Выбрать главу

K: Niestety, ta informacja okazała się fałszywa. Wyniknęła z pewnego nieporozumienia.

P: Czy mogę wreszcie stąd wyjść? Praca na mnie czeka.

K: Jak pani zareagowała na wiadomość o tym, co spotkało miss McGraw?

P: Oczywiście byłam zszokowana, ale niezbyt zaskoczona.

K: Dlaczego niezbyt zaskoczona?

P: Jeszcze pan pyta? Z jej podejściem do życia…

K: To wystarczy. Zegnam, miss Peterson.

P: Chyba nie zapomni pan o danej obietnicy?

K: Niczego nie obiecywałem. Jack, możesz już wyłączyć magnetofon”.

Martin Beck odchylił się na obrotowym krześle, podniósł lewą dłoń do ust i przygryzł środkowy staw palca wskazującego. Po chwili wziął ostatnią już kartkę z Lincoln i pobieżnie, w roztargnieniu, przeczytał komentarz Kafki.

„Roseanna Beatrice McGraw, ur. 18 maja 1937 w Denver, Kol. Ojciec: farmer. Nieduża farma 30 km od Denver. Wykształcenie: college w Denver, potem trzy lata na Uniwersytecie Kolorado. Oboje rodzice zmarli jesienią 1960. Spadek, ok. 20 tys. dolarów, wypłacony w lipcu 1962. Miss McGraw nie zostawiła testamentu i, o ile nam wiadomo, nie ma spadkobierców.

Wiarygodność świadków. Odniosłem wrażenie, że Mary Jane Petereson przemilczała kilka szczegółów, które mogłyby zaszkodzić jej reputacji. Zeznanie Mulvaneya miałem okazję po części zweryfikować. Informacja, że R. McG. spotkała się tylko z jednym mężczyzną w okresie listopad 1962 – lipiec 1963, wydaje się prawdziwa. Świadczyłby o tym zapisek w dzienniku, który znalazłem w jej mieszkaniu. Było to 22 marca, inicjały mężczyzny to U.M. (Uli Mildenberger?). Zawsze odnotowywała swoje kontakty tak samo: data plus inicjały. W wypowiedziach Mulvaneya nie doszukałem się kłamliwych lub fałszywych stwierdzeń.

O świadkach. Mulvaney ma ok. 185 cm wzrostu, dobrze zbudowany, oczy niebieskie, ciemny blondyn. Wydaje się uczciwy i nieco naiwny. Mary Jane Peterson to wystrzałowa cizia (quite a girl), szykowna i elegancka. Wyjątkowo szczupła i zgrabna. Oboje nienotowani, nie licząc tej śmiesznej awantury w 1962”.

Martin Beck włożył marynarkę, otworzył zamek w drzwiach i wrócił za biurko. Porozkładał papiery Kafki na blacie, wsparł czoło na dłoniach i siedział bez ruchu.

Rozdział 14

Martin Beck podniósł wzrok znad protokołu przesłuchania, kiedy Melander szarpnięciem otworzył drzwi do jego pokoju. Bardzo rzadko wchodził bez pukania.

– Karl-Åke Eriksson-Stolt – zaczął Melander. – Pamiętasz go?

Martin Beck pomyślał chwilę.

– Chodzi ci o palacza z „Diany”?

– Teraz nazywa się Eriksson. Dwa i pół roku temu nazywał się Eriksson-Stolt. Kiedy został skazany na rok więzienia za współżycie z niespełna trzynastoletnią dziewczynką. Nie pamiętasz? Długowłosy chamski mięśniak.

– Tak, chyba pamiętam. Jesteś pewien, że to ten sam człowiek?

– Ten sam. Sprawdziłem w pośredniaku dla marynarzy.

– Sprawy dokładnie nie pamiętam. Czy on mieszkał w Sundbybergu?

– W Hagalundzie. Z matką. Nigdzie nie pracował. Któregoś dnia, kiedy rodzicielka wyszła do pracy, ściągnął do domu córkę dozorcy. Nie miała trzynastu lat. Potem okazało się, że była trochę upośledzona umysłowo. Upił ją bodaj wódką z sokiem i wykorzystał.

– I jej rodzice złożyli na niego doniesienie?

– Tak, to ja go zgarnąłem. Na przesłuchaniu odstawiał twardziela, niby nie wiedział, że dziewczynka jest za młoda, a poza tym sama chciała. Wyglądała na góra jedenaście lat i była dziecinna jak na swój wiek. Lekarz, który ją zbadał, obawiał się, że szok, jakiego doznała, pozostawi trwałe ślady. Tak czy inaczej, Erikssona skazano na rok ciężkich robót.

Martina Becka zmroziło na samą myśl, że ktoś taki był na pokładzie „Diany” w tym samym czasie co Roseanna.

– Gdzie on teraz jest? – spytał.

– Na fińskim frachtowcu „Kalajoki”. Zlokalizuję ją. Zwróć uwagę, że powiedziałem „ją”. Rodzaj żeński.

Ledwie Melander zamknął za sobą drzwi, Martin Beck podniósł słuchawkę i zadzwonił do Motali.

– Musimy go dorwać – powiedział Ahlberg. – Odezwij się, jak tylko będziecie mieli namiary. Sprowadzę go tutaj, nawet gdybym miał po niego płynąć pieskiem. Drugi palacz też się zamustrował na jakiś statek, szybko go znajdę. Poza tym jeszcze raz porozmawiam z chiefem. Rzucił marynarski fach, pracuje w Elektroluksie.

Rozłączyli się. Martin Beck przez chwilę siedział bezczynnie i zastanawiał się co dalej.

Nagle wstał i zszedł piętro niżej.

Melander właśnie odkładał słuchawkę. Kollberga nie było w pokoju.

– Ten statek, „Kalajoki”, wypływa z Holmsundu. Nocą zakotwiczy w Söderhamnie. Mam potwierdzenie, że Eriksson jest na pokładzie.

Martin Beck wrócił do siebie i zadzwonił do Motali.

– Jadę tam po niego z moimi chłopcami – powiedział Ahlberg. – Dam znać, kiedy go tu ściągniemy. – Na moment umilkł. – Myślisz, że to on?

– Nie wiem. Możliwe, że to zbieg okoliczności. Widziałem go tylko raz ponad dwa lata temu. Tuż przed wyrokiem. Paskudny typ.

Przez resztę popołudnia Martin Beck nie ruszył się z pokoju. Choć jego wydajność drastycznie spadła, udało mu się uporać z kilkoma zaległymi sprawami. Cały czas zaprzątał jego myśli fiński frachtowiec płynący do Söderhamnu. I Roseanna McGraw.

W domu próbował się skupić na modelu swojego statku, ale z nikłym powodzeniem, bo po kilku chwilach przyłapał się na tym, że siedzi i patrzy na splecione dłonie. Nie mógł liczyć na to, że Ahlberg odezwie się tego samego dnia, więc w końcu się położył. Spał niespokojnie, obudził się o piątej.

Kiedy na podłodze w przedpokoju wylądowała poranna gazeta, zdążył się ogolić i ubrać. Kiedy zadzwonił Ahlberg, czytał ostatnie, sportowe kolumny.

– Jest u nas. Zgrywa twardziela. Nic nie mówi. Średnio go lubię. Rozmawiałem z komendantem. Powiedział, że gdybym potrzebował eksperta od przesłuchań, powinienem zwrócić się do ciebie. Chyba potrzebuję.

Martin Beck spojrzał na zegarek. Rozkład jazdy miał w małym palcu.

– Okej, zdążę na pociąg o wpół do ósmej. Do rychłego!

Poprosił taksówkarza, żeby na moment zatrzymał się przed komendą, skąd wziął teczkę z protokołami przesłuchań i aktami personalnymi, i dwadzieścia pięć po siódmej siedział w pociągu.

Karl-Åke Eriksson-Stolt urodził się dwadzieścia dwa lata temu w parafii Katariny. Kiedy miał sześć lat, zmarł jego ojciec i rok później przeprowadził się z matką do Hagalundu. Był jedynakiem. Matka, szwaczka, utrzymywała go, dopóki nie skończył szkoły. Jedyny nauczyciel, który go pamiętał, ocenił go jako ucznia bardzo przeciętnie uzdolnionego, uciążliwego i krnąbrnego. Po szkole imał się różnych zajęć, był gońcem, pracował w warsztacie samochodowym. W wielu osiemnastu lat zaczął pływać, najpierw w charakterze chłopca okrętowego, potem palacza. Szefowie nie mieli o nim nic szczególnego do powiedzenia. Rok później wrócił do matki i był na jej utrzymaniu, czym w kolejnym roku zainteresowało się państwo. W kwietniu 1963 opuścił zakład karny na Långholmen.

Martin Beck przestudiował protokoły przesłuchań dzień wcześniej, teraz czytał je ponownie. W teczce była także opinia psychiatry sądowego. Dość zwięzła, ograniczała się do podania kilku cech, takich jak labilność, letargia i oziębłość. Poza tym Karl-Åke Eriksson-Stolt miał skłonności psychopatyczne i rozbudzony ponad miarę popęd płciowy, co w połączeniu mogło prowadzić do reakcji anormalnych.

Z dworca Martin Beck udał się wprost na komendę i za dziesięć jedenasta zapukał do pokoju Ahlberga. U Ahlberga siedział komisarz Larsson. Obaj zmęczeni i zatroskani. Chyba im ulżyło, że mogą przekazać pałeczkę komu innemu. Nie licząc kilku przekleństw, nie udało im się wycisnąć z Erikssona ani słowa.