– Było z nią dość kiepsko. Dziwne, że udało jej się dotrzeć do Växjö w tym stanie.
– Może ten, kto to zrobił, mieszka w Göteborgu. A jeśli tak, to doszło do tego u niego w domu. – Ahlberg milczał chwilę. – Jak zrobi to jeszcze raz, dorwiemy go. Cholera, że też nie mogła powiedzieć, jak on się nazywa, na pewno to wie.
– Bała się – powiedział Martin Beck. – Śmiertelnie się bała.
– Myślisz, że już za późno, żeby ją odnaleźć?
– Tak. Wyjeżdżając, była przekonana, że wie, co robi. Może być nieosiągalna przez całe lata. My też wiemy, co zrobiła.
– Co?
– Uciekła, żeby ratować swoje życie – odparł Martin Beck.
Rozdział 22
Na ulicach i dachach zalega gruba warstwa brejowatego śniegu. Śnieg skapuje z dużych złotych gwiazd rozwieszonych między fasadami domów na Regeringsgatan. Huśtają się tam od paru tygodni, mimo że do Bożego Narodzenia został jeszcze miesiąc.
Na chodnikach tłoczą się załatani ludzie, na jezdniach niemrawo suną samochody. Od czasu do czasu któryś kierowca przyspiesza i wciska się w lukę w sznurze aut, wzbijając spod kół szaroburą maź.
Patrolujący policjant Lundberg bodaj jako jedyny nigdzie się nie spieszy. Z rękami na plecach spaceruje Regeringsgatan na południe, tuż obok świątecznie udekorowanych witryn sklepowych. Ciężkie krople topniejącego śniegu spadają mu na czapkę mundurową, pod śniegowcami chlupoce błotnista breja. Skręca w spadzistą Smålandsgatan, gdzie ruch jest mniejszy. Stąpa ostrożnie, żeby się nie pośliznąć, po chwili zatrzymuje się przed kamienicą, w której kiedyś mieścił się komisariat, i strząsa wodę z czapki. Jest młody, w policji pracuje od niedawna, więc nie może pamiętać, że obowiązki tej zlikwidowanej lata temu jednostki przejęli koledzy z jego komisariatu.
Policjant Lundberg ma pewną sprawę na Smålandsgatan. Na rogu z Norrlandsgatan jest cukiernia. Tam wchodzi. Od kelnerki ma odebrać kopertę z nieznaną mu zawartością. Czekając na kopertę, opiera się o ladę, na której leżą ciastka, i rozgląda po lokalu.
Jest dziesiąta przed południem i tylko trzy stoliki są zajęte. Naprzeciwko niego, na kanapie, siedzi jakiś mężczyzna i pije kawę. Lundberg ma wrażenie, że gdzieś go widział, i usiłuje sobie przypomnieć gdzie. Mężczyzna wsuwa dłoń do kieszeni spodni, żeby wyjąć pieniądze, i odruchowo na niego patrzy. Policjanta Lundberga przeszywa dreszcz. Człowiek z Kanału Götajskiego!
Policjant Lundberg jest prawie pewien, że to on. Często przyglądał się fotografiom w komisariacie i wizerunek tego mężczyzny wrył mu się w pamięć. Jest tak przejęty, że niewiele brakuje, by zapomniał o kopercie. Odbierają od kelnerki w tym samym momencie, w którym mężczyzna wstaje i zostawia na stoliku kilka monet. Jest z gołą głową, bez płaszcza i kiedy podchodzi do drzwi, Lundberg konstatuje, że wzrost, budowa ciała i kolor włosów zgadzają się z rysopisem.
Policjant Lundberg widzi przez przeszklone drzwi cukierni, że mężczyzna skręca w prawo. Szybko żegna się z kelnerką, podnosząc dwa palce do daszka czapki mundurowej, i wybiega. Dziesięć metrów przed nim mężczyzna znika w bramie. Podchodzi tam w samą porę, by dostrzec zamykające się drzwi. Na drzwiach wisi tabliczka: „J. A. Eriksson Ekspresowa Firma Przewozowa”. W górnej części drzwi jest szybka. Lundberg spokojnie je mija, usiłując zajrzeć do środka. Udaje mu się zauważyć jeszcze jedne drzwi z szybką pod kątem prostym do wejściowych. Na podwórzu stoją dwie ciężarówki z białym tekstem: „Ekspresowa Firma Przewozowa J. A. Eriksson”.
Policjant Lundberg wraca. Tym razem bardzo wolno mija biuro. Wyciąga szyję, wytęża wzrok. Za szybkami są dwie albo trzy ścianki działowe z drzwiami wychodzącymi na korytarz. Na pierwszych, w których jest okienko, dostrzega słowo „Kasa”. Na drugich widnieje napis: „Ekspedytura F. Bengtsson”.
Wysoki mężczyzna jest w ekspedyturze. Widać go przez szybkę w drzwiach. Stoi i rozmawia przez telefon, zwrócony w stronę zamalowanego na biało okna, plecami do Lundberga. Przebrał się. Zdjął marynarkę i włożył czarny fartuch. Trzyma rękę w kieszeni.
Otwierają się drzwi na końcu korytarza. Pojawia się jakiś człowiek w kombinezonie i czapce z daszkiem. Niesie papiery. Kiedy ma wejść do ekspedytury, patrzy ku drzwiom wyjściowym. Lundberg spokojnie się oddala.
Policjant Lundberg właśnie po raz pierwszy w życiu kogoś śledził.
– W mordę i nożem! – skwitował Kollberg. – Do roboty!
– Chyba wychodzi na lunch o dwunastej – powiedział Martin Beck. – Jak się pospieszysz, to może zdążysz. Bystry chłopak z tego Lundberga. Jeśli oczywiście się nie pomylił. Zadzwoń po południu, to Stenström cię zmieni.
– Sam sobie poradzę. Może mnie zmienić wieczorem. Cześć!
Kollberg był na miejscu za kwadrans dwunasta. Usadowił się w piwiarni, usytuowanej naprzeciwko ekspresowej firmy przewozowej. Na jego stoliku stała filiżanka kawy i malutki czerwony wazonik ze zwiędłym tulipanem, świerkową gałązką i zakurzonym plastikowym krasnoludkiem. Niespiesznie sącząc kawę, nie spuszczał wzroku z bramy. Domyślał się, że pięć okien po lewej należało do firmy przewozowej, nikogo jednak nie mógł za nimi zobaczyć, ponieważ do połowy szyby były zamalowane na biało.
Kiedy z bramy wyjechała ciężarówka z nazwą firmy na drzwiach, Kollberg spojrzał na zegarek. Za trzy dwunasta. Dwie minuty później z biura wyszedł wysoki mężczyzna w ciemnoszarym płaszczu i czarnym kapeluszu. Kollberg położył na stoliku półtorej korony, wstał i włożył kapelusz, nie odrywając oczu od mężczyzny, który ukośnie przeciął ulicę tuż obok piwiarni. Kiedy Kollberg stanął na chodniku, mężczyzna skręcał w Norrlandsgatan. Dwadzieścia metrów dalej zniknął w grill-barze.
Sporo ludzi stało w kolejce. Mężczyzna cierpliwie czekał. Wreszcie podszedł do lady, wziął tacę, postawił na niej małą butelkę mleka, położył kromkę chleba i masło, coś zamówił, zapłacił i usiadł przy stoliku plecami do Kollberga.
Kiedy dziewczyna przy kasie powiedziała: „Troć!” – wstał i poszedł po swoje danie. Jadł powoli, w skupieniu, podnosił wzrok znad talerza tylko po to, żeby napić się mleka.
Kollberg zdecydował się na kawę i usiadł tam, skąd mógł obserwować twarz mężczyzny.
Po chwili nabrał większej pewności, że to właśnie jego widział na filmie.
Mężczyzna nie wypił kawy ani nie zapalił po jedzeniu, starannie wytarł usta serwetką, włożył płaszcz i kapelusz i opuścił bar. Kollberg poszedł za nim do Hamngatan i dalej, do Kungsträdgården. Trzymał się w odległości dwudziestu metrów. Na wysokości fontanny Molina mężczyzna skręcił w prawo, minął fontannę, której basen do połowy wypełniała brudnoszara pacia, minął restaurację Victoria i Blanches kafe, dotarł do domu towarowego NK, skręcił w Norrlandsgatan, przeciął Smålandsgatan i zniknął w bramie. Aha, pomyślał Kollberg, cholernie fascynujące.
Spojrzał na zegarek. Lunch i spacer zajęły trzy kwadranse. Co do minuty.
Po południu nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Ciężarówka wróciła pusta, tak jak wyjechała, ludzie wchodzili i wychodzili, wyjechała i przyjechała furgonetka, wyjechały obie ciężarówki, jedna, wracając, o mały włos nie zderzyła się z furgonetką, która właśnie wyjeżdżała.
Za pięć piąta z bramy wyszedł jeden z kierowców ciężarówki w towarzystwie grubej siwowłosej kobiety. O piątej wyszedł drugi kierowca, trzeci jeszcze nie wrócił. Zaraz za nim wyszło trzech mężczyzn. Wparowali do piwiarni, donośnie zamówili po pilznerku, dostali, co chcieli, i pili w milczeniu.
Pięć po piątej wyszedł obserwowany mężczyzna. Zatrzymał się przy drzwiach, wyjął z kieszeni pęk kluczy i pozamykał, co trzeba. Schował klucze do tej samej kieszeni, sprawdził, czy drzwi są zamknięte, jak należy, i wyszedł na ulicę.