– Już pokłóciłeś się z Jackiem? – zapytał Kenny.
Vic rozejrzał się po kuchni pogrążonego w ciszy domu.
– Jack zawsze był krętaczem. Niezła chałupa, Ken. Musiała kosztować parę funciaków.
– Dość, by doprowadzić mnie do łez. Lana chciała tej chaty bardziej niż ja.
Vic kiwnął ze zrozumieniem głową. Jego żona była taka sama.
– Wiesz, brakuje mi mojej Sandry. Czasami była wiedźmą. Gęba jej się nie zamykała i często miałem ochotę ukręcić łeb tej zgadze. Ale miała też w sobie coś takiego, że miękłem. O, tutaj. – Uderzył się w pierś. – Nie uwierzyłbyś, że serce może pękać z żalu za kobietą, co?
– Chyba nie. Ale teraz już nie jestem pewien. W każdym razie nie po tym, co się stało z moją żoną. Jej też każdy chciał łeb ukręcić. Nawet ksiądz unikał jej jak plagi.
Vic roześmiał się jak dawniej. Odprężył się, co ucieszyło Kena. Był absolutnie gotowy zastrzelić Vica w razie konieczności, ale wolałby nie. Vic należał w końcu do starej gwardii i znali się tyle lat.
Wydawało się, że Joliff czyta w jego myślach.
– Nie martw się, stary. Nie będzie dzisiaj żadnej rozróby, obiecuję.
– Dobrze to słyszeć. Herbaty, kawy, drinka?
– Wystarczy herbata.
Kiedy Kenny robił herbatę, Vic wyjął pękatą torebkę z białym proszkiem i usypał dwie kreski koki na marmurowym blacie. Wciągnął je przez niewielką słomkę, odchylił w tył głowę i przez dłuższą chwilę pociągał głośno nosem.
– No, teraz lepiej.
– Powinieneś odpuścić sobie na jakiś czas, pieprzy ci się od tego pod czachą.
Vic potrząsnął łysą głową.
– Nie mnie. Dużo lepiej mi się po tym myśli.
Kenny postawił przed nim kubek z herbatą.
– Tak tylko ci się wydaje, Vic. To iluzja. Pamiętasz tego palanta z Baring’s Bank? Myślał, że jest niezniszczalny. Nie był. Koka zrobiła jak zawsze swoją brudną robotę.
Vic nie słuchał, wyglądał przez okno na różany ogród.
– Lubię róże. Pamiętam, że kiedyś w Parkhurst zapisałem się na warsztaty plastyczne. Prowadziła je taka jedna z twarzą tygrysicy i wielkimi cycami, więc pomyślałem sobie, że pójdę i rzucę okiem. Narysowałem różę. Powiedziała, że jestem dobry i w ogóle.
Znowu zamilkł, a Kenny zastanawiał się, kiedy pozna cel jego wizyty. Nie musiał długo czekać.
– Chcę widzieć wszystkich Ryanów martwych.
Kenny, zdenerwowany, zamknął oczy. Sprawdzało się jego straszne przeczucie, że właśnie coś takiego usłyszy z ust Vica.
Jamie Hicks był ledwo żywy ze strachu, niemal czuł jego smak w ustach. Benny Ryan, śmiejąc się jak wariat, stał nad nim ze swoim osławionym klejem Airfix i paralizatorem.
– I co, Jamie, jak tam twoje dzieci? Chyba pamiętasz, jak wyglądają, co? Tylko że to my utrzymujemy je, dbamy, żeby miały, do czego przywykły. W każdym razie dba o to moja ciotka Maura. Pamiętasz moją ciotkę Maurę i mojego wuja Gala? Pracowałeś dla nich jakiś czas temu, zanim zapragnąłeś śmierci.
Zaśmiał się paskudnie.
– O ile dobrze pamiętam, mój wuj był dla ciebie bardzo dobry, prawda? Załatwił ci wygodną pojedynkę w więzieniu, zaopatrywał w drinki, dawał po parę funtów na hazard. Opiekował się Danielle i dzieciakami, o których ty nie pamiętasz… Myślę, że było ci jak w raju. Nie, Abul?
Popatrzył na przyjaciela, który przytaknął ochoczo. Abul miał nadzieję, że Garry i Maura wkrótce się pojawią. Benny zaczynał wariować, zaczynało się jego sławetne pół godziny świra i mogło się zdarzyć, że zabije Hicksa, zanim ktokolwiek będzie miał szansę wyciągnąć z niego choćby jedno słowo.
– Masz ochotę na piwo i kanapkę, Benny?
To był jedyny znany mu sposób, żeby czymś Bena zając, póki nie nadejdą pozostali. Benny zachowywał się w takiej robocie jak na pikniku, to była dla niego frajda. Przyjemny sposób na spędzenie popołudnia lub wieczoru. W takich chwilach Abul zastanawiał się nad ich przyjaźnią. Benny ani razu nie był wobec niego agresywny. Skumplowali się od pierwszego dnia i do niedawna Abul kochał go jak brata. Wiedział, że Benny nie przestał odpłacać mu wzajemnością.
– A co masz?
Benny głodnym wzrokiem obrzucił torby z Marksa and Spencera.
– Wszystko to, co lubisz.
Jamie z niepokojem patrzył, jak wypakowują torby. Nie zdziwiłby się, gdyby były w nich fiolki z kwasem albo płynem hamulcowym. Ale to było jedzenie. Odetchnął z ulgą.
– Kurczak i awokado. To, co uwielbiam.
Benny zerwał opakowanie i ugryzł duży kęs kanapki.
– Fajowo. Nalej piwa, Abul, robimy przyjęcie. Popatrzył na Jamiego i zapytał przyjaźnie – Głodny?
Jamie potrząsnął głową.
– Twoja strata, dupku. Wyrzekłeś się właśnie swojej Ostatniej Wieczerzy.
Śmiał się z własnego dowcipu. Abul mu wtórował, ale Hicksowi nie było do śmiechu. Z jego punktu widzenia nie było w tych słowach nic a nic zabawnego.
Podczas gdy Benny z Abulem jedli i pogadywali sobie, Jamie rozglądał się po piwnicy, w której został uwięziony. Był w jakimś domu w północnym Londynie, tyle się domyślał, a ponieważ była to rudera, wiedział, że jego krzyków nikt nie usłyszy. Nie miał szans na ucieczkę, postanowił więc, że popróbuje targów. Nie z Bennym, ale z kimś z pozostałych. Zawsze dobrze dogadywał się z Garrym, toteż pomyślał, że z nim pójdzie mu najlepiej. Powie im wszystko, jeśli tylko będzie mógł wywinąć się śmierci.
Serce waliło mu w piersi i czuł, jak w jego krwi podnosi się poziom adrenaliny. Dobrze wiedział, że emocje mu nie służą. Odkryto u niego szmery w sercu, choć nigdy się tym nie chwalił. Teraz, kiedy czekał, aż skończą jeść i zaczną się z nim zabawiać, w uszach słyszał cały czas łomotanie swojego serca.
Drzwi do piwnicy otworzyły się i z ulgą stwierdził, że to Lee schodzi po schodach.
– Co to? Piknik pieprzonych misiaczków?
Mówił to ze śmiechem i Benny, już nieźle nakręcony zarechotał w odpowiedzi.
– Można tak powiedzieć. Chcesz kanapkę?
– A jakże, przecież jak zwykle ominął mnie lunch. Sheila jest ostatnio nieznośna, dziecko daje jej się we znaki. Nic, tylko narzeka i narzeka. Zawsze lubiła być w ciąży, a teraz tylko cały czas nawija, że czuje się gruba. A ja nie mogę powiedzieć: „Czujesz się taka cholernie gruba, bo masz powód”. Jak łatwo się domyślić, raczej nie jest w nastroju do wysłuchiwania takich rzeczy.
Abul i Benny uśmiechnęli się. Wiedzieli, jak bardzo Lee kocha żonę i to ciągłe utyskiwanie na nią nie było na serio.
– A jak ona się czuje? Wszystko w porządku?
Przyjazna odzywka Hicksa równie dobrze mogła być odgłosem karabinowego wystrzału. Pozostali trzej mężczyźni nagle zamilkli, a Lee podszedł do siedzącego na podłodze Jamiego i z całej siły kopnął go w twarz. Jamie poczuł w głowie eksplozję bólu.
– W co ty pogrywasz? Myślisz, że to jakaś pieprzona zabawa, ty zdradliwy alfonsie?
Jamie znieruchomiał. W jego mózgu włączył się autopilot, podpowiadający, żeby ich więcej nie drażnić. Sytuacja była poważna, bardzo poważna i nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest już trupem.
Nie będzie tu dzisiaj żadnych układów, najwyżej uda mu się wytargować szybką śmierć. Tyle tylko może dla siebie zrobić. Poprosić ich, żeby go zastrzelili albo… Niech załatwią to jak najszybciej. A on w zamian powie im wszystko, co wie. Uświadomiwszy sobie, w jakim siedzi gównie, zaczął płakać. Pozostała trójka całkowicie go ignorowała, dalej jedli i gadali.
Jamie wytężał słuch, żeby nie uronić nic z tego, co mówili, i wydedukować, jaki los go czeka. Miał nadzieję, że Maura też przyjdzie. Modlił się o to. Byłby to jedyny głos rozsądku w tym chórze świrów, potrzebował jej. Jezu, jak bardzo jej potrzebował.