Выбрать главу

– Środek przywracający do życia… Nazywają go miksturą ożywiającą.

– Podają przepis? – spytał Russell.

– Tak, ale jest trochę dziwny – odparła Sharon. – Jakiś korzeń krwawnika i petunie, zmieszane z krwią kurczaka i selerem…

– Brzmi wspaniale – mruknął Titus. – I gdzie to znajdziesz?

– Dwie przecznice stąd jest jedna z tych orientalnych zielarni – powiedziała Muffy. – Moja ciotka Hilda kupowała tam olejek piżmowy i mirt. Co rano paliła trochę tego w kominku, żeby umilić sobie dzień.

– Zaraz zawiozę tam Sharon – zedeklarował się Russell. – A wy zobaczcie, czy nie uda wam się go obudzić. W końcu przemówił, no nie? Może zacznie się ruszać.

Ale Jim nadal leżał nieruchomo na kanapie. Miał białą jak maska z papier mache twarz i oczy otoczone czerwonymi obwódkami. Był pod silnym działaniem tetrodotoksyny – alkaloidu sto kilkadziesiąt razy silniejszego od kokainy. Mimo to wciąż miał szansę. W 1880 roku japoński szuler zatruł się tetrodotoksyną po zjedzeniu ryby fugu i odzyskał przytomność w kostnicy tydzień po tym, jak uznano go za zmarłego. Ale Jima potraktowano także bieluniem i Bufo marinus. Wyglądał jak klasyczny zombie: blady, sztywny i nieruchomy – czekający, by wyrazi wdzięczność każdemu, kto go przywróci do życia.

Sue-Robin pogładziła go po głowie.

– Niech pan się nie martwi, panie Rook. Nic panu nic będzie. Ani się pan obejrzy, jak będzie pan z powrotem w klasie, zanudzając nas na śmierć tą pańską poezją.

Jim zamrugał oczami. Spojrzał na uśmiechniętą Sue-Robin i pomyślał, że jeśli jakieś słowa mogłyby go ożywić, to tylko te. Sue-Robin zawsze siedziała z tyłu, z zamglonym spojrzeniem słuchając, jak czytał „Dzikie brzoskwinie” Elinor Wylie. A więc zanudzał ją na śmierć, tak? Nie będzie im już czytał wierszy i Sue-Robin będzie mogła sobie spokojnie przeglądać komiksy z serii „Igrat, piekielny zabójca”.

Nie wiedział, ile minęło czasu, zanim wróciła Sharon. Zobaczył ją w kuchni, w silnym świetle jarzeniówki. Mieszała korzenie i proszki w moździerzu, którego zazwyczaj używał do rozcierania ziaren gorczycy. Zasnął z otwartymi oczami, słysząc głosy dobiegające z różnych kątów mieszkania. Kotka Tibbles wskoczyła na kanapę obok niego i głośno zamruczała mu do ucha; przypominało to bardziej bojowy werbel niż mruczenie. Potem Sharon uniosła mu głowę i wlała do ust jakiś słodkawogorzki płyn. Czuł, jak ten płyn spływa mu po szyi za kołnierz, ale nie przejmował się tym. Uspokoił się i zamknął oczy.

Kiedy spał, mięśnie jego nóg zwiotczały, a stopy rozchyliły się na boki; nagle poruszył ręką i położył ją sobie na piersi. Uczniowie wciąż siedzieli przy nim i obserwowali go uważnie, przekazując sobie puszkę piwa znalezioną w lodówce. Sharon stała trochę na uboczu. Wiedziała, jakie podjęła ryzyko, dając Jimowi ten środek. Sproszkowane petunie i krwawnik mogły go zabić, zamiast przywrócić do życia. Krwawnik był tak niebezpiecznym zielem, że zielarze nadawali mu zawsze inną, tajemną nazwę. Krąg usypany z liści petunii miał odstraszać złe duchy, ale wywar z nich mógł wywołać wymioty prowadzące do śmierci.

Mijały godziny. Uczniowie oglądali telewizję, palili i przeglądali egzemplarze Jimowego „Playboya”.

– Nic dziwnego, że on jest jednym z tych mężczyzn, którzy patrzą z góry na kobiety – stwierdziła Beatrice.

– Och, daj s-spokój – powiedział David Littwin. – T-tylko d-dlatego, że n-nie m-masz d-dość d-użych cy-cy-cy…

W pewnym momencie zajrzał przez okno Myrlin, sprawdzając, co się dzieje.

Odpowiedziało mu spojrzenie osiemnastu par oczu, więc umknął do swojego mieszkania i zaciągnął zasłony.

– …cycków – dokończył David Littwin i wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.

O trzeciej po południu Jim powoli usiadł.

– Mój Boże – wymamrotał, przyciskając dłonie do czoła.

– Co się dzieje? – zapytała Sue-Robin, podbiegając do kanapy i sadowiąc swój krągły tyłeczek obok niego.

– Nic mi nie jest – odparł Jim. – Czuję się, jakbym pił przez całą noc, to wszystko.

Wyciągnął rękę i pomasował sobie kark. Potem przeciągnął się i spróbował wstać, ale nie zdołał. Popatrzył na swoich uczniów i uśmiechnął się.

– A więc dokonaliście tego. Uratowaliście mnie. Pokiwali głowami.

– To Ray i John wykopali pana, chociaż wszyscy widzieliśmy wiadomość na tablicy.

Jim rozejrzał się wokół. Wciąż był sztywny i dziwnie otępiały, jednak eliksir Sharon zdecydowanie wyrwał go z letargu.

– Poszkapiłem – przyznał. – Udało mi się opuścić moje ciało i przenieść się do mieszkania Umbera Jonesa, ale zbyt dużo czasu zajęło mi zabieranie laseczki loa. Kiedy jest się duchem, nie ma się rąk… przynajmniej nie w zwykłym znaczeniu tego słowa. Trzeba poruszać palcami siłą, woli, inaczej niczego nie da się uchwycić. Tak samo była, z tym kawałkiem kredy. Czy widzieliście kiedyś ten film „Duch” z Patrickiem Swayze, który próbował podnosić różne rzeczy? To było dokładnie tak samo. Tylko siłą woH zdołałem napisać tę wiadomość, nie dzięki mięśniom. Ale gdy próbowałem ukraść laseczkę Umberowi Jonesowi, on zabrał moje ciało z tej kanapy i pochował je. Oczywiście z pomocą Elvina.

Kiedy chciałem wrócić do mojego ciała, nie znalazłem go tu.

– Ale musiałeś się przerazić – mruknął Ricky.

– Okropnie się przeraziłem. Jednak Elvin pokazał mi, gdzie było pogrzebane ciało, więc udało mi się w nie wejść. Nie pytajcie mnie jak. Po prostu wsiąkłem w ziemię. Pani Vaizey mówiła mi, że jeśli opuszczę swoje ciało choć raz, zawsze będę chciał to robić. Ale po dzisiejszym dniu chyba drugi raz tego nie zrobię…

– Więc nie zdobył pan laseczki loa? – zapytała Sharon.

Jim potrząsnął głową.

– Nie. Musimy znaleźć inny sposób.

Spojrzał na zegarek i dodał:

– Muszę wrzucić coś na ruszt. Jeśli chcecie zostać, będziecie mile widziani. Zamówcie pizzę albo cokolwiek. Potem porozmawiamy, co robić dalej.

Trochę po szóstej, kiedy wszyscy popijali kawę i rozmawiali, Jim wszedł do stołowego i klasnął w dłonie, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Wziął prysznic i przebrał się. Miał na sobie koszulę w różową kratkę i okulary od Armaniego, w których wyglądał jak sowa.

– Dobra… myślę, że doszedłem do siebie – powiedział. – Jestem jeszcze trochę zesztywniały, ale kto by nie był po wylegiwaniu się w trumnie? Śniły mi się różności, jednak nic przerażającego, chyba że uznalibyście za przerażający erotyczny sen o doktorze Ehrlichmanie. Kiedy go zobaczycie, nie wspominajcie o czarnych pończochach i podwiązkach, dobrze?

Uczniowie roześmiali się, ale widzieli, że ich nauczyciel jest zdenerwowany i zmęczony.

Po chwili Jim dodał:

– Mamy do czynienia z potężną magią voodoo. Tu nie ma miejsca na sceptycyzm. Umber Jones dysponuje zadziwiającymi siłami. Potrafi krążyć po ulicach jak dym i zabijać ludzi, którzy nie mogą go dostrzec. Kiedy przyłapał mnie zeszłej nocy, z początku nie mogłem pojąć, skąd wiedział, że opuszczę moje ciało. Jednak leżąc w trumnie miałem mnóstwo czasu na myślenie… To niewiarygodne, jak sprawnie może pracować mózg, kiedy nie rozpraszają go żadne zewnętrzne bodźce. Żadnych przelatujących samolotów. Żadnych dziwek hałasujących piętro wyżej.

I znów uczniowie roześmiali się – nie z żartu, ale dlatego, że z ulgą stwierdzili, że ktoś przejął kontrolę nad sytuacją.

– No dobrze, a teraz sprawdzam obecność – oznajmił Jim. – Nikogo nie brakuje?

– Nikogo oprócz Tee Jaya – odparł Seymour.

– Cóż, spodziewałem się tego – mruknął Jim.

– Spodziewał się pan? Dlaczego?

– Pomyślcie tylko. Wszyscy wiedzieliście, że zamierzam opuścić moje ciało i włamać się do mieszkania Umbera Jonesa… ale miałem to zrobić tylko wtedy, kiedy jego duch-dym również opuści ciało. Jedynie Tee Jay wiedział, że jego wuj to zrobił, więc też tylko on dokładnie wiedział, kiedy opuszczę moje ciało, żeby przyjść po laseczkę loa.