Выбрать главу

Nie spuszczał wzroku z odchodzącego Roya, widział jego pochylone ramiona i zmęczenie. Przypomniał sobie ojca sprzed wielu lat – dużego mężczyznę, który przychodził i brał go na barana. Który z nim rozmawiał i pomagał radzić sobie z problemami dorastania. Podawał mu wszystko na talerzu. Ojciec go kochał i nadal kocha, Benny był tego pewien. Sprawił ojcu ból, fakt, i bardzo tego żałował, ale to się jakoś ułoży, jak zawsze. Roy wreszcie oprzytomnieje, a inni pójdą za jego przykładem. W końcu Benny należy do rodziny.

***

Garry rechotał z uciechy – bardzo podobał mu się chytry plan Maury. Nawet Kenny musiał przyznać, że to mistrzowskie zagranie. Posiadłość Jacka niemal całkiem opustoszała i czekali tylko na właściwy moment, żeby zakończyć operację. Brakowało jeszcze jednego elementu do zrealizowania planu, ale oni będą już w domu, poza podejrzeniami, gdy ten ostami manewr zamknie całą sprawę.

– Powiem ci coś, Maura: cholernie bystra z ciebie dziewczyna.

Michael zawsze tak mówił. Przypomniały jej się dobre stare czasy, kiedy to nie na niej spoczywał ciężar odpowiedzialności. Teraz jeszcze nie mogła się odprężyć, dopóki wszystko się nie skończy.

Kenny stał obok niej i czujnym okiem obserwował operację oczyszczania terenu.

– Nikt się nigdy nie dowie, co się tutaj wydarzyło, prawda?

– Nikt, kto się liczy.

– Wiesz, Garry ma rację. Jesteś mądrzejsza od wielu mężczyzn. I to wcale nie jest komplement, tylko fakt.

Uśmiechnęła się.

– Chcę, żeby to się już wreszcie skończyło.

– A my nie? Jak myślisz, co Vic zrobił z Tommym? Wszystkich innych udało się zlokalizować, ale o nim nikt jakoś nie chce mówić, zauważyłaś?

Wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk whisky.

– On nie żyje, czuję to.

– Jest ci przykro?

Było to pytanie z głębokim podtekstem.

Maura milczała przez chwilę, zanim odpowiedziała.

– Chyba nie.

Zauważyła ulgę na twarzy Kena i uśmiechnęła się do niego.

– Jesteś sympatycznym facetem, wiesz?

Odpowiedział szerokim uśmiechem i tylko jego wesołe oczy i ten przyjazny uśmiech widziała, a nie twardziela ze szramą jak inni.

– Nie mów tego nikomu. To tajemnica.

Śmiali się razem, dopóki twarz Maury znowu się nie zachmurzyła.

– Mamy dzisiaj zrobić coś strasznego.

Kenny nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.

– Tak, to straszne, przyznaję, lecz konieczne – odparł w końcu. – Bo to położy wszystkiemu kres raz na zawsze. Cała ta historia nareszcie się skończy.

Skinęła głową, wpatrzona w szklankę szkockiej w swojej dłoni.

– Mam nadzieję, Ken. Naprawdę mam nadzieję.

***

Sarah leżała w łóżku, ale nie mogła się wygodnie ułożyć w żadnej pozycji. Ból stawał się coraz silniejszy i nie był to już ciągnący ból, lecz ostry, promieniujący do ręki i pleców.

Zastanawiała się, jak się miewa mała Carol. Sama ciężko przeżyła utratę praprawnuka. Prawie tak ciężko, jak niegdyś utratę biednego maleństwa Maury. Wtedy przygniotło ją to do ziemi. Przez lata wmawiała sobie, że dla tego dziecka lepiej było nigdy się nie narodzić, ale teraz nie była tego taka pewna. Maura, Boże miej ją w swojej opiece, była z natury opiekuńcza i powinna mieć mnóstwo dzieci.

Próbowała odsunąć od siebie te dręczące myśli.

Ilekroć myślała o tamtym dniu, budziło się w niej poczucie winy. Czasem aż ją mdliło. To ona zaprowadziła tam swoją córkę, przytrzymywała ją, gdy brudne babsko od skrobanek wyrywało z brzucha Maury jedyną dobrą rzecz, jaka jej się w życiu trafiła. A wszystko dlatego, że ona, Sarah, bała się spojrzeć sąsiadom w oczy, bała się takiej hańby dla swojego dziecka i rodziny.

Nieślubne dziecko. Teraz to na porządku dziennym, ale wówczas było hańbą ciągnącą się za kobietą do końca życia. Tak, bała się wstydu i oczywiście reakcji Michaela, choć on by się z tym w końcu pogodził.

Co za ironia losu! W porównaniu z całym tym szambem, z którym musiała się pogodzić jako matka tej rodziny, nieślubne dziecko Maury to była żadna sprawa. Dziś byłoby dorosłe, kochałoby mężczyznę lub kobietę, a Maura miałaby kogoś z własnej krwi, kogo mogłaby obdarzyć miłością.

Powróciła żywa pamięć tamtej strasznej chwili sprzed lat. Dziecko, płód jeszcze, w pomarańczowej miednicy, całe we krwi. Sarah zacisnęła oczy, żeby wymazać ten okropny obraz.

Ale nie chciał zniknąć.

Znowu przeszywał ją ból, więc przewróciła się na bok, szukając ulgi. Wynagrodzi Maurze to wszystko, tak postanowiła. Zamknęła oczy i zaczęła codzienną modlitwę:

– Najświętsze Serce Jezusowe…

Bóg jest dobry, zapewni jej spokój i zasłużony odpoczynek, była tego pewna. Modliła się za to dziecko, tak jak modliła się za swoje dzieci i za wieczne odpoczywanie męża. Musi wybłagać łaskę niebios dla wszystkich, zanim opuści ziemski padół. Modliła się więc żarliwiej niż zawsze. Nie wiedziała, co więcej mogłaby zrobić. Ból się nasilał. Ściskał obręczą jej pierś i miała problemy ze złapaniem tchu.

Zmusiła się do głębokiego, miarowego oddychania i cały czas się modliła. Ale ból był nieznośny.

Widziała Bena i odciętą głowę, widziała, jak trzyma ją w rękach i śmieje się. Nie zdawał sobie sprawy, iż zrobił coś bardzo złego. W jej Michaelu nie było tyle zła – chociaż miał trudny start, a Benny dostawał wszystko, co według telewizji i gazet dziecko powinno otrzymać. Jednak od zawsze był łobuzem i nie minie wiele czasu, a sprowadzi na nich coś jeszcze gorszego niż ostatnie nieszczęścia.

Mimo to kochała go całym sercem i duszą. Kiedy się do niej uśmiechał lub ją przytulał, czuła się najszczęśliwszą istotą na świecie. Było to szczególne uczucie: jakby zaufało ci dzikie zwierzę. Benny miał tak mało miłości do ofiarowania, że kiedy ją dawał, było to zniewalające, bo wiązało się z tym poczucie przynależności do garstki wybrańców.

Serce Sarah zaczęło bić szybciej i intensywnie się pociła. Zmusiła umysł do powrotu do modlitw i miała nadzieję, że ta noc szybko się skończy. Cokolwiek przyniesie nowy dzień, wiedziała, że sobie z tym poradzi. Bóg dał ci grzbiet do dźwigania ciężarów, tak mówiła jej matka. A Sarah miała mocny grzbiet i silną wiarę – i to było wszystko, czego potrzebowała. Pójdzie na mszę o ósmej i przystąpi do komunii świętej. To ją zawsze uspokajało, kiedy miała zmartwienie.

***

Tony Dooley i Geny Jackson zrobili przegląd zabudowań i terenu wokół, teraz oświetlonego lampami łukowymi. Wszystko wyglądało nieskazitelnie. Nie pozostawiono niczego obciążającego, żadnych odcisków opon czy butów mogących świadczyć o tym, że ktokolwiek z nich był tutaj. Żadnych obciążających ich śladów.

Usiedli wewnątrz magazynu i zapalili razem skręta, wspominając stare dzieje. Niebezpieczeństwo krwawej potyczki zostało zażegnane i będą mogli bez przeszkód wrócić do domu.

Przynajmniej taką mieli nadzieję, czekając na przyjazd gliniarzy. Wtedy dopiero, nie wcześniej, będą mogli stąd wyjechać.

A tamtym się nie spieszyło.

Tony Dooley zaczął zwijać kolejnego skręta.

– Człowieku, jak ja nienawidzę czekać.

Gerry wzruszył ramionami.

– Nie mamy wyboru. Ale kiedy już się załatwimy z tymi w kajdankach, wszystko to skończy się nie tylko na dzisiaj, lecz raz na zawsze. Wiesz, Tony, to dziwne i śmieszne, ale lubiłem Vica. Ja i Michael szlajaliśmy się z nim lata temu. To przez prochy tak się z nim stało, nie? Każdemu odbierają rozum.

Tony przytaknął.

– Na ilu takich się napatrzyłem… Przeciągnął powoli językiem po bibułce do skręta i dodał cicho: – Najbardziej żal mi Roya.

Gerry westchnął.

– Gdyby to był mój chłopak… wolę o tym nie myśleć.