K: Przyjaźniłyście się?
P: Oczywiście.
K: Mam tutaj raport policyjny z trzeciego dystryktu, zaprotokołowany w dzienniku 8 kwietnia 1962. Dziesięć po pierwszej w nocy lokatorzy budynku przy 2 South Street 62 donieśli o krzykach, głośnej wymianie zdań i głuchych odgłosach dochodzących z mieszkania na czwartym piętrze. Kiedy dziesięć minut później przybyli tam policjanci Flynn i Richardson, nie wpuszczono ich do środka. Drzwi otworzył im dozorca. W mieszkaniu zastali panią i miss McGraw. Miss McGraw była w szlafroku, a pani – w butach na obcasie i, jak to ocenił Flynn, białej sukni koktajlowej. Miss McGraw miała świeżą ranę na czole. W pokoju panował bałagan. Żadna z was nie chciała złożyć doniesienia i po przywróceniu porządku policjanci opuścili mieszkanie.
P: Po co pan to wyciąga?
K: Następnego dnia miss McGraw przeniosła się do hotelu, a tydzień później załatwiła sobie mieszkanie na tej samej ulicy, kilka przecznic dalej.
P: Zapytam jeszcze raz: Po co pan wyciąga tę skandaliczną historię? Spotkało mnie w związku z tym wystarczająco dużo nieprzyjemności.
K: Usiłuję panią przekonać o konieczności udzielania odpowiedzi na nasze pytania. Poza tym mówienie prawdy popłaca.
P: No dobrze, wyrzuciłam ją. W końcu to było moje mieszkanie.
K: Dlaczego ją pani wyrzuciła?
P: A jakie to ma dzisiaj znaczenie? Kogo obchodzi stara kłótnia między przyjaciółkami?
K: Wszystko, co dotyczy Roseanny McGraw, jest przedmiotem powszechnego zainteresowania. Jak pani zapewne zauważyła, dziennikarze prawie nic o niej nie wiedzą.
P: Czy chce pan przez to powiedzieć, że może pan o tym roztrąbić w gazetach?
K: Ten raport jest jawny.
P: To ciekawe, czemu do tej pory nie trafił do prasy.
K: Po części może dlatego, że obecny tutaj sierżant Romney pierwszy do niego dotarł. Ale z chwilą kiedy go odeśle do centralnego archiwum, każdy będzie mógł się z nim zapoznać.
P: A jeśli nie odeśle?
K: To zmienia postać rzeczy.
P: Czy protokół tego przesłuchania też jest jawny?
K: Nie.
P: Na pewno?
K: Tak.
P: Okej, co chce pan wiedzieć? Tylko szybko, zanim dostanę ataku histerii.
K: Dlaczego zmusiła pani miss McGraw do wyprowadzki?
P: Dlatego że mnie ośmieszyła.
K: W jaki sposób?
P: Roseanna była dziwką. Goniła się jak suka. Powiedziałam jej to.
K: Jak zareagowała?
P: Drogi poruczniku, Roseanna nie reagowała na takie drobiazgi. Zlekceważyła to. Jak zwykle leżała nago na łóżku i czytała jakiegoś filozofa. Popatrzyła na mnie z politowaniem i niedowierzaniem.
K: Czy miała wybuchowy temperament?
P: Była pozbawiona temperamentu.
K: I to było bezpośrednim powodem tak gwałtownego rozstania?
P: Niech pan zgadnie. Nawet pan powinien mieć odrobinę wyobraźni.
K: Mężczyzna?
P: Bydlak, z którym się przespała, kiedy ja czekałam na niego w zapadłej dziurze, trzydzieści kilometrów od domu. Nie wiedzieć czemu głupek zrozumiał, że ma po mnie przyjechać. Kiedy przyjechał, już mnie nie zastał. Ale, naturalnie, zastał Roseannę. Ona zawsze była w domu. I stało się, co się stało. Na szczęście wyniósł się, zanim wróciłam. Inaczej szyłabym teraz worki w Sioux City.
K: Skąd się pani dowiedziała, co zaszło?
P: Od Roseanny. Ona nigdy nie kłamała. Dlaczego to zrobiłaś? Najdroższa Mary Jane, ja tego chciałam. Poza tym myślała logicznie. Najdroższa Mary Jane, to przecież dowodzi, że nie można mu ufać.
K: Czy nadal obstaje pani przy tym, że byłyście przyjaciółkami?
P: Tak. Wiem, że to dziwne. Jeśli Roseanna w ogóle miała jakąś przyjaciółkę, to byłam nią ja. Lepiej się zaczęło między nami układać, kiedy się wyprowadziła i nie siedziałyśmy sobie na głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Odkąd się tu pojawiła – po studiach – zawsze była sama. Trochę wcześniej zmarli jej rodzice, prawie jednocześnie. Nie miała rodzeństwa, krewnych ani przyjaciół. I nie miała pieniędzy. Były jakieś zawirowania ze spadkiem, ciągnęło się to bardzo długo. W końcu coś dostała, zaraz po załatwieniu sobie mieszkania.
K: Jak określiłaby pani jej charakter?
P: Wydaje mi się, że miała coś w rodzaju kompleksu niezależności, który bardzo dziwnie się manifestował. Na przykład byle jak się ubierała. Stawiała to sobie za punkt honoru. Chciała wyglądać okropnie. Szczytem elegancji w jej wydaniu były obcisłe rybaczki i zaluźne, powyciągane swetry. Od biedy wbijała się w sukienkę, kiedy szła do pracy. Miała mnóstwo dziwactw. Biustonosz wkładała od wielkiego dzwonu, mimo że przydałby się jej bardziej niż komukolwiek. Nie znosiła obuwia. Mówiła, że w ogóle nie lubi ciuchów. Jak miała wolne, całymi dniami latała nago po mieszkaniu. Nigdy nie widziałam jej w koszuli nocnej ani w piżamie. Potwornie mnie to wkurzało.
K: Czy była niechlujna?
P: Tylko w kwestii wyglądu. Jestem pewna, że dokładnie to sobie obmyśliła. Udawała, że nie ma pojęcia o istnieniu kosmetyków, fryzjerek i nylonowych pończoch. Ale w innych sprawach była niemal pedantyczna, zwłaszcza jeśli chodzi o książki.
K: Czym się interesowała?
P: Dużo czytała. Coś pisała, ale proszę mnie nie pytać co, bo nie wiem. Latem często gdzieś przepadała. Mówiła, że lubi długie spacery. Można było w to wierzyć albo nie. I rajcowali ją mężczyźni. Niczym więcej się nie interesowała.
K: Czy miss McGraw była atrakcyjna?
P: Ależ skąd! To chyba oczywiste po tym, co powiedziałam. Miała hopla na punkcie facetów, i tyle.
K: Czy nie była w żadnym stałym związku?
P: Po wyprowadzce związała się z kimś od dróg. Mniej więcej na pół roku. Widywałam go przy różnych okazjach. Bóg jeden wie, ile razy go zdradziła. Pewnie ze sto.
K: Czy kiedy mieszkałyście razem, często sprowadzała mężczyzn?
P: Tak.
K: To znaczy?
P: Nie rozumiem.
K: Kilka razy w tygodniu?
P: No nie. Bez przesady.
K: Jak często? Proszę odpowiedzieć.
P: Tylko nie tym tonem, dobrze?
K: Mój ton, moja sprawa. Jak często sprowadzała mężczyzn?
P: Raz lub dwa razy w miesiącu.
K: Za każdym razem innych?
P: Nie wiem. Nie zawsze ich widziałam. Przeważnie wcale. Miewała okresy samotności. Czasami korzystała z okazji, kiedy na przykład wychodziłam potańczyć.
K: Czy miss McGraw nie dotrzymywała pani towarzystwa?
P: Nigdy. Nawet nie wiem, czy umiała tańczyć.
K: Czy może pani podać imię i nazwisko któregoś z jej mężczyzn?
P: Był taki niemiecki student. Przychodził do biblioteki. To ja ich z sobą poznałam. Chyba nazywał się Mildenberger. Uli Mildenberger. Przyprowadziła go do domu trzy albo cztery razy.
K: Długo to trwało?
P: Miesiąc, może pięć tygodni. Codziennie do niej dzwonił. Poza tym na pewno spotykali się w innych miejscach. Mieszkał w Lincoln kilka lat, a tej wiosny wrócił do Europy.
K: Jak wyglądał?
P: Był przystojny. Wysoki, postawny blondyn.
K: Czy panią też coś z nim łączyło?
P: A co to pana obchodzi?!
K: Ilu mężczyzn było u niej, kiedy mieszkałyście razem?
P: Sześciu, może siedmiu.
K: Czy miss McGraw pociągał jakiś określony typ mężczyzn?
P: Pod tym względem była absolutnie normalna. Podobali jej się przystojni i męscy Przynajmniej z wyglądu.
K: Co pani wie o jej podróży?
P: Tylko tyle, że planowała ją od dawna. Chciała popłynąć statkiem do Europy, tam pojeździć przez miesiąc, żeby jak najwięcej zobaczyć, a potem gdzieś się zatrzymać, na przykład w Paryżu albo w Rzymie. Dlaczego pan o to pyta? Przecież policja zastrzeliła jej zabójcę.