Martin Beck wstał i podszedł do karafki z wodą.
– Napije się pan?
– Nie, dziękuję, nie chce mi się pić.
Martin Beck napił się, usiadł za biurkiem, nacisnął guzik dzwonka pod blatem, przewinął taśmę i wyłączył magnetofon.
Minutę później wrócił Melander.
– Bądź tak dobry i dołącz to do akt – powiedział Martin Beck.
Melander wziął taśmę i wyszedł.
Mężczyzna, który nazywał się Folke Bengtsson, siedział wyprostowany na krześle i patrzył na Martina Becka pozbawionymi wyrazu niebieskimi oczami.
– Jak powiedziałem, jest pan do tej pory jedyną osobą, o której wiemy, że rozmawiała z ofiarą.
– Rozumiem.
– Czy to przypadkiem nie pan ją zabił?
– Nie, to naprawdę nie ja. Tak pan myśli?
– Ktoś to zrobił.
– Nawet nie wiedziałem, że nie żyje. Ani jak się nazywa. Chyba pan nie myśli, że ja…
– Gdybym się spodziewał, że pan się przyzna, inaczej zadałbym to pytanie – powiedział Martin Beck.
– Chyba… rozumiem. Żartował pan?
– Nie.
Mężczyzna milczał.
– Co by pan powiedział, gdybym oświadczył, że nie mamy najmniejszych wątpliwości, że był pan w kajucie tej kobiety?
Odpowiedź padła po mniej więcej dziesięciu sekundach:
– Że musieliście się pomylić. Ale nie powiedziałby pan tego, gdyby nie miał pan całkowitej pewności, prawda?
Martin Beck nie odezwał się ani słowem.
– Chyba że byłem tam, nie wiedząc o tym.
– Czy zawsze pan wie, co pan robi?
Mężczyzna lekko uniósł brwi.
– Tak, naturalnie – odparł i dodał stanowczo: – Nie byłem tam.
– Widzi pan, ta sprawa jest w najwyższym stopniu zagadkowa.
Dzięki Bogu, że to się nie nagrywa, pomyślał Martin Beck.
– Rozumiem – powiedział mężczyzna.
Martin Beck spłaszczył ustnik florydy i zapalił.
– Pan nie jest żonaty?
– Nie.
– Czy jest pan w stałym związku?
– Nie. Nie zrezygnowałbym z kawalerskiego życia, przywykłem do samotności.
– Czy ma pan rodzeństwo?
– Nie. Jestem jedynakiem.
– Wychowywali pana rodzice?
– Matka. Ojciec zmarł, kiedy miałem sześć lat. Ledwie go pamiętam.
– Nigdy nie utrzymywał pan kontaktów z kobietami?
– Naturalnie mam pewne doświadczenia. Niedługo skończę czterdzieści lat.
Martin Beck nie odrywał od niego wzroku.
– Co pan robi, czując potrzebę damskiego towarzystwa? Korzysta pan z usług prostytutek?
– Nie, nigdy.
– Mógłby pan wymienić jakąś kobietę, z którą pan był przez jakiś czas?
– Może mógłbym, ale nie chcę.
Martin Beck wysunął szufladę na niecałe piętnaście centymetrów, zajrzał do środka i przesunął palcem wskazującym po dolnej wardze.
– Wolałbym, żeby pan podał jej nazwisko – powiedział niewyraźnie.
– Ta, która przychodzi mi do głowy, z którą byłem najbardziej związany… teraz jest mężatką. Od dawna się nie kontaktowaliśmy. To by ją krępowało.
– Mimo to byłbym zobowiązany – mruknął Martin Beck, nie podnosząc głowy.
– Nie chciałbym sprawiać jej przykrości.
– Nie będzie miała żadnych przykrości. Jak się nazywa?
– Jeśli może to pan zagwarantować… Siv, po mężu Lindberg. Ale bardzo proszę…
– Gdzie mieszka?
– Na Lidingö. Jej mąż jest inżynierem. Adresu nie znam, chyba gdzieś na osiedlu Bodal.
Martin Beck po raz ostatni spojrzał na zdjęcie kobiety z Växjö i zamknął szufladę.
– Dziękuję. Przykro mi, że muszę zadawać takie pytania, ale tego, niestety, wymaga moja praca.
Wrócił Melander i usiadł przy swoim biurku.
– Proszę chwilę poczekać – powiedział Martin Beck i wyszedł.
W pokoju piętro niżej z magnetofonu padały końcowe repliki. Martin Beck oparł się o ścianę i słuchał. „Napije się pan? / Nie, dziękuję, nie chce mi się pić”.
Komendant wojewódzki odezwał się pierwszy:
– No?
– Wypuśćmy go.
Komendant wojewódzki patrzył w sufit, Kollberg w podłogę, a Ahlberg na Martina Becka.
– Nie przycisnąłeś go – zauważył komendant wojewódzki.
– Przesłuchanie nie trwało zbyt długo.
– Yhm.
– A gdybyśmy go zatrzymali? – powiedział komendant wojewódzki.
– To w czwartek o tej samej porze musielibyśmy go wypuścić – skonstatował Hammar.
– I niczego się nie dowiemy.
– No właśnie.
– All right – skwitował komendant wojewódzki.
Martin Beck skinął głową, wyszedł z pokoju i ruszył po schodach piętro wyżej. Ból w klatce piersiowej go nie opuszczał.
Melander i mężczyzna, który nazywał się Folke Bengtsson, chyba się w ogóle nie poruszyli, odkąd zostawił ich samych, i nic nie wskazywało na to, by z sobą rozmawiali.
– Przykro mi, że musiałem pana fatygować. Czy zapewnić panu transport?
– Nie, dziękuję, wrócę metrem.
– Tak może będzie szybciej.
– Naturalnie.
Martin Beck zgodnie z rutyną odprowadził gościa do wyjścia.
– Do widzenia.
– Do widzenia.
Zwyczajny uścisk dłoni.
Kollberg i Ahlberg wpatrywali się w magnetofon.
– Śledzimy go dalej? – zapytał Kollberg.
– Nie.
– Myślisz, że to on? – zapytał Ahlberg.
Martin Beck stał pośrodku pokoju i patrzył na prawą dłoń.
– Tak – odparł. – Oczywiście, że to on.
Rozdział 24
Budynek na Bodalsvägen przypominał z grubsza jego dom w Bagarmossen. Nieszczególna klatka schodowa ze standardowymi tabliczkami na drzwiach i zsypami na półpiętrach. Martin Beck dojechał tam lokalną kolejką.
Czas został starannie wybrany. Kwadrans po pierwszej szwedzcy urzędnicy siedzą w biurze, a małe dzieci śpią po lunchu. Pani domu włącza muzykę w radiu i pije kawę z sacharyną.
Otworzyła mu niska blondynka o niebieskich oczach. Tuż przed trzydziestką. Ładniutka.
Nie puszczała klamki, gotowa błyskawicznie zamknąć drzwi.
– Policja? Czy coś się stało? Mąż…
Na jej twarzy malowały się lęk i konsternacja. I wdzięk, pomyślał Martin Beck. Pokazał legitymację, co chyba ją uspokoiło.
– Nie wiem, jak mogłabym panu pomóc, ale proszę wejść…
Mieszkanie było bezosobowe, niezbyt ciekawie umeblowane i schludne. Z przepięknym widokiem na Lilla Värtan. Dwa holowniki właśnie popychały jakiś transatlantyk do nabrzeża. Dużo by dał, żeby tu zamieszkać.
– Czy mają państwo dzieci? – zapytał zdawkowo.
– Tak, dziesięciomiesięczną córeczkę. Przed chwilą ją położyłam.
Wyjął zdjęcia.
– Czy zna pani tego mężczyznę?
Natychmiast się zaczerwieniła, miała rozbiegane spojrzenie. Niepewnie skinęła głową.
– Tak, znałam go. Ale to było kilka lat temu. Co on zrobił?
Martin Beck milczał.
– Rozumie pan, czuję się wyjątkowo niezręcznie. Mój mąż…
Szukała słów.
– Usiądźmy – powiedział Martin Beck. – Przepraszam, że to proponuję.
– Tak. Oczywiście.
Przycupnęła na brzeżku kanapy, spięta, wyprostowana.
– Nie musi się pani niczego obawiać. Sprawy tak się mają, że z pewnych powodów ten mężczyzna interesuje nas jako świadek. Nie ma to absolutnie nic wspólnego z panią. Po prostu chcielibyśmy się czegoś o nim dowiedzieć od osoby, która w taki lub inny sposób była z nim związana.