– Pewnego dnia, przyjacielu, znajdę inną laskę loa i wtedy wrócę po ciebie. Obiecuję ci to.
Stanął obok ciała i położył dłoń na jego piersi. W tym momencie przez wybite okno wszedł David Littwin. Nie zwracając na nikogo uwagi, podszedł prosto do łóżka. Jego odstające uszy wyglądały zabawnie w migoczącym świetle.
– Uważaj, Davidzie – ostrzegł go Jim. Chociaż Umber Jones nie miał już laseczki i nie mógł wezwać duchów, żeby pomogły mu ranić ludzkie istoty, lepiej było zachować ostrożność.
Ale David wycelował palec w ciało Umbera Jonesa i powiedział głośno i wyraźnie:
– Babai babatai m’balatai… hathaba mfatha babatai.
Duch Umbera Jonesa spojrzał na niego z niedowierzaniem, a potem odwrócił się i popatrzył na Jima. Na jego twarzy malowało się przerażenie.
– Zaczarował mnie! Twój dzieciak rzucił na mnie czar! Nigdy nie wrócę do mojego ciała!
Pomykał od jednej ściany pokoju do drugiej jak wirujący dym – ale tylko dym, zwykły dym pozbawiony jakiejkolwiek siły. W końcu zatrzymał się w kącie pokoju, dygocząc ze strachu i rozpaczy. Jim podszedł do niego.
– Miejmy nadzieję, że ludzie, których zabiłeś, będą bardziej litościwi od ciebie – powiedział i przekręcił gałkę włącznika klimatyzacji.
– Nie – wymamrotał Umber Jones, gdy silnik klimatyzatora ożył z cichym pomrukiem.
– Chcę zachować moją postać… chcę zatrzymać moją duszę.
Był jednak bezsilny. Klimatyzator już wciągnął skraj jego płaszcza, a potem rękawy.
Umber Jones stopniowo zmieniał się w spiralę dymu, który znikał w klimatyzatorze jak złe wspomnienie.
Jim podszedł do Russella, który wciąż siedział na Tee Jayu.
– Dzięki za wspaniały pokaz – oświadczył. – Tobie też dziękuję, Sharon. Za to, że tyle wiesz o swoim dziedzictwie. I tobie, Sue-Robin.
Potem położył rękę na ramieniu Davida i rzekł:
– A ty, Davidzie, do końca semestru jesteś zwolniony z zajęć dykcji.
Następnego dnia spotkał Susan przechodząc przez szkolny parking. Podeszła prosto do niego i pocałowała go w usta.
– Cześć – powiedziała. – Gdzie zabierzesz mnie dzisiaj wieczorem?
– Nie wiem. Myślałem o barbecue a la Rook. Steki z tuńczyka i trochę sałatki.
– To brzmi zachęcająco.
Ramię w ramię podeszli do jego samochodu.
– Masz już jakieś wiadomości o Tee Jayu? – zapytała.
– Musi przejść przez długie badania psychiatryczne. Wuj Umber naprawdę pomieszał mu w głowie. Jednak po jakimś czasie może…
– On naprawdę myślał, że jest czarownikiem voodoo?
– Och, tak. I w pewnym sensie nim był. Widzisz, był młody i silny. Otaczała go aura energii i życia. Duchy uwielbiają to… i dlatego częściej pokazują się małym dzieciom niż starym ludziom.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– To już nie ma znaczenia – powiedział, otwierając przed nią drzwi samochodu. Ale teraz rozumiał, dlaczego Umber Jones tak często pokazywał się w jego klasie. Jego mroczna i wypalona dusza pławiła się w cieple młodości jego uczniów. Pożerał ją, co czyniło go silniejszym. Przeszłość żywiąca się przyszłością.
Tego samego wieczoru, kiedy siedzieli nad basenem, Susan przysunęła się do niego, pocałowała go w usta i lekko ugryzła w ucho.
– Wiesz – wymruczała mu w ucho – kiedy tylko cię zobaczyłam… zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia.
Uśmiechnął się, pocałował ją i nic nie powiedział.
– I wiesz co? Miałam dziś taki okropny atak kichania. Chyba coś mnie podrażniło – mówiła dalej. – To było zaraz po lunchu… po naszej rozmowie. Kichałam, kichałam i nie mogłam przestać. Czułam się tak, jakbym nawdychała się pieprzu.
Jim nadal uśmiechał się lekko. Wcale nie pieprzu. Proszku pamięci. I teraz pamiętasz, że zakochałaś się we mnie; tak samo jak ja pamiętam, że pokochałem ciebie.
Węgiel drzewny na palenisku jeszcze płonął, ale już zaczynał dogasać. Jim wysunął się z objęć Susan i powiedział:
– Muszę coś załatwić. Zaczekaj momencik.
Odszedł od basenu i ruszył na parking. Otworzył bagażnik samochodu i wyjął laseczkę loa.
Przechodzący opodal Myrlin spojrzał na nią i zapytał:
– Masz kłopoty ze stawami, Jim?
Jim obdarzył go cukierkowatym uśmiechem.
– Masz kłopoty z włosami w nosie? – odpalił.
Myrlin zmieszał się i czmychnął.
Jim wrócił do grilla niosąc laseczkę loa. Przez chwilę trzymał ją w ręce i patrzył na wieńczącą ją srebrną czaszkę. Nie miał pojęcia, jaka moc kryje się w tym kawałku drewna, ale wcale nie chciał tego wiedzieć. Uderzeniem o kolano złamał laskę na pół i rzucił ją na palenisko grilla.
Płonęła tam przez chwilę, a Jim i Susan leżeli obserwując to. Nagle buchnęła żywszym płomieniem i zaczęła sypać skrami jak sztuczne ognie. Nad grillem uniósł się gęsty szary dym i uleciał w wieczorne niebo. Jim mógłby przysiąc, że przez moment ten dym przybrał postać Umbera Jonesa.
– Kocham pana, panie Rook – powiedziała Susan i znowu go pocałowała.
Jim nic nie odpowiedział, tylko patrzył na dym unoszący się nad gąszczem juki; po chwili nadleciał łagodny wietrzyk i na zawsze porwał go z ich życia.
Graham Masterton