Tym razem nie będzie czekał, bez względu na to, czy tamci zasłużyli na to, co zamierzał zrobić z nimi Dym, czy nie. Opuścił szybę i wrzasnął:
– Uważajcie! Za wami!
Chudy mężczyzna w czarnych okularach natychmiast schował się za plecami dziewczyny.
Prawdziwy rycerz, pomyślał Jim. Pan Dębowe Drzwi obrócił się na pięcie, unosząc pięść, gdy Dym dopadł go i dźgnął w brzuch.
– Co się dzieje? – krzyknęła przerażona Beattie. – Spójrzcie na tego człowieka!
Biały garnitur Pana Dębowe Drzwi spływał krwią, a Umber Jones zadawał pchnięcie za pchnięciem. Nikt oprócz Jima go nie widział. Wszyscy widzieli tylko zataczającego się na chodniku masywnie zbudowanego mężczyznę w garniturze szybko pokrywającym się czerwonymi plamami. Pan Dębowe Drzwi zrobił chwiejny krok, a potem runął twarzą w dół na beton.
Umber Jones z przerażającym grymasem na twarzy odwrócił się w kierunku samochodu Jima. Jego oczy jarzyły się, policzki był szare od popiołu. Przez moment Jim myślał, że zamierza ich zaatakować. Uniósł zakrwawiony nóż, przeszedł dwa lub trzy kroki po trotuarze, a potem stanął jak wryty. Jim niemal słyszał, jak tamten głośno myśli. Jeśli jego przeciwnik wydostał się z trumny i śledzi go z kilkoma uczniami, to co robią pozostali?
Umber Jones wyszczerzył zęby i wrzasnął:
– Przeklinam pana, panie Rook! Zabiję pana za to!
Potem zawrócił i pomknął z powrotem tą samą drogą, którą przybył.
– Za nim! – krzyknął Jim, zapominając, że Beattie nie widzi ducha wuja Umbera.
– W którą stronę? – zapytała w panice.
– Z powrotem! Szybko! On wraca do swojego mieszkania!
W oddali odezwały się syreny policyjnych radiowozów. Beattie wykonała niepewny manewr na środku ulicy, a Jim znów złapał telefon komórkowy i wystukał numer Sue-Robin.
Usłyszał szereg głośnych trzasków, a potem jej głos:
– Tak? Tak…? Nie słyszę pana, panie Rook!
– Jedź z powrotem pod dom Umbera Jonesa! – wrzasnął.
Po chwili wybrał numer Raya, ale nie mógł się połączyć.
– Widzi go pan jeszcze? – pytała rozpaczliwie Beattie.
– To bez znaczenia… on już nas zauważył. Wracaj pod jego dom. Próbuję złapać Raya, ale nie mogę się połączyć.
Ray, Sharon i David znajdowali się na tyłach sklepu „Dollars & Sense” i ostrożnie przeciskali się między skrzynkami po pomarańczach, skrzyniami warzyw i stertami worków z ziemniakami. Sklep był jeszcze czynny. Przez szybę ze zbrojonego szkła widzieli plecy jakiegoś młodego człowieka rozmawiającego przez telefon. Kiedy Sharon przypadkowo kopnęła skrzynkę po owocach, tamten odwrócił się i spojrzał za okno. Ale podwórze było nie oświetlone, więc zaraz odwrócił się znowu do telefonu. Przemknęli do pomalowanych na czarno schodów przeciwpożarowych.
Wspinali się po nich najciszej, jak umieli. Wiedzieli, że nie obudzą Umbera Jonesa, ale Jim przestrzegł ich przed panem Pachowskim, a całkiem możliwe, że był tam też Tee Jay. Kiedy dotarli na podest pierwszego piętra, Ray wskazał w kierunku sypialni Umbera Jonesa i szepnął:
– Teraz wystarczy wejść tam i zwinąć tę laskę.
Podszedł do okna i spróbował je otworzyć.
– Z-z-zamknięte? – zapytał David.
– Nie tylko zamknięte, ale zabite na głucho.
– I co teraz?
– Użyjemy włoskich talentów, od pokoleń przechodzących z ojca na syna – odparł Ray, zdjął but na podwyższonym obcasie, zamachnął się nim i zbił szybę.
– Jezu Ch-ch… – wymamrotał David, przyciskając dłonie do uszu.
Szkło posypało się na beton podwórka. Ray bez pośpiechu włożył but na nogę i wzruszył ramionami.
– W tej okolicy nikt nie przybiega na odgłos tłuczonego szkła. Raczej pędzi w przeciwnym kierunku.
Usunął kilka pozostałych kawałków szyby. Po drugiej stronie wisiała gruba czarna zasłona, którą musiał odsunąć, żeby zajrzeć do środka. Trzy mocne szarpnięcia, i ujrzeli spoczywające na łóżku ciało Umbera Jonesa.
– Jest laska… widzę ją! – syknęła Sharon. – Chodź, Ray, musisz tylko ją wziąć, a potem ja powiem zaklęcie i wyniesiemy się stąd w cholerę!
Ray wgramolił się przez wybite okno, przeszedł przez sypialnię i spojrzał na Umbera Jonesa.
– Patrzcie na niego, ma otwarte oczy, ale nie widzi mnie. Niesamowite! – zawołał.
– Bierz laskę! – ponagliła go Sharon.
Ray wyciągnął rękę i chwycił srebrną czaszkę wieńczącą laseczkę loa. Jednak w tej samej chwili drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie i do sypialni wpadł Tee Jay. Złapał Raya za koszulę i odrzucił go w bok.
– Ośmielasz się dotykać świętej własności Barona Samedi! – wrzasnął. Jego głos wcale nie był głosem Tee Jaya. Przypominał dźwięk setek odtwarzanych na wolnych obrotach głosów – basowych i chrapliwych.
I wcale nie wyglądał jak Tee Jay. Całą twarz miał pomalowaną na biało, oprócz czarnych kręgów wokół oczu i linii przecinającej usta. Był nagi do pasa, a jego skórę zdobiły dziesiątki maleńkich haczyków z uwiązanymi do nich kępkami ufarbowanej na czerwono sierści lub kurzych piór.
Stał w kłębach kadzidlanego dymu i wyglądał jak przybysz z dna piekieł.
Ray podniósł się z podłogi.
– Słuchaj, człowieku – powiedział. – Nie chcę tu żadnych kłopotów, ale muszę dostać tę laskę. Twój wuj nie może zabijać ludzi. Wiesz o tym.
Tee Jay spojrzał na niego oczami lśniącymi jak czarne chrząszcze, zamachnął się i uderzył go pięścią. Ray runął na bok, uderzając głową o krawędź stołu.
Kiedy Tee Jay podszedł, żeby uderzyć Raya jeszcze raz, Sharon właśnie wchodziła do mieszkania. Sięgnęła po laseczkę loa, ale Tee Jay najwidoczniej wyczuł jej obecność. Obrócił się na pięcie i uderzył ją otwartą dłonią w bok głowy. Upadła na podłogę.
– Dotykanie laski loa to bluźnierstwo! – ryknął.
– Tee Jay… – powiedziała błagalnie. – To ja, Sharon! Zignorował ją i zajął się Rayem.
Podniósł go z podłogi, jednak chłopak był nieprzytomny, więc puścił go.
– Nie ruszaj się – ostrzegł Sharon. – Mój wuj zaraz wróci, a wtedy zobaczysz, co robimy z bluźniercami.
Sharon usiłowała podczołgać się do okna, ale doskoczył do niej i ponownie ją spoliczkował.
– Nie ruszaj się, suko! – wrzasnął.
Stojący za oknem David przycisnął się do muru, wstrzymując oddech. Nie mógł wezwać pomocy, ponieważ telefon komórkowy miał Ray. Nasłuchiwał więc, czekał i modlił się, żeby Tee Jay nie wyjrzał na zewnątrz.
– To nie twoja wina – powiedział Jim. – Nie powinienem kazać ci jechać tak szybko.
Byli zaledwie dwie przecznice od mieszkania Umbera Jonesa, ale policja zatrzymała ich za przekroczenie szybkości i teraz czekali w nieznośnym napięciu, aż brzuchaty gliniarz wypisze mandat.
– Proszę pamiętać, młoda damo, że każde dziesięć mil więcej na szybkościomierzu zwiększa drogę hamowania o kolejne trzydzieści metrów. Jest wieczór i kręcą się tu dzieci oraz ludzie, którzy spożyli za dużo alkoholu. Chyba nie chce pani kogoś zabić tylko dlatego, żeby nie spóźnić się minutę na jakieś spotkanie, prawda?
Jim krzywił się i zaciskał dłonie w pięści. Rany boskie, skończ z tym wykładem i puść nas wreszcie – mamrotał. Jednak policjant, zanim wydarł mandat z bloczka, powoli obszedł samochód sprawdzając światła i postukując w karoserię. Można by pomyśleć, że zastanawia się nad kupnem, pomyślał Jim.
– No dobra – powiedział w końcu gliniarz i wręczył Beattie mandat. – Tylko proszę pamiętać o złotej regule.
– O jakiej złotej regule? – zapytała zaniepokojona Beattie.
Daj spokój, pomyślał Jim.