Выбрать главу

Zgasło światło.

– Teraz musimy wyostrzyć wzrok, chłopcy – powiedział komendant wojewódzki.

Wzgórze, plecy turystów, Västerbron, panorama z widokiem na sklepienie mostu. Spieniony kilwater, szwedzka flaga, żaglówka płynąca z wiatrem przeciwnym kursem. Długie ujęcie Mrs Bellamy, z zamkniętymi oczami opalającej się na pokładowym leżaku.

– Uważajcie na drugi plan – powiedział komendant wojewódzki.

Martin Beck rozpoznał sporo osób w tle. Ale nie było tam Roseanny McGraw.

Śluza w Södertälje, most, wiadukt kolejowy. Maszt od dołu z flagą towarzystwa żeglugi falującą na niebie. Żaglowiec z beczkami na pokładzie, pomocnik koka machający ręką na powitanie. Ten sam żaglowiec ukośnie od rufy, po prawej – profil Mrs Bellamy.

Oxelösund od strony wody, wieża kościoła na tle nieba, huta żelaza z dymiącymi kominami, grangesbergczycy na rampie. Obraz przesunął się w górę i w dół, poddając się łagodnemu kołysaniu statku. Mętny szarozielony kolor.

– Pogoda się popsuła – zauważył komendant wojewódzki.

Cały ekran był jasnoszary, zwrot kamery, kawałek mostka kapitańskiego, pokład dziobowy, pusty, nie licząc lśniących pleców płaszcza przeciwdeszczowego. Na dziobie mokra flaga Göteborga. Oficer pokładowy, balansując z tacą, schodzi na przedni pomost.

– A teraz? – zapytał komendant wojewódzki.

– Są przy Hävringe – powiedział Martin Beck. – Około piątej albo szóstej. Zatrzymała ich mgła.

Ujęcie z rufy na pokład, samotne leżaki, szarość, wilgoć. Ani śladu człowieka.

Kamera w prawo, lekkie szarpnięcie i powolny powrót. Roseanna McGraw wchodzi po schodkach z pokładu A, sandały na gołych stopach, na sukience cienka przezroczysta peleryna, kaptur naciągnięty na głowę. Mija szalupę, patrzy w obiektyw kamery, obrzuca obojętnym spojrzeniem fotografa, twarz spokojna, rozluźniona, wychodzi z kadru na prawo. Szybki zwrot. Roseanna McGraw z tyłu, łokcie na relingu, ciężar ciała na prawej nodze, staje na palcach, pociera lewą kostkę prawą piętą.

Na dobę przed śmiercią. Martin Beck wstrzymał oddech. Nikt się nie odezwał. Kobieta z Lincoln zniknęła, na ekran wpełzły białe cętki. Koniec taśmy.

Mgła się rozwiała. Wymuszony fioletowy uśmiech. Starsze małżeństwo na leżakach, nogi przykryte kocami. Nie ma słońca, ale nie pada.

– Kto to jest? – zapytał komendant wojewódzki.

– Amerykanie – wyjaśnił Kollberg. – Andersonowie.

Statek w śluzie. Ujęcie z mostka na pokład dziobowy, dużo pleców. Odbojnica z góry, długie mokre drzazgi świerczyny wpadające do czarnej wody.

Załogant na lądzie, głęboko pochylony nad kabestanem, naprowadzający statek ku wrotom śluzy. Obiektyw wycelowany na forpik, wrota śluzy otwierają się. Pomarszczony podwójny podbródek Mrs Bellamy, ukośnie z dołu, w tle mostek i nazwa statku.

Nowe ujęcie z mostku. Kolejna śluza. Na pokładzie dziobowym mnóstwo ludzi. Zbliżenie mężczyzny w słomkowym kapeluszu.

– To Cornfield, Amerykanin, podróżował sam – poinformował Kollberg.

Martin Beck zastanawiał się, czy ktoś oprócz niego zauważył Roseannę McGraw w poprzednim ujęciu. Stała przy relingu od prawej burty, jak zwykle wsparta na łokciach, w rybaczkach i ciemnym swetrze.

Śluzowanie trwało, ale jej już nie było widać.

– Gdzie to jest? – zapytał komendant wojewódzki.

– Pod Karlsborgiem – powiedział Ahlberg. – Ale nie tym nad Vättern, tylko na zachód od Söderköpingu. Wyszli z Söderköpingu za kwadrans dziewiąta. Tam byli najprawdopodobniej koło jedenastej.

Następna śluza, następne ujęcie pokładu dziobowego. Znowu była. Czarny sweter, na pewno golf. Dużo ludzi obok. Odwróciła głowę do kamery, chyba się śmiała. Kilwater. Długa sekwencja z Mrs Bellamy i małżeństwem Andersonów. Raz, niechcący, przesłonił widok wojowniczy pułkownik z Norr Mälarstrand.

Martin Beck poczuł pot na karku. Zostało jej dziesięć godzin życia. Śmiała się?

Migawka z pokładu dziobowego. Tylko kilka osób. Statek płynął po jeziorze. Białe cętki.

Koniec taśmy.

Komendant wojewódzki poruszył się.

– Co to było za jezioro? Roxen?

– Nie – odparł Ahlberg. – Asplången.

Następna taśma. Most zwodzony. Budynki na brzegu. Gapie machający rękami.

– Norsholm – powiedział Ahlberg. – Jest kwadrans po trzeciej.

Kamera uparcie panoramowała brzeg. Drzewa, krowy, domy. Ścieżką nad kanałem szła siedmioletnia dziewczynka. Niebieska letnia sukienka, mysie ogonki, drewniaki. Ktoś z pokładu rzucił jej monetę. Podniosła ją i dygnęła, zawstydzona, zmieszana. Więcej monet. Dziewczynka zaczęła je zbierać. Podbiegła kilka kroków. Kobieca dłoń ze lśniącą półdolarówką w dwóch żylastych palcach o karmazynowych paznokciach. Kamera w tył, Mrs Bellamy rzuca monetę. Egzaltacja. Dziewczynka na brzegu z garścią monet, osłupiała, zdumione spojrzenie.

Martin Beck usłyszał głębokie westchnienie Ahlberga. Kollberg wyprostował się na krześle.

Za filantropką z Klamath Falls w Oregonie mignęła na wyższym pokładzie Roseanna McGraw. Przeszła na prawo. Nie była sama. Po jej lewej stronie, tuż obok, szedł mężczyzna w sportowej czapce. Głowę wyższy od niej. Przez ułamek sekundy na jasnym tle dał się zauważyć jego profil.

– Zatrzymajmy – powiedział komendant wojewódzki.

– Nie, nie! – zaprotestował Ahlberg.

Kamera już nie wróciła na statek. Patrzyli na urocze zielone brzegi, łąki, przepych listowia, rozkołysane sitowie, dopóki letniego pejzażu nie zdominowały białe kropki.

Martin Beck wyjął chusteczkę z kieszonki na piersi, rozłożył ją i otarł pot z karku.

Na ekranie pojawił się nowy obraz. Na wprost był kanał: długie łagodne zakole pośród zalesionych brzegów. Po lewej stronie biegła ścieżka, nieco dalej, za ogrodzeniem pasły się konie. Ścieżką nadchodziła grupa ludzi.

Ahlberg ubiegł komendanta wojewódzkiego.

– To jest na zachód od Roxen. Statek minął śluzy Bergs. W tym czasie fotograf dotarł do Ljungsbro. Tam są ostatnie śluzy przed Borensbergiem. Jest mniej więcej siódma wieczorem.

Daleko, zza zakrętu wychynął biały dziób z flagą Göteborga. Ludzie na ścieżce byli coraz bliżej.

– Dzięki Bogu – powiedział Ahlberg.

Tylko Martin Beck wiedział, co Ahlberg ma na myśli. Fotografujący, korzystając z przerwy na śluzowanie, mógł pójść z przewodnikiem, który pokazywał chętnym klasztor we Vrecie.

„Diana” objawiła się teraz w całej okazałości. Dostojnie sunęła kanałem w sennym siwym pióropuszu dymu, przez który przesiewało się światło wieczoru.

Nikt na sali projekcyjnej nie patrzył na statek. Rozproszona grupka pasażerów idących ścieżką była tak blisko, że można było rozróżnić pewne szczegóły.

Martin Beck od razu rozpoznał Günesa Fratta, dwudziestodwuletniego studenta medycyny z Ankary. Maszerował na czele i gestykulując, coś mówił do sąsiada. A potem… Jakieś piętnaście metrów za grupą szły dwie osoby: Roseanna McGraw, nadal w jasnych rybaczkach i ciemnym swetrze, i sadzący długimi krokami mężczyzna w sportowej czapce.

Jeszcze byli daleko.

Oby tylko starczyło filmu, pomyślał Martin Beck.

Zbliżali się. Obiektyw kamery ani drgnął. Czy uda się rozpoznać twarze?

Zobaczył, że wysoki mężczyzna bierze Roseannę McGraw pod ramię, jakby chciał jej pomóc ominąć kałużę na ścieżce. Potem się zatrzymali i patrzyli na płynący statek, który zaczął ich zasłaniać. Zniknęli. Ale Mr Bellamy z Klamath Falls nie dał za wygraną i nie skierował kamery gdzie indziej. Roseanna McGraw minęła statek, potrząsnęła głową, wyciągnęła prawą rękę do tego kogoś, kogo jeszcze nie było widać. Wyłaniał się…