Выбрать главу

– Ja do pana, panie prezesie – powiedział Pater, pokazując swoją blachę i legitymację. – Możemy porozmawiać na osobności?

– Nie – odparł Noga i pogłaskał głowę tygrysa.

Nie uzasadnił niczym swojej odmowy. Zapadło milczenie. Wszyscy patrzyli na Patera z dużym zainteresowaniem.

– No to porozmawiamy przy świadkach. – Pater odsunął tygrysa z brzegu stołu i przysiadł na nim. – Chciałbym pana zapytać o jednego z pańskich klientów.

– Nie rozmawiam o niczym z policją bez mojego adwokata. Mam takie prawo.

– Ale pańskie faktury mogę chyba przejrzeć?

– Na to potrzebny jest nakaz.

– No to porozmawialiśmy. Dziękuję za pański czas -odpowiedział Pater i wyszedł z gabinetu szefa.

Ukłonił się sekretarce. Tym razem nie odpowiedziała mu uśmiechem.

Na zewnątrz, pod wypożyczalnią sprzętu pływającego „Shark”, potężnie zbudowany kulturysta tłumaczył dwóm mężczyznom, jak korzystać ze skutera wodnego. Jeden z nich nosił białą bombajkę, drugi rurki. Spojrzeli na Patera mało przyjaźnie. Ten odwrócił się na pięcie i oparł o czerwony mur budynku. Już wiedział, że „bombajka” i „gbur” wiążą się z jego aktualnym śledztwem. Nie dotyczyły spraw prywatnych.

Gbur.

Dziwne słowa. Rzadko używane. W ustach starszego geja były to wyrazy staromodne, książkowe, uczone, przestarzałe. Archaizmy.

Kto używa archaizmów?

Bombajka. Wyraz specjalistyczny. Znany specjalistom. Kto używa słowa „bombajka”? Krawiec. Przedwojenny krawiec.

„Gdzie ostatnio w moim śledztwie słyszałem archaizmy i wyrazy żargonowe?” Zaczął przebiegać w pamięci ostatnie rozmowy, jakie prowadził. Wciąż słyszał słowa Joanny.

Bombajka. Gbur.

„Nie powinienem wracać do rozmów, które prowadziłem”, pomyślał całym zdaniem, „ale do tych, które słyszałem. A co ostatnio słyszałem oprócz rozmowy tych gejów?”

Nagranie. Nagranie Mielnika. Rzadkie słowa.

„Mewka”. Wyraz żargonowy. Używany przez byłych cinkciarzy i byłych milicjantów.

Kaczanowski przy przesłuchaniu użył tego rzadkiego słowa. Za budynkiem baru Kaczanowskiego znaleziono Annę Seredę. Tego słowa użył też Sławomir Jodłowski w rozmowie z Mielnikiem. W jego barze widziano po raz ostatni Lisowską i Bagińską. Czy ma to jakiś związek? Jodłowski zna Kaczanowskiego? Może są kumplami? Przecież kolega powtarza słowa kolegi i jego językowe automatyzmy!

Pater znów wbiegł do hurtowni i do sekretariatu.

– Droga pani – uśmiechnął się promiennie do sekretarki. – Może mi pani pomóc? Czy pani jest z Władysławowa?

– Tak – odpowiedziała niepewnie.

– Czy Sławomir Jodłowski, szef baru „Amber”, jest państwa klientem?

– Tak, jest. – Sekretarka spojrzała bojaźliwie na drzwi gabinetu prezesa. Najwyraźniej była rozdarta, obawiając się i swojego pracodawcy, i policjanta.

– A Grzegorz Kaczanowski, szef baru na plaży we Władku, tego przy wejściu głównym?

– Też.

– Czy oni się przyjaźnią?

– Normalnie, pomagają sobie bo prowadzą podobny interes. Normalnie, kochają się.

– Słucham?! – Paterowi zakręciło się w głowie.

– To bracia. – Sekretarka rozejrzała się, jakby zdradzała wielką tajemnicę. – Chociaż po innym ojcu.

45

Paweł Bończak, znany bardziej jako „Mumia”, obudził się w samo południe. Nawet nie zamierzał nadwerężać swojej pamięci, by odtworzyć wypadki ubiegłej nocy. Wiedział, że będzie to daremne i może skutkować jedynie silnym bólem głowy. Ważne było nie to, co nabroił wczoraj, lecz to, co nabroi dziś. Ten aforyzm, powtarzany przez jego mentora, Pornosa, który wprowadzał go kilka lat temu w Gdańsku w świat handlu narkotykami, zawsze pozwalał Mumii pozbyć się moralnego kaca. Miewał go zresztą po pijaństwach niezwykle rzadko, a jeżeli już był przez niego dręczony, to tylko z jednego powodu: że przepuścił zbyt dużo pieniędzy.

Mumia wstał z trudem i oparł się o starą, rozchwianą meblościankę, która przedzielała na pół jedyny pokój w mieszkaniu, tworząc sypialną nyżę i pomieszczenie dzienne. To tam powlókł się noga za nogą i stanął przy oknie. Władysławowskie Osiedle Tysiąclecia Państwa Polskiego było jego letnią ojczyzną od kilku lat, a to wynajmowane co roku, skromnie urządzone mieszkanie – dobrą kwaterą. Było ono bardzo dyskretne, ponieważ nigdy w sezonie diler Mumia nie miał stałych sąsiadów, którzy mogliby stać się z jakichś względów podejrzliwi lub ciekawscy. Byli to bowiem letnicy, którzy zmieniali się jak w kalejdoskopie.

Mumia ukucnął i spojrzał pod parapet. Wciąż mógł zaufać swojemu instynktowi. Mimo wczorajszego upojenia przykleił tam taśmą – jak zwykle – małą skórzaną portmonetkę oraz fiolkę z tabletkami, których wczoraj nie udało mu się sprzedać. Otworzył jedno i drugie. W fiolce było kilka tabletek ze znakiem ying i yang, portmonetka była pusta.

Dilera ogarnęła chwilowa złość na swoją hojność. Strzępy wspomnień przelatywały mu przez głowę – a to typ w ciemnych okularach pije obok niego drinka, a to jakaś dziewczyna w nisko opuszczonych majtkach kiwa mu ręką z parkietu, a to wyżelowany młodzieniec w kiblu błaga go o tańszą działkę. Nie chciał tych wspomnień składać do kupy. Nadchodził dół. A on miał już dość tego doła. Obrócił się i uderzył pięścią w meblościankę. Pomogło.

Mumia zebrał myśli. Był wtorek, czyli dzień, w którym odbierał kasę od właściciela baru „Amber”. A zatem zaraz wszystko będzie dobrze. Dostanie kasę, napije się piwa, zje kebaba i poczeka na wieczór. Dół minie. Taki to już wakacyjny cykl. Niezawodny i bezpieczny. Mumia lubił powtarzalność sytuacji.

Poszedł do łazienki i oddał mocz. Potem usiadł na muszli i sięgnął do znajdującego się za nią schowka. Przeliczył liczbę pozostałych pastylek, zapalił papierosa i wybrał numer z komórki.

– Cześć, Rugby – powiedział. – Dzisiaj wtorek, mogę do ciebie przyjść po kasę?… Tak, zaraz… Wiem, że wpadam zawsze wieczorem, ale dzisiaj potrzebuję wcześniej… Dobra, dzięki… Jesteś u siebie, na zapleczu?… Okej, będę tam.

46

Pater wyszedł z hurtowni „Agnieszka” i zachowywał się jak pijany. Oparł się o chropowaty mur i zamyślony zsunął się po nim tak nisko, aż ukucnął. Było mu tu dobrze, w cieniu, w chłodzie bijącym od muru. Myślał. Powoli i precyzyjnie.

Sławomir Jodłowski. Brat Grzegorza Kaczanowskiego.

Bracia sobie pomagają, tak mówiła sekretarka z hurtowni.

Nikt mi nie pomaga oprócz żony, to mówił Kaczanowski.

Dlaczego Kaczanowski kłamał?

Jodłowskiego nagrano w Jelitkowie. W jego własnym barze, w którym widziano po raz ostatni Lisowską i Bagińską.

A obok baru jego brata we Władysławowie znaleziono dziewczynę z takim samym tatuażem jak Lisowska.

Bracia.

Pomagają sobie.

Każdy z nich bez wzbudzania podejrzeń mógł dostarczyć wózkiem dostawczym ciało Anny Seredy na plażę.

Jeden kryje drugiego.

To normalne – jak u braci.

Pater podniósł się z kucek.

– Bierzemy się za nich – powiedział do siebie i wyjął komórkę. – Tylko za którego najpierw?

Zanim zdążył wybrać numer, jego telefon zadzwonił.

– Chcesz wiedzieć, co z tym sanepidem u Jodłowskiego? – usłyszał głos Banasiuka.

– Tak – odparł.

– Jodłowski rok temu zapłacił karę – sapnął Banasiuk. – Za prowadzenie nielegalnej działalności na zapleczu swej knajpy. Kilkakrotnie się odwoływał, ale i tak przegrał z sanepidem.

– Taki był syf na tym zapleczu?

– Nie widziałeś tego zaplecza. A to prawdziwy salon.

– I co, Jodłowski prowadził burdel w tym salonie?

– Nie! – Banasiuk roześmiał się. – Burdel zniszczyłaby mu konkurencja. Coś znacznie spokojniejszego. Salon tatuażu.