Выбрать главу

Inaczej jednak rzecz się miała z pannami Steele. Przyjechały tutaj z pokaźnym zapasem zachwytu na użytek sir Johna Middletona, jego rodziny i wszystkich krewnych, toteż nie szczędziły go dla pięknych kuzynek pana domu, które uznały za najbardziej urocze, eleganckie, utalentowane i miłe dziewczęta na świecie i bardzo pragnęły zawrzeć z nimi bliższą znajomość. Eleonora stwierdziła więc wkrótce, że bliższa znajomość jest ich nieuchronnym losem, gdyż sir John stanął po stronie przybyłych, a ona z Marianną znalazły się w mniejszości. Trzeba więc było przystać na zbliżenie, polegające na codziennym przebywaniu z pannami Steele w tym samym pokoju przez godzinę czy więcej. Sir Johnowi musiało to wystarczyć, nie myślał zresztą, by cokolwiek jeszcze było potrzebne; być razem znaczyło u niego tyle, co być blisko, a ponieważ udawało mu się zbierać panny u siebie, nie wątpił, że gruntownie już się zaprzyjaźniły.

Trzeba mu oddać sprawiedliwość i przyznać, że robił wszystko, by wytworzyć atmosferę nieskrępowania, opowiadając pannom Steele wszystko, co wiedział czy czego się domyślał o najbardziej intymnych sprawach swoich kuzynek. Za drugim czy trzecim spotkaniem starsza gratulowała Eleonorze podboju, jakiego dokonała jej siostra, zdobywając po przyjeździe do Barton serce pewnego bardzo eleganckiego kawalera.

– Cudownie, że tak wcześnie wyjdzie za mąż – paplała, – Słyszałam, że to bardzo elegancki kawaler i ogromnie przystojny. Mam nadzieję, że i pani się niezadługo poszczęści, panno Eleonoro, ale może masz już kogoś w zanadrzu?

Eleonora nie mogła liczyć, że sir John okaże jej więcej względów niż Mariannie i zatai swoje domysły co do jej uczucia dla Edwarda. Nawet chyba wolał mówić na jej temat, gdyż sprawa była nowsza i mniej oczywista. Od wizyty Edwarda nigdy żadna kolacja nie obeszła się bez tego, by sir John nie wypił za jej afekty, mrugając przy tym znacząco i robiąc miny, które natychmiast ściągały ogólną uwagę. Litera F bywała przy tym niezmiennie wymieniana, a stanowiła temat do tylu żartów, że Eleonora od dawna już musiała ją uznać za najdowcipniejszą literę w alfabecie.

Tak jak przewidywała, panny Steele usłyszały te wszystkie dowcipy, a starsza ogromnie chciała wiedzieć, jak brzmi nazwisko owego dżentelmena, i dopytywała o to wręcz natrętnie, co nie było dziwne, zważywszy jej nieustanne wścibstwo we wszystkich sprawach rodzinnych. Sir John jednak niedługo igrał z ciekawością, jaką wzniecił, gdyż taką samą przyjemność sprawiało mu wyjawienie tego nazwiska, co pannie Steele usłyszenie go.

– Nazywa się Ferrars – powiedział głośnym szeptem – ale, proszę, nie mów tego, pani, bo to wielka tajemnica.

– Ferrars – powtórzyła starsza panna Steele. – Pan Ferrars jest owym szczęśliwcem? Ach, więc to brat twojej bratowej, panno Eleonoro, bardzo miły młody człowiek, znam go doskonale.

– Jakże możesz tak mówić, Anno – ofuknęła ją ostro siostra, która na ogół wnosiła poprawki do wszystkich jej stwierdzeń. – Widziałyśmy go zaledwie kilka razy u wujaszka, a to nie wystarczy, by twierdzić, że go dobrze znamy.

Eleonora słuchała tego uważnie i ze zdumieniem. Kim był ten wujaszek? Gdzie mieszkał? Skąd się znają? Chciała się dowiedzieć czegoś więcej, choć sama nie brała udziału w rozmowie, ale nic już nie powiedziano, toteż po raz pierwszy w życiu uważała, że pani Jennings albo nie jest dostatecznie ciekawa ploteczek, albo też nieskłonna je opowiadać. Ciekawość jej wzbudził dodatkowo sposób, w jaki panna Steele mówiła o Edwardzie, miała wrażenie, że wyczuwa w jej tonie drwinę, jakby mówiąca wiedziała, czy też sądziła, że wie o czymś, co źle o nim świadczy. Próżna jednak była ciekawość Eleonory, gdyż panna Steele nie zwracała już uwagi na nazwisko Ferrars ani kiedy robiono do niego aluzje, ani nawet wówczas, kiedy sir John otwarcie je wymawiał.

ROZDZIAŁ XXII

Marianna nigdy nie była skłonna do pobłażania czemuś, co zatrącało bezczelnością, wulgarnością, miernotą umysłu czy choćby innym niż jej poczuciem smaku, a już w obecnym stanie ducha nie miała najmniejszej ochoty okazywać pannom Steele sympatii czy też życzliwie przyjmować ich awansów. Jej chłód mroził wszelkie wysiłki zbliżenia i tym Eleonora tłumaczyła fakt, że panny Steele ją wybrały sobie na powiernicę, okazując to jawnie swoim zachowaniem. Zwłaszcza Lucy nie traciła najmniejszej okazji, by ją wciągnąć w rozmowę, usiłowała też nadać ich znajomości ton bardziej intymny poprzez swoje szczere i otwarte wynurzenia.

Lucy miała wrodzoną inteligencję: uwagi, jakie rzucała, były często trafne i zabawne, toteż Eleonora nierzadko stwierdzała, że jako towarzyszka na pół godziny potrafiła być całkiem miła. Lecz wrodzone zalety nie zostały ugruntowane edukacją, miała podstawowe braki w lekturze i wiadomościach, i mimo ustawicznych starań, by się jak najlepiej pokazać, nie mogła ukryć przed panną Dashwood niedostatku wykształcenia i dojrzałości umysłowej. Eleonorze, która to widziała, było jej bardzo żal, bo owe zaniedbane zdolności mogłyby, przy odpowiednim wykształceniu, właściwie się rozwinąć. Widziała jednak również, mniejsze już odczuwając współczucie, całkowity brak delikatności, prostolinijności i niezależności myśli, z jakimi się Lucy zdradzała, nadskakując, zabiegając i przy pochlebiając się we dworze. Nie mogła więc Eleonora odczuwać zadowolenia z towarzystwa osoby łączącej w sobie nieszczerość z niewiedzą, a przez to niezdolnej do równorzędnego udziału w konwersacji, a nadto zachowującej się wobec innych w taki sposób, że okazywane przez nią uznanie i szacunek traciły wszelką wartość.

– Zapewne – powiedziała pewnego dnia Lucy na spacerze z dworu do domku pań Dashwood – uznasz, pani, moje pytanie za dziwne, ale powiedz, proszę, czy znasz osobiście matkę swojej bratowej, panią Ferrars?

Eleonora istotnie uznała to pytanie za dość niezwykłe i musiała to okazać wyrazem twarzy, odpowiadając, że nigdy nie widziała pani Ferrars.

– Naprawdę? – zdumiała się Lucy. – Dziwię się, sądziłam, że czasami musiałaś ją, pani, widywać w Norland. Wobec tego nie możesz mi powiedzieć, co to za osoba.

– Nie – odparła Eleonora, powstrzymując się od powiedzenia tego, co naprawdę sądziła o matce Edwarda, gdyż nie zamierzała zaspokajać czegoś, co wydawało jej się natrętną ciekawością. – Nic o niej nie wiem.

– Zapewne uważa pani za bardzo dziwne, że o nią pytam w taki sposób? – mówiła Lucy, wpatrując się bacznie w Eleonorę. – Może jednak mam powody… Gdybym też mogła się odważyć… Mam jednak nadzieję, że odda mi pani sprawiedliwość i uwierzy, iż nie chciałam być natrętna.

Eleonora odpowiedziała uprzejmie i przez chwilę szły dalej w milczeniu. Przerwała je Lucy, wracając z pewnym wahaniem do poprzedniego tematu:

– Nie mogę znieść, byś mogła, pani, pomyśleć, żem natrętnie ciekawa. Wszystko, byle nie to u osoby, której dobre zdanie cenię sobie tak wysoko, jak twoje. Sądzę też, że nie powinnam się wahać przed zawierzeniem ci mojego sekretu. Prawdę mówiąc, pragnęłabym usłyszeć twoją radę, jak postąpić w niezręcznej sytuacji, w której się znalazłam. Ale też nie ma powodu, bym miała cię obciążać moimi kłopotami. Bardzo mi przykro, pani, że nie znasz pani Ferrars.

– Żałuję, że jej nie znam – odparła ogromnie zdumiona Eleonora – jeśli moja o niej opinia mogłaby się na coś przydać. Ale doprawdy nie wiedziałam, że panie coś łączy z tą rodziną i stąd, przyznam, nieco mnie zdumiewa tak poważne pytanie o jej osobę.

– Nie wątpię, że jesteś, pani, zdumiona, to oczywiste. Gdybym jednak ośmieliła się powiedzieć wszystko, nie dziwiłabyś się, pani, wcale. Pani Ferrars w chwili obecnej jest dla mnie nikim… ale może przyjść czas… a od niej zależy, kiedy to się stanie… że będzie nas łączył bardzo bliski związek.