– Zapewne najmądrzej byłoby zakończyć całą tę sprawę, zrywając narzeczeństwo. Wydaje się, że z wszystkich stron osaczają nas trudności i choć jakiś czas bardzo byśmy cierpieli, w końcu może lepiej by nam z tym było. Nie doradzisz mi, pani, co winnam zrobić?
– Nie – odparła Eleonora z uśmiechem, którym pokryła wzburzenie. – W takiej sprawie z pewnością nie będę udzielała rad. Przecież dobrze wiemy, że moje zdanie będzie miało znaczenie tylko wtedy, jeżeli okaże się zgodne z pani życzeniami.
– Wyrządzasz mi, pani, niesprawiedliwość – zaprzeczyła Lucy z powagą. – Nie znam nikogo, czyj sąd ceniłabym sobie wyżej niż twój i, doprawdy, gdybyś mi, pani, powiedziała: „Radzę ci szczerze, zerwij zaręczyny z Edwardem Ferrarsem, to wam tylko wyjdzie na dobre”, natychmiast podjęłabym taką decyzję.
Eleonora aż poczerwieniała, słysząc, jak fałszywa jest przyszła żona Edwarda, i odparła: – Ten komplement odstraszyłby mnie od wygłaszania opinii na ten temat, nawet gdybym ją powzięła. Zbyt wielką dajesz mi władzę. Moc rozdzielenia dwojga ludzi, tak bardzo się kochających, to doprawdy za dużo dla osoby nie zainteresowanej.
– Właśnie przez wzgląd na ten brak zainteresowania – powiedziała Lucy z pewnym przekąsem, kładąc szczególny nacisk na te słowa – twoje zdanie, pani, miałoby dla mnie tak duże znaczenie. Gdybym mogła przypuścić, iż uczucia czynią z ciebie osobę stronniczą, nie prosiłabym cię o zdanie.
Eleonora uznała, że najmądrzej będzie nie odpowiadać, aby się nawzajem nie prowokować do niestosownej swobody i otwartości, i postanowiła, że już chyba więcej nie wróci do tego tematu. Nastąpiła więc znowu przerwa, i to dłuższa, po czym Lucy podjęła:
– Czy będziesz, pani, zimą w Londynie? – spytała swoim zwykłym tonera spokojnego zadowolenia.
– Z pewnością nie.
– Jakże mi przykro! – odparła, a oczy jej rozbłysły na tę wiadomość. – Taka byłabym rada, mogąc cię tam, pani, spotkać. Ale sądzę, że jednak pojedziesz. Na pewno brat i bratowa zaproszą was do siebie.
– Nawet jeśli to zrobią, nie będę mogła przyjąć zaproszenia.
– Jak to się fatalnie składa. A już liczyłam, że się spotkamy. My z Anną mamy jechać pod koniec stycznia do naszych krewnych, którzy już od lat nas zapraszają. Ale ja jadę tylko ze względu na Edwarda. Będzie tam w lutym, inaczej Londyn nie miałby dla mnie żadnego uroku. Nie jestem w odpowiednim nastroju do przebywania w mieście.
Ponieważ skończył się pierwszy rober, Eleonora została przywołana do stolika i poufna rozmowa pań musiała się skończyć, co obie przyjęły bez przykrości, gdyż żadna nie powiedziała niczego, co by mogło umniejszyć ich dotychczasową wzajemną antypatię. Eleonora zasiadła do kart ze smutnym przekonaniem, iż Edward nie tylko nie kocha osoby, która będzie jego żoną, ale że nie ma widoków nawet na odrobinę szczęścia, jaką mogłaby mu dać szczera miłość małżonki – gdyż tylko interesowność może skłaniać kobietę do utrzymywania zaręczyn z mężczyzną całkowicie już od dawna zniechęconym, z czego, jak widać, dobrze zdawała sobie sprawę.
Od tej chwili Eleonora nigdy już nie podnosiła tego tematu, kiedy zaś Lucy komunikowała jej – a nigdy tego nie zaniedbała – jak bardzo jest szczęśliwa, gdyż właśnie otrzymała list od Edwarda, panna Dashwood przyjmowała to ze spokojem i rozwagą i zmieniała temat natychmiast, kiedy pozwalała na to grzeczność. Ulgę mogłaby jej przynieść tylko rozmowa, na którą Lucy nie zasługiwała, a która ją samą mogła wystawić na niebezpieczeństwo.
Wizyta panien Steele w Barton Park przedłużyła się znacznie poza ustalony przy zaproszeniu termin. Życzliwość dla nich rosła, nie można się było z nimi rozstać. Sir John nie chciał słyszeć o ich wyjeździe, toteż pomimo licznych dawno podjętych zobowiązań w Exeter i związanej z tym absolutnej konieczności natychmiastowego wyjazdu, co ze szczególną siłą ujawniało się pod koniec każdego tygodnia, gospodarzom udało się namówić je do pozostania przez niemal dwa miesiące we dworze. Razem więc obchodzili uroczyście święta, które ze względu na swą powagę wymagają niezwykłej ilości balów i wystawnych obiadów.
ROZDZIAŁ XXV
Pani Jennings, choć zwykła była spędzać większą część roku w domach swoich dzieci i przyjaciół, miała swoją stałą siedzibę. Od śmierci męża, któremu doskonale powiodło się w handlu w mniej wytwornej części Londynu, rezydowała każdej zimy w domu przy jakiejś ulicy koło Portman Square. Z początkiem stycznia zaczęła zwracać myśli ku temu domowi i tam właśnie pewnego dnia zaprosiła nagle i niespodziewanie starsze panny Dashwood. Eleonora, nie zauważywszy zmiany, jaka zaszła na twarzy jej siostry, ani ożywionego spojrzenia, które świadczyło, że projekt ten nie jest jej obojętny, natychmiast z wdzięcznością, ale stanowczo odmówiła, sądząc, że wypowiada wolę obydwu. Za rzekomy powód podała, że nie chcą zostawiać matki samej o tej porze roku. Pani Jennings przyjęła z pewnym zdumieniem odmowę i natychmiast ponowiła zaproszenie.
– Boże wielki, przecież matka doskonale się bez was obejdzie, bardzo więc proszę, zróbcie mi przyjemność, bom się uparła, żeby was mieć u siebie, i nie odstąpię. Nie sądźcie, że będziecie mi kłopotem, bo ani na jotę nie zmienię swoich zwyczajów przez wasz przyjazd. Wyślę tylko Betty karetką pocztową, chyba na to mnie jeszcze stać. My trzy doskonale się zmieścimy w moim powozie, a jeśli w Londynie nie będziecie miały ochoty chodzić tam gdzie ja, to proszę, wolna wola, zawsze możecie iść z jedną z moich córek. Pewna jestem, że wasza matka nie zgłosi przeciwko temu projektowi żadnych obiekcji, bo miałam taką szczęśliwą rękę w pozbywaniu się własnych dzieci, że z pewnością uzna mnie za najodpowiedniejszą osobę na waszego szaperona, i jeśli chociaż jednej z was nie wydam dobrze za mąż przed rozstaniem, nie ja będę winna. Szepnę za wami dobre słówko wszystkim młodym ludziom w mieście, możecie mi wierzyć.
– Wydaje mi się – powiedział sir John – że Marianna nie miałaby nic przeciwko temu projektowi, gdyby tylko jej starsza siostra wyraziła zgodę. Jakie to przykre, że nie może zaznać tej odrobiny przyjemności, bo się panna Eleonora nie zgadza. Radzę więc: ruszajcie we dwie do Londynu, jak tylko będziecie miały dość Barton i ani słowa o tym pannie Eleonorze.
– Jakżeby tak! – zawołała pani Jennings. – Oczywista, będę ogromnie rada z towarzystwa panny Marianny, czy panna Eleonora pojedzie, czy nie, ale zawsze powiadam, im więcej osób, tym weselej, myślę nadto, że raźniej im będzie we dwie, bo jak im się znudzę, będą mogły z sobą gadać i wyśmiewać się za moimi plecami z moich dziwactw. Ale muszę mieć albo jedną, albo drugą, jeśli nie obydwie. Boże wielki! Co też wy sobie wyobrażacie, jakżebym tak mogła żyć sama przy moim wścibstwie, ja, która zawsze, aż do ostatniej zimy, miałam przy sobie Charlottę. No, panno Marianno, przybijmy targu, a jeśli panna Eleonora zmieni zdanie, to tym lepiej.
– Dziękuję pani, dziękuję z całego serca! – zawołała z przejęciem Marianna. – Do końca życia będę pani wdzięczna za to zaproszenie i gdybym je mogła przyjąć, byłabym szczęśliwa, tak szczęśliwa, że chyba już nie ma większego szczęścia. Ale moja matka, najdroższa, najlepsza matka… Czuję słuszność argumentów, które wysunęła Eleonora, gdyby przez naszą nieobecność matka miała ucierpieć, gdyby jej było smutniej czy gorzej… Och, nic mnie nie skusi do tego, bym ją opuściła! Nie powinnam, nie mogę się wahać…
Pani Jennings powtórzyła raz jeszcze, że jej zdaniem pani Dashwood doskonale da sobie radę bez młodych dam. Eleonora w lot pojęła, o co idzie siostrze, a widząc, jak obojętne jest jej niemal wszystko, wobec możliwości ujrzenia Willoughby'ego, nie opierała się dłużej i powiedziała, że sprawę rozstrzygnie matka, choć nie oczekiwała od niej pomocy w swoich usiłowaniach, by zapobiec wyjazdowi, którego ze względu na Mariannę nie pochwalała, a którego sama również pragnęła uniknąć. Wiedziała, że pani Dashwood opowie się za wszystkim, czego zapragnie jej młodsza córka. Nie mogła liczyć, że nakłoni matkę do ostrożnego postępowania w sprawie, w której nie potrafiła obudzić jej wątpliwości, nie śmiała zaś wyjawić przyczyn własnej niechęci wobec projektu wyjazdu do Londynu. Nie przypuszczała, opierając się na dotychczasowych doświadczeniach, by jej bardzo wymagająca siostra, która tak dobrze znała sposób bycia pani Jennings i tak zawsze była nim zdegustowana, zapomniała, jak wiele będzie miała powodów do irytacji, ile rzeczy będzie ją drażnić – mając na względzie jeden tylko, jedyny cel! Jak bardzo dla niej ważny, tego najlepszym, najmocniejszym i najbardziej nieoczekiwanym dowodem był właśnie fakt, że wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.