ani słowa, gdyż miał wrażenie, że jego język jest zrobiony z drewna balsy, a mięśnie policzków zacisnęły się na stałe. Chciał poruszyć wargami, bardzo chciał coś powiedzieć, ale układ nerwowy odmówił mu posłuszeństwa.

– Zbierzemy tu całą klasę – powiadomił go John. – Znajdziemy wujka Tee Jaya i damy mu nauczkę, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobimy w życiu.

Jim leżał nieruchomo, z jednym okiem zamkniętym, a drugim otwartym. Mógł tylko czekać, aż działanie proszku Umbera Jonesa osłabnie albo ktoś mu poda jakąś skuteczną odtrutkę. Jeśli Elvin mówił prawdę, działanie trucizny może ustąpić po wielu dniach, a nawet tygodniach.

Ray rozłączył się i wrócił do nich. Położył dłoń na ramieniu Jima.

– Jeżeli mnie pan słyszy, panie Rook, to chciałbym powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Przyjdzie tu całaklasa. Dopilnujemy, żeby ten Umber Jones więcej nie bruździł. Nikt nie będzie grzebał naszego nauczyciela, nikt!

Podniósł kotkę i pogłaskał ją po łbie. Jim patrzył na to i nie ruszał się. Nagle Ray zawołał:

– Kurwa! O to chodziło. Teraz wszystko rozumiem!

– Co rozumiesz? – zapytał John.

– To, dlaczego głaskał koty. No wiesz, w tym wierszu. Bo cały świat wokół niego rozpadał się, a głaskanie kotów było czymś rzeczywistym. Głaszczesz kota, a on nic, więc dlaczego sprawia ci to przyjemność? Bo czasem ludzie dają coś za nic i cieszą się z tego.

John Ng spojrzał na niego.

– Skoro tak twierdzisz, Ray, to pewnie tak jest.

Słońce przeświecało przez bawełniane zasłony i oblewało twarz Jima niesamowitą poświatą. Czuł się, jakby był bliżej aniołów niż ziemi. Nagle jednak zaczął dochodzić do siebie. Zdołał otworzyć drugie oko i czuł, że kąciki jego ust leciutko się uniosły. Nadal nie mógł wydobyć z siebie głosu, a ręce i nogi miał zupełnie sparaliżowane, lecz wiedział już, że nie umrze. Spróbował powiedzieć „dziękuję”, co zabrzmiało jak „dziki”, ale to nie miało znaczenia. Szybko wychodził z letargu. Już nie leżał w trumnie. Znów był w swoim mieszkaniu, wśród ludzi, których obchodził jego los – a to było jednym z najlepszych lekarstw.

– Dziki – powtórzył.

John z niepokojem popatrzył na Raya.

– Co on mówi? – zapytał go Ray.

– Mówi „dziki”.

– Aha. Racja. „Dziki” – powtórzył Ray i klęknął obok kanapy. Pomachał do Jima i rzekł: – Dziki, panie Rook! Słyszy mnie pan? Dziki, panie Rook! Dziki!

ROZDZIAŁ XIII

Reszta klasy zjawiła się po dwudziestu minutach.

– Nie pytaliśmy nikogo o pozwolenie – oznajmiła zuchwale Muffy. – Po prostu poszliśmy sobie. Nikt nie pytał nas, dokąd idziemy. I nikt nie próbował nas zatrzymać.

– To był numer – powiedział Russell. – Przyjechaliśmy tu całą kawalkadą. Sześć samochodów i pikap, jeden za drugim. Bomba.

Zebrali się wokół kanapy, na której leżał Jim. Widział twarze ich wszystkich. Opóźnieni w rozwoju, dyslektycy, trudni. Dzieci, które nigdy nie były chlubą rodziców. W dodatku buntowniczo nastawione, prześladujące innych uczniów i wszędzie robiące zamieszanie.

Druga klasa specjalna zawsze była synonimem edukacyjnej katorgi. Jednak Jim zrozumiał, że jeśli przekona swoich uczniów, że obchodzi go to, co usiłują zrobić, obojętnie jak nieudane i nieporadne wydawałyby się te próby zwykłemu nauczycielowi, im również zacznie na tym zależeć. Nie umieli czytać, nie umieli dodawać, nie potrafili narysować psa, który nie wyglądałby jak pojemnik na śmieci, ale Jim wciąż zachęcał ich do dalszych wysiłków – „No, powiedzmy, że to nie jest»Fido«. Nazwijmy to raczej pojemnikiem na śmieci”. A teraz byli tutaj, kiedy leżał sparaliżowany, i usiłowali postawić go z powrotem na nogi.

– Panie Rook? – odezwała się Sue-Robin, nachylając się nad nim tak nisko, że widział tylko jej wielkie niebieskie oczy i miłą, pachnącą dziecinnym mydełkiem twarz. – Żyje pan, panie Rook?

– Dycham – wydusił Jim przez zaciśnięte zęby. Chciał powiedzieć „oddycham”, ale było to bez znaczenia. Przecież musiał oddychać, skoro mówił.

Sharon X siedziała w kuchni, zawzięcie kartkując książki, które mu pożyczyła.

– Jest – oznajmiła w końcu.

– Co? – zapytał Ricky.