Выбрать главу

– To była pułapka – powiedziała Sharon.

– Zgadza się – kiwnął głową Jim. – To była pułapka. Miałem nadzieję, że Tee Jay nie został całkowicie zdominowany przez Umbera Jonesa. Pragnąłem wierzyć, że całe jego zainteresowanie voodoo to tylko kaprys nastolatka i wkrótce mu to przejdzie. Ale on dobrze wiedział, co robi, kiedy dzwonił do mnie zeszłej nocy… I myślę, że wiedział także, co robi, kiedy zginął Elvin. To nie miało nic wspólnego z bójką w toalecie. Złożył ofiarę Vodunowi.

– Jezu… – wymamrotał Mark.

– W książce Sharon wyczytałem, że złożenie ludzkiej ofiary to najszybszy sposób, aby zostać uznanym za wyznawcę voodoo – dodał Jim.

– I co teraz zrobimy? – zapytał Titus, mrugając oczami zza swoich grubych szkieł.

– Możemy razem rozwiązać ten problem. Dzisiaj zrozumiałem, że sam nie poradzę sobie z tym wszystkim. Potrzebna mi pomoc mojej klasy.

Spojrzeli po sobie.

– Beze mnie – powiedziała Jane. – Nie chcę łapać duchów.

– Na mnie może pan liczyć – zdeklarował się Russell.

– Na mnie też – oświadczył Mark. David Littwin podniósł rękę i wystękał:

– N-na m-mnie r-również m-może p-pan…

– Dzięki, Davidzie – przerwał mu Jim. Nie chciał być nieuprzejmy, ale nie miał zbyt wiele czasu.

Wszyscy oprócz Jane Firman i Grega Lake’a chcieli się przyłączyć. Jane była nieśmiała, a Greg musiał wcześnie wrócić do domu, ponieważ przyjechali jego dziadkowie. Jim wiedział, że rodzice Grega są bardzo surowi, i nie chciał przyczyniać mu kłopotów.

– Musimy rozprawić się z Umberem Jonesem na dwóch frontach – powiedział. – Kiedy następnym razem opuści swoje ciało, jedna grupa będzie musiała pójść za jego duchem i zająć go czymś, podczas gdy dwoje lub troje z was; włamie się do jego mieszkania i zabierze jego laseczkę loa. Powinniście potem wymówić zaklęcie nie pozwalające duchowi Umbera powrócić do cielesnej powłoki. Nie będzie miał laseczki loa, więc nie zdoła wezwać na pomoc demonów, a kiedy nie zdoła wrócić do swojego ciała, wkrótce po prostu zniknie, jak znikają wszyscy zmarli. Myślę, że byłoby dobrze, gdyby grupa śledząca Dym podzieliła się na dwie mniejsze. Ja pójdę z jedną z nich, ponieważ tylko ja go mogę zobaczyć. Druga grupa może wziąć prochy pani Vaizey. Gdybyście podejrzewali, że jest gdzieś obok was, sypniecie tym proszkiem i wtedy powinniście go dostrzec. Mamy trzy telefony komórkowe, tak?

Dobrze… Będziemy cały czas w kontakcie.

– A co z Tee Jayem? – spytała Sharon. – On też może posłużyć się czarami.

– No cóż, przede wszystkim nie wiemy, gdzie on jest, prawda? A po drugie mogę się mylić i może Tee Jay wcale nie ostrzegł Umbera Jonesa, że opuszczam moje ciało. Dopóki mu tego nie udowodnimy, nadal jest waszym kolegą. Uporamy się z tym problemem, kiedy przed nim staniemy.

Od ósmej wieczorem pilnowali mieszkania Umbera Jonesa. W samochodzie Raya siedział on sam, Sharon i David Littwin. W wozie Jima, stojącym kawałek dalej, siedzieli John Ng, Beattie McCordic i Muffy Brown. Po drugiej stronie ulicy, skierowany w przeciwną stronę, stał mustang Russella z Sue-Robin Caufield i Seymourem Williamsem. Russell dostał trzy plastikowe kubki z proszkiem na duchy i wyraźne instrukcje, że ma tego nie zjeść.

W samochodzie Raya wszyscy obżerali się hamburgerami i popijali koktajlem truskawkowym. Sharon zabrała swoją książkę o rytuałach voodoo, z której miała przeczytać odpowiednie zaklęcie uniemożliwiające duchowi Umbera Jonesa powrót do ciała. Było napisane w bardzo starym afrykańskim języku i ledwie mogła je wymówić. Powtarzała je raz po raz, aż Ray powiedział:

– Rany boskie, Sharon, przestań. To brzmi tak, jakbyś topiła się w wannie.

– Babaibabataim’balatai… hathaba m’fatha babatai… – mamrotała Sharon, nie zwracając na niego uwagi.

Jim był wykończony, ale postanowił doprowadzić sprawę do końca. Wygodnie wyciągnął się na siedzeniu samochodu, włożywszy ciemne okulary i zieloną czapeczkę baseballową, żeby Umber Jones go nie rozpoznał. Prawdopodobnie nie groziło mu to – wuj Umber zapewne sądził, iż Jim spoczywa dwa metry pod ziemią, w ciasnej sosnowej skrzyni, cierpiąc zasłużone męki za próbę kradzieży laseczki loa – ale wolał być ostrożny.

Minęła przeszło godzina i pomyślał, że może powinien odwołać czaty. Kazał wszystkim uczniom zadzwonić do rodziców i powiedzieć, że mają dodatkowe zajęcia z języka angielskiego, więc spóźnią się na kolację.

Beattie McCordic nie chciała jeść pizzy ani hamburgerów i – ku jej ogromnemu zmieszaniu – zaczęło jej burczeć w brzuchu. John uspokajał ją:

– Nie ma sprawy. Nawet twój żołądek ma prawo wyrazić swoje zdanie.

– Oszczędź mi tego – mruknęła Beattie.

W tym momencie frontowe drzwi mieszkania Umbera Jonesa otworzyły się i wyszedł z nich wysoki ciemnoskóry mężczyzna w kapeluszu Elmera Gantry. Wyglądał jak Umber

Jones, ale czy to był on?

– Widzisz go? – zapytał Jim. – Przechodzi przez ulicę… mija budkę telefoniczną… mija kosz na śmieci.

Beattie zmarszczyła brwi, wpatrując się w mrok.

– Nie widzę go. Nikogo tam nie ma.

– Więc to na pewno on – stwierdził Jim. – Gdybyś go widziała, mógłby to być ktoś inny. Ruszajmy.

Beattie uruchomiła silnik i odbiła od krawężnika.

– Nie za szybko – ostrzegł ją Jim. – Nie powinniśmy zbliżać się do niego, żeby nie zauważył, że jest śledzony. Chociaż nie powinien być zbyt czujny. Nie ma pojęcia, że ktoś może go zobaczyć.

Umber Jones minął sklep spożywczy, dotarł do następnej przecznicy i przeszedł przez nią nie rozglądając się na boki. Jakaś ciężarówka przejechała niecałe pięć centymetrów od niego i widmowa postać wuja Umbera zawirowała, jednak nie zwolniła kroku.

– Jedź teraz w lewo – mówił Jim. – Nadal idzie w tym samym kierunku, ale myślę, że przy Colonial skręci w prawo.

Beattie prowadziła, więc Jim mógł skupić się na śledzeniu. Źle się czuł na fotelu pasażera, wiedział jednak, że może będzie zmuszony wysiąść i pójść za Umberem Jonesem do jakiegoś domu, sklepu lub restauracji. Poza tym chciał mieć wóz w każdej chwili gotowy do szybkiej ucieczki, w razie gdyby coś poszło źle. Nie miał broni – która i tak na nic nie zdałaby się przeciw duchowi – a dostatecznie dobrze poznał Umbera Jonesa, żeby wiedzieć, iż ucieczka byłaby w takim przypadku najrozsądniejszym wyjściem.

– Skręć w prawo – polecił Beattie i wystukał numer telefonu Sue-Robin. – Jedziemy za nim na północny zachód. Może spotkamy się na skrzyżowaniu Colonial i Warren?

– Jak pan sądzi, dokąd on idzie? – zapytał John.

– Nie wiem… ale gdziekolwiek się udaje, z pewnością narobi kłopotów.

Dym skręcił w lewo, a potem znów w prawo, po czym ruszył ulicą pełną małych sklepików i tanich hoteli. Przed Glencoe Hotel dwaj mężczyźni rozmawiali z mocno wytapirowaną blondynką w mini. Jeden z nich miał na sobie biały garnitur i był zbudowany jak dębowe drzwi, a drugi, znacznie chudszy, miał wybrylantynowane włosy i ciemne okulary na nosie. Chyba właśnie karcił za coś dziewczynę, bo raz po raz groził jej palcem i podnosił rękę, jakby chciał ją uderzyć.

– O Boże – jęknął Jim. – Znowu to samo.

Widmowa postać przemykała po ulicy, a w miarę jak zbliżała się do hotelu, zdawała się pęcznieć, aż stała się większa niż Dębowe Drzwi. Jim nie zauważył gestu odkręcania ręki, lecz w świetle ulicznych lamp dostrzegł błysk ostrza.