Выбрать главу

Zabijać wrogów? Jim przypomniał sobie czarno odzianą postać wychodzącą z kotłowni i powiedział:

– To ciekawe, Sharon. Chciałbym dowiedzieć się o tym więcej.

– W domu mam mnóstwo książek na ten temat. Przyniosę je do szkoły i będzie pan mógł sobie poczytać.

Jim rozejrzał się po klasie.

– Dzisiaj idę porozmawiać z rodzicami Elvina i jestem Pewny, że wszyscy chcielibyście, żebym przekazał im wasze kondolencje. A jutro wspólnymi siłami napiszecie list z wy razami współczucia, który wszyscy podpiszą. Przez całą noc zastanawiałem się, co powiedzieć wam dzisiaj o Elvinie, Jednak sądzę, że najlepsze, co mogę zrobić, to przeczytaj wam wiersz Emily Dickinson.

Wziął książkę i otworzył ją. W klasie było tak cicho, że słyszał oddechy uczniów.

Ponieważ nie mogłem czekać na Śmierć,

Ona uprzejmie zaczekała na mnie;

W powozie podróżowaliśmy sami

Ona, ja i Nieśmiertelność.

Za nami została szkoła, gdzie na przerwie

Dzieci bawiły się w kółko graniaste.

Za nami zostały pszeniczne łany

Za nami zostało zachodzące słońce.

I tak przeminęły wieki całe, a jednak

Zdały mi się krótsze niż dzień.

I zrozumiałem, iż łby naszych koni

Zwrócone są ku wieczności.

Odłożył książkę. Siedzącej tuż przed nim Jane Firman łzy ciekły po policzkach. Oboje z Elvinem cierpieli na dysleksję i spędzali razem długie godziny, usiłując zrozumieć coś z czytanych książek. Nagły brak towarzysza niedoli był dla niej nie do zniesienia.

Nawet Ricky Herman ocierał łzy rękawem, a Sherma Feldstein ukryła twarz w dłoniach.

– Uczcijmy Elvina minutą milczenia – powiedział łagodnie Jim. – Dobrze byłoby, gdyby każdy mógł odmówić własną modlitwę.

Uczniowie siedzieli ze spuszczonymi głowami. Chyba po raz pierwszy Mark i Ricky nie chichotali i nie wiercili się. Russellowi zaburczało w brzuchu, ale nikt się nie roześmiał. Życie biegło normalnym trybem, a Elvina nie było.

Kiedy minuta dobiegała końca, uwagę Jima zwrócił jakiś cień po drugiej stronie podwórka.

Dzień był jasny i ganek przed głównym budynkiem skrywał głęboki mrok, jednak Jim był przekonany, że zobaczył tam jakiś ruch. Podszedł do okna i spojrzał. Z początku niczego nie mógł dojrzeć, ale stopniowo z mroku zaczęła się wyłaniać postać mężczyzny stojącego przy jednym z filarów. Był ubrany na czarno i tulił do piersi czarny szerokoskrzydły kapelusz.

Jim skinął na Titusa Greenspana III. Titus miał na sobie podkoszulek w jaskrawe, różowe paski. Wyłupiaste czarne oczy i nerwowy, kłótliwy charakter upodobniały go do przerośniętego ślimoraczka.

– Titusie… chodź tu. Chcę, żebyś spojrzał przez okno… tam. Widzisz ganek? Widzisz filar po prawej stronie?

– Który? – spytał Titus mrugając oczami.

– Ten po twojej prawej ręce. Nie, nie tej. A teraz powiedz, czy widzisz kogoś stojącego obok tego filara? Tam jest dość ciemno, ale wytęż wzrok. Człowiek w czarnym garniturze trzymający kapelusz.

Titus patrzył przez chwilę i w końcu powoli potrząsnął głową.

– Czy to jakiś test na inteligencję? – zapytał.

Jim znów spojrzał na ganek i wyraźnie zobaczył mężczyznę. Kiedy Titus go wypatrywał, tamten zrobił krok naprzód i łatwiej można go było dojrzeć.

– Nie widzisz człowieka stojącego obok tego filara? Spójrz jeszcze raz. – Przez moment miał ochotę dodać: „Co jest, na Boga, jesteś ślepy?”, ale zdołał ugryźć się w język.

Titus spoglądał na podwórko przez ponad pół minuty, przygryzając koniec języka.

Wreszcie rzekł:

– Nic. Przykro mi, panie Rook, ale nikogo nie widzę.

– Ricky, chodź tu – zawołał Jim następnego ucznia. – Spójrz tam – powiedział. -

Widzisz tego człowieka stojącego na ganku? Właśnie odszedł od filara.

Ricky popatrzył na podwórze, a potem jęknął przepraszająco:

– Nie. Przepraszam, panie Rook, ale nikogo tam nie ma.

– W porządku – odparł Jim. – Wracaj na miejsce. A teraz weźcie wszyscy wasze podręczniki i otwórzcie je na: stronie dwudziestej szóstej. „Martwy chłopiec” Johna Crowe

Ransoma. Przeczytajcie ten wiersz i zastanówcie się nad jego sensem. Zaraz wracam.

Opuścił klasę i pospieszył wywoskowanym korytarzem do wyjścia. Pchnął obrotowe drzwi z szybami ze zbrojonego szkła i wyszedł na słońce, a potem pobiegł przez żwirowy dziedziniec do ganku. Mężczyzna w czarnym garniturze, przyciskający do piersi czarny kapelusz z szerokim rondem wciąż tam był, jednak na widok nadbiegającego Jima oderwał się od filara i zniknął za drzwiami głównego budynku.

Jim gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi i wszedł do środka. Nasłuchiwał odgłosów ucieczki, ale budynek rozbrzmiewał jedynie głosami nauczycieli i powolnymi dźwiękami pianina, na którym ktoś niewprawnie grał „Dla Elizy”.

Dotarł do połowy głównego korytarza, zaglądając przez okna w drzwiach do każdej klasy.

Jego kroki odbijały się wielokrotnym echem od ścian. Tutaj, w tej części szkoły zajmowano się najbardziej obiecującymi uczniami – tymi, którzy z wyróżnieniem ukończą naukę i znajdą dobrze płatne posady. Niewielu z nich zdobędzie sławę lub majątek, jednak szkoła nauczy ich pracować i myśleć. Wkrótce większość z nich uświadomi sobie, że nie wszyscy mogą być Michaelami Jacksonami.

Klasa Jima jeszcze nie nauczyła się tego i być może nigdy się nie nauczy, ale właśnie dlatego była klasą specjalną.

Jim przystanął i już miał zamiar wrócić, kiedy człowiek w czarnym ubraniu pojawił się na samym końcu korytarza i zaczął powoli ściągać rękawiczki. Jim przez chwilę obserwował go z sercem bijącym jak zbyt mocno nakręcony zegar. Twarz mężczyzny skrywało rondo kapelusza i wciąż nie było wiadomo, czy nieznajomy jest czarny, czy biały. Stojąc z lekko pochyloną głową, zdawał się czekać na coś. Jim nie miał pojęcia, czy tamten czeka na niego, czy też na kogoś innego, ale nie zamierzał podchodzić bliżej, dopóki nie upewni się, że facet nie jest uzbrojony. Mężczyzna był co najmniej dziesięć centymetrów wyższy od niego, barczysty i mroczny. Teraz dopiero Jim pojął, co pani Vaizey rozumiała pod pojęciem aury.

Tego człowieka otaczała atmosfera grozy, niczym gęsta chmura wulkanicznego popiołu.

Żadnej jasności. Żadnej tęczy. Nawet żadnych plam barw. Tylko mroczna poświata, jak wokół szczytu St. Helen.

Jimowi wydawało się, że mężczyzna w czerni podśpiewuje sobie pod nosem.

– Nie wiem, kim pan jest – zawołał, usiłując nadać swojemu głosowi autorytatywne brzmienie – ale to teren szkoły i przebywa pan tu bez pozwolenia!

Zapadła cisza, a potem mężczyzna odpowiedział:

– Widzisz mnie, prawda?

Jego głos przypominał szuranie mokrego worka wleczonego po cementowej podłodze.

– Gdybym pana nie widział, nie kazałbym się panu wynosić, no nie?

– Oczywiście, że nie… – Mężczyzna przerwał, zastanowił się, a potem dodał: -

Podejrzewałem, że mnie zobaczyłeś, kiedy wczoraj wypadłeś z klasy, zanim cokolwiek się stało. Z przyjemnością stwierdzam, że nie ma wielu takich jak ty. Ludzi, którzy widzą.

– Myślę, że powinniśmy pójść na policję, nie sądzi pan? – stwierdził Jim.

– Policja? I na co to się zda? Nie zdołaliby mnie zobaczyć.

– W tej kotłowni zginął chłopiec, a pan był ostatnią osobą, która go widziała.

– Mówisz o Elvinie? O biednym Elvinie? Nie znałem go zbyt dobrze.

Parafrazował Hamleta.