Выбрать главу

W biurze zleceń zażądał ekspresowego przekładu w trzech egzemplarzach. Potem przeniósł się piętro wyżej i otworzył drzwi do pokoju Kollberga i Melandera. Siedzieli biurko w biurko, odwróceni do siebie plecami, i pracowali.

– Zrobiliście przemeblowanie?

– Tylko tak możemy z sobą wytrzymać – odparł Kollberg.

Kollberg, podobnie jak Martin Beck, był blady i miał podkrążone oczy. Niewzruszony Melander wyglądał jak zwykle.

Przed Kollbergiem leżała żółta przebitka raportu. Przesuwając palcem po wersach, powiedział:

– Pani Lise-Lotte Jensen z Vejle, Dania, lat sześćdziesiąt jeden, mówi policjantowi, że podróż była czarująca, ziąb na pokładzie też był czarujący, dzień i noc padał deszcz i statek miał opóźnienie, a drugiej nocy, kiedy padało, zapadła na chorobę morską. Mimo to rejs był zachwycający i wszyscy pasażerowie cudowni. Tej cudownej dziewczyny ze zdjęcia nie może sobie przypomnieć. Na pewno nie siedziały przy jednym stole, ale kapitan był uroczy i jej mąż powiedział, że posiłki były przepyszne i arcyobfite, więc nie jest wykluczone, że innym pasażerom również nie udało się wszystkiego zjeść. Wspanialszą pogodę, nie licząc deszczowych dni, trudno sobie wyobrazić. Nie wiedzieli, że Szwecja jest taka piękna. Cholera, ja też tego nie wiedziałem. Często grali w brydża z przeuroczym małżeństwem, państwem Hoyt z Durbanu, z Afryki Południowej. Tylko kajuty były przyciasne i drugiego dnia wieczorem – tu coś mamy – na łóżku siedział duży owłosiony arachnida. Jej mąż zdobył się na odwagę, żeby go wynieść z kajuty. Zuch! Czy arachnida to seksualny maniak?

– Pająk – powtórzył Melander z fajką w zębach.

– Kocham Duńczyków. Nie zauważyli, nie widzieli ani nie słyszeli niczego niezwykłego. Na zakończenie policjant Toft z Vejle, który prowadził przesłuchanie, pisze, że w zeznaniu tej przemiłej pary raczej nie ma nic, co rzuciłoby nowe światło na sprawę. Mistrz puenty.

– Zobaczymy – bąknął Melander.

– Niech żyją bratnie narody – odburknął Kollberg, chwytając za dziurkacz.

Martin Beck, pochylony nad biurkiem, przeglądał papiery i mruczał coś pod nosem. Po dziesięciu pracowitych dniach udało im się namierzyć dwie trzecie pasażerów „Diany”. Skontaktowali się z czterdziestoma i otrzymali protokoły przesłuchań dwudziestu trzech osób. Wyniki okazały się mizerne. Jak dotąd wszyscy wiedzieli o Roseannie tylko tyle, że być może raz albo dwa zauważyli ją na pokładzie podczas rejsu.

Melander wyjął fajkę z ust.

– Karl-Åke Eriksson, członek załogi – powiedział. – Odszukaliśmy go?

Kollberg sprawdził na liście.

– Palacz. Nie, ale coś tam wiemy. Trzy tygodnie temu przemustrował się w biurze marynarki handlowej w Göteborgu. Na fiński frachtowiec. Zwróćcie uwagę na przedrostek „prze”.

Kollberg z dumą spojrzał na Martina Becka.

– Uhum – mruknął Melander. – Ma dwadzieścia dwa lata?

– Tak. Co miało znaczyć to „uhum”?

– Jego nazwisko nie jest mi obce. Też powinieneś je pamiętać. Ale wtedy tak się nie nazywał.

– Na pewno masz rację. Cokolwiek ci się przypomina – przyznał z rezygnacją Kollberg i zwrócił się do Martina Becka: – Ten sukinkot ma pamięć jak cyrkowy słoń. Jakbym dzielił pokój z segregatorem.

– Wiem.

– Który kopci najgorsze świństwo na świecie.

– Zaraz do tego wrócę – powiedział Melander.

– Jasne. Chryste, jaki jestem zmęczony – jęknął Kollberg.

– Za krótko śpisz.

– No.

– Powinieneś to zmienić. Ja śpię osiem godzin. Zasypiam, ledwie przyłożę głowę do poduszki.

– I co na to twoja żona?

– Nic. Zasypia jeszcze szybciej, czasami nie zdążymy zgasić światła.

– Klawo jak cholera. To nie dla mnie.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Po prostu nie śpię.

– I co robisz?

– Leżę i myślę, jaki jesteś beznadziejny.

Kollberg zabrał się do przeglądania sterty listów. Melander wytrząsnął popiół z fajki i wpatrywał się w sufit. Martin Beck domyślił się, że właśnie wprowadza nowe dane do swojej kartoteki pamięci, gdzie zwykł przechowywać wszystko, co kiedykolwiek widział, czytał i słyszał.

Pół godziny po lunchu dziewczyna z biura zleceń przyniosła mu przekład. Martin Beck zdjął marynarkę, zamknął drzwi na klucz i zaczął czytać.

Najpierw list.

„Drogi Martinie, chyba rozumiem, o co ci chodzi. Protokoły przesłuchań, które Ci wysyłam, zostały spisane z taśmy magnetofonowej. Niczego nie poprawiałem ani nie skracałem. Sam będziesz mógł ocenić ten materiał. Jeśłi chcesz, mogę odszukać więcej osób, które ją znały, ale tych dwoje to, jak sądzę, jej najlepsi przyjaciele. Święcie wierzę, że złapiecie szatana, który to zrobił.

Kiedy wytropisz tego kundla (?), nie zapomnij dać mu stosowną pamiątkę również ode mnie. Załączam zestawienie wszystkich danych biograficznych, jakie udało mi się zgromadzić, i komentarz do protokołów.

Pozdrowienia, Elmer”

Martin Beck odłożył list i pochylił się nad protokołami.

„Przesłuchanie Edgara M. Mulvaneya w biurze oskarżyciela publicznego, Omaha, Nebraska, 11 października 1964 r. Przesłuchujący: porucznik Kafka. Świadek przesłuchania: sierżant Romney.

Kafka: Edgar Moncure Mulvaney, lat 33, zamieszkały przy East Street 12 w tym mieście. Z wykształcenia inżynier, od roku na etacie zastępcy kierownika w Northern Electrical Corporation, Omaha. Zgadza się?

Mulvaney: Tak, zgadza się.

Kafka: Nie jest pan przesłuchiwany pod przysięgą, pańskie zeznanie nie wymaga poświadczenia notariusza. Niektóre pytania będą dotyczyły intymnych szczegółów pańskiego życia prywatnego i może je pan uznać za nieprzyjemne. Celem przesłuchania jest uzyskanie wyjaśnień. Nic z tego, co pan powie, nie będzie upubłicznione ani wykorzystane przeciwko panu. Nie mogę pana zmusić do odpowiedzi, ale chciałbym podkreślić, że odpowiadając zgodnie z prawdą i wyczerpująco na wszystkie pytania, może się pan w znacznym stopniu przyczynić do tego, że osoby winne zabójstwa Roseanny McGraw zostaną schwytane i ukarane.

M: Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

K: Jedenaście miesięcy temu mieszkał pan w Lincoln. I tam pan pracował.

M: Tak, na stanowisku inżyniera w komunalnym pionie technicznym, sekcja oświetlenia ulicznego.

K: Gdzie pan mieszkał?

M: Na Greenock Road 83. Dzieliłem mieszkanie z kolegą z pracy. Obaj nie byliśmy wtedy żonaci.

K: Kiedy poznał pan Roseannę McGraw?

M: Prawie dwa lata temu.

K: Czyli jesienią 1962?

M: Tak, w listopadzie.

K: W jakich okolicznościach się poznaliście?

M: Na przyjęciu u mojego kolegi z pracy, Johnny’ego Matsona.

K: Na imprezie?

M: Tak.

K: Czy Matson dobrze znał Roseannę McGraw?

M: Nie. To była impreza otwarta, mnóstwo ludzi przychodziło i wychodziło. Johnny znał ją przelotnie z biblioteki, w której pracowała. Zaprosił najróżniejsze osoby, Bóg jeden wie, skąd je wytrzasnął.

K: Jak pan poznał Roseannę McGraw?

M: Nie wiem, po prostu wpadliśmy na siebie.