– Posłuchaj, Danny, Jamie miał rozeznanie w sytuacji, jak my wszyscy. Przypomnę ci znane przysłowie: „Nie kładź głowy pod topór”. I jest jeszcze jedno, nawet bardziej adekwatne: „Nie kąsaj ręki, która cię karmi”.
To była zawoalowana groźba. Danielle miała sobie przypomnieć, z kim ma do czynienia. Maura ze swoim perfekcyjnym makijażem i perfekcyjną fryzurą, w eleganckich ciuchach i butach, Maura, z którą można było się pośmiać i dostać od niej kilka funtów, nagle stała się Maura Ryan, która musi strzec rodziny, bo ta kobieta w zaawansowanej ciąży może ich wszystkich wsypać. W tym momencie Danielle zdała sobie sprawę z tego, że Jamie wciągnął ich w bagno głębsze, niż przypuszczała.
Dopóki grasz zgodnie z zasadami narzuconymi przez Maurę Ryan, będzie się tobą opiekować, ale jeśli zagrozisz jej lub rodzinie, pilnuj się.
– Nie odgrywaj przede mną biednej starej zrzędy, Danny. Dostaniesz swoje odszkodowanie, a mnie Jamie nie spędzi z powiek ani sekundy snu. Szczerze mówiąc, wszyscy uważają, że jestem głupia, oferując ci jakiekolwiek odszkodowanie. On nas wyrolował, kotku, wyrolował nas koncertowo. Skorzystaj więc z mojej rady i zapamiętaj sobie to drugie przysłowie.
Danielle była zdenerwowana i Maurze przez chwilę zrobiło się jej żal, ale musiała grać twardo, bo tylko w ten sposób mogła sobie zagwarantować, że dziewczyna będzie trzymała buzię na kłódkę. Koniec końców to było najważniejsze.
Znowu gadano o Bennym i jego popisowym numerze sklejania oczu. Narastała w niej chęć zamordowania łobuza za ściągnięcie im na głowy nowych kłopotów, ale to się już stało i jedyne, co można było zrobić, to zminimalizować szkody. Jeżeli w tym celu trzeba zastraszyć tę biedną dziewczynę, musi tak być.
Przecież Danielle orientowała się, w czym rzecz. Odbiło jej teraz i musiała dać jej nauczkę, żeby nie latała z jęzorem i nie ujawniła prawdy o śmierci męża. Maura pocieszała się, że lepiej będzie dla Danielle, jeśli tej lekcji nie będzie udzielał jej Garry czy, uchowaj Boże, Benny, tylko ona sama.
Grała więc swoją niewdzięczną rolę i choć straciła przyjaciółkę, a zyskała wroga, będzie mogła spać spokojnie, zniechęciwszy Danielle do komentowania śmierci męża.
– Wypij herbatę, kochanie, to pokażę ci zdjęcia domu. Ma cztery sypialnie, miałabyś więcej miejsca dla dzieci. Decyzja należy do ciebie.
Danielle cała się trzęsła i Maura znowu poczuła wyrzuty sumienia. Ujęła dłoń dziewczyny i powiedziała ciepło:
– Robię dla ciebie, co mogę, więcej niż inni zrobiliby na moim miejscu.
Danielle niepewnie oswobodziła dłoń z uścisku, choć miała ochotę ją wyrwać. Przykleiła uśmiech do twarzy.
– Wiem i naprawdę to doceniam. Jestem tylko trochę zdenerwowana, to wszystko.
Maura dostrzegła jednak w oczach Danielle nienawiść i strach tak wyraźnie, jakby dziewczyna głośno o tym mówiła.
Kilka chwil później wyszła i wsiadła do wozu, ale nie ruszyła. Obserwowała otoczenie. Młodziutkie mamy odbierały dzieci z przedszkola, z samochodów i mieszkań dochodziła głośna muzyka. Tu i tam biegały dzieci z umorusanymi buziami i choć jeszcze w pieluchach, już miały w oczach chytrość i mądrość ulicy. W powietrzu wisiał zapach moczu, zużyte strzykawki zaśmiecały zdeptaną trawę, przed domami stały zardzewiałe samochody. Skrajna nędza wprawiała w osłupienie. Maura zastanawiała się, jak nowy rząd, tyle mówiący o moralności i edukacji seksualnej, mógł pozwolić na to, by ludzie żyli w takich warunkach.
Jej matka powiedziała wiele lat temu, że slumsy to ludzie, nie domy. Nie miała racji. To był pierwszy i końcowy przystanek dla większości tych, którzy nic innego nie znali. A jednak mimo okropności tego miejsca Danielle wolałaby do końca życia pozostać tu z mężem, tym uganiającym się za spódniczkami dupkiem i kłamcą, niż mieszkać w komfortowym domku i nie martwić się więcej o przyszłość dzieci, lecz żyć bez tego faceta przy boku.
Chwilę później Maura odjechała, ale było jej ciężko na sercu. Nawet zdrada Carli nie zraniła jej tak bardzo jak nienawiść w oczach Danielle. Wreszcie ujrzała siebie taką, jaką widzieli ją inni, i nie podobał się jej ten wizerunek ani trochę.
Wzdychając, zastanawiała się, jak to wszystko się skończy. Czy Vic ją zabije? Zadała sobie to pytanie po raz pierwszy i ku swemu zdziwieniu uświadomiła sobie, że mało ją to obchodzi. Nie dbała już o nic poza chłopcami, rodziną. A Bóg świadkiem, że takie życie było nie do pozazdroszczenia.
Carol przeglądała szafy, wybierając stare ubrania. Miała je dostarczyć swojej mamie pracującej dwa razy w tygodniu w sklepie z używaną odzieżą, którego dochód przeznaczony był na cele charytatywne. Nuciła pod nosem, otwierając kolejne pudełka z butami i torbami, przymierzając ubrania, żeby sprawdzić, czy pasują jeszcze na jej zaokrąglającą się figurę. Ciąża odmieniła jej spojrzenie na życie, była szczęśliwa. Tego Benny potrzebował, właśnie dziecka, żeby wydorośleć. Nawet jego przerażające zmiany nastroju zdarzały się rzadziej, odkąd dowiedział się o ciąży.
Czuła się szczęśliwą i spełnioną kobietą, i w takim stanie ducha przeglądała swoje rzeczy, decydując, co sobie zostawi a czego nie potrzebuje. W tym momencie to drugie było istotniejsze.
Słyszała odkurzającą na dole sprzątaczkę Debbie. Chwilę później dziewczyna przyniosła jej herbatę i kilka ciasteczek. Trochę poplotkowały, a potem Carol wróciła do szaf. Wszystko ją cieszyło. Nigdy w życiu nie była taka szczęśliwa. Wreszcie miała pieniądze i pozycję.
Po uporaniu się ze swoją garderobą postanowiła wziąć się za ubrania Bena. Chętnie wysyłał rzeczy jej mamie do sklepu i zawsze dawał pieniądze żebrakom przychodzącym pod drzwi, więc nie miała skrupułów, przystępując do przeglądania jego szafy. Zamierzała odłożyć na kupę niepotrzebne jej zdaniem rzeczy, żeby Benny mógł je przejrzeć i schować z powrotem te, które chciałby jeszcze sobie zostawić.
Dzień był gorący i klimatyzacja ułatwiała jej pracę przy wyciąganiu szuflad i przeszukiwaniu półek. Wzięła krzesło od toaletki, weszła na nie i otworzyła górne szafki. Zaczęła wyciągać pudła, najpierw swoje, potem Bena.
Postawiła wszystkie pudła na podłodze i poszła zrobić sobie kolejną herbatę. I drugą dla Debbie, która jeszcze była w domu. Pogadały i pośmiały się chwilę, po czym Carol z filiżanką w ręku wróciła do sypialni. Otwierała pudła jedno po drugim i nagle poczuła dziwny zapach. Pociągając nosem, zlokalizowała go w szafie Bena, na głębokiej górnej półce nad wieszakami.
Wydawało jej się, że dochodzi z kremowego pudła na kapelusze wciśniętego na sam tył. Jeszcze raz weszła na krzesło, wspięła się na palce i przyciągnęła pudło do siebie. Było cięższe od innych i to ją zaintrygowało. Jakiś głos podpowiadał jej, żeby je zostawiła, ale górę wzięła ciekawość, poza tym obawiała się, że do pudła dostało się coś żywego i zdechło. Może mieli w domu myszy. Postawiła pudło na podłodze i klęknęła przed nim. Było szczelnie zaklejone taśmą i Carol zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście chce wiedzieć, co jest w środku. Teraz zapach był intensywniejszy.
Zaczęła odrywać taśmę i wstrzymując oddech, zdjęła wieko. Szklanymi, zamglonymi oczami patrzyła na nią ludzka głowa, wykrzywiając usta w nienaturalnym grymasie. Była w zaawansowanym stadium rozkładu.
Krzyk przerażenia i obrzydzenia ściągnął sprzątaczkę, czego Carol miała żałować do końca życia. Wrzask Debbie dołączył do jej krzyków i sąsiedzi wezwali policję. Dwadzieścia minut zajęło im dotarcie na miejsce, ale minął cały dzień, zanim opuścili dom.