Выбрать главу

Odpowiedział na wszystkie jej pytania, jak zwykle spokojnie i uprzejmie, ale nie zadowoliła jej żadna z tych odpowiedzi. Eleonora zaczęła nalewać herbatę, a Marianna musiała ponownie ukazać się w salonie.

Po jej wejściu pułkownik Brandon popadł w jeszcze większą milczącą zadumę, a pani Jennings nie mogła go namówić, by posiedział dłużej. Tego wieczora nie zjawił się żaden inny gość i panie jednomyślnie postanowiły pójść wcześnie spać.

Następnego dnia Marianna wstała znowu raźna i pełna otuchy. W niepamięć poszło wczorajsze rozczarowanie wobec nadziei na to, co się dzisiaj wydarzy. Właśnie skończyły śniadanie, kiedy przed drzwiami stanął powóz pani Palmer, która po chwili weszła roześmiana do pokoju. Taka była rada, że je widzi! Nikt by nie zgadł, czy bardziej ją cieszyło spotkanie z matką, czy z pannami Dashwood. Była zdumiona ich obecnością w Londynie, chociaż tego się właśnie cały czas spodziewała, i tak się gniewała, że przyjęły zaproszenie matki, a odrzuciły jej własne, chociaż nigdy by im nie wybaczyła, gdyby zaproszenia matki nie przyjęły!

– Mój mąż będzie taki szczęśliwy! – mówiła. – Wyobraźcie sobie, co też on powiedział, kiedy usłyszał, że przyjeżdżacie z mamą! Ojej, zapomniałam, co to było takiego, ale okropnie śmieszne!

Po mniej więcej godzinie, która im upłynęła na, jak to określiła pani domu, miłej pogawędce, a innymi słowy na potoku pytań pani Jennings o wszystkich znajomych i na nieustannym śmiechu pani Palmer bez żadnego powodu, ta ostatnia zaproponowała paniom, by poszły wraz z nią do kilku sklepów, gdzie miała właśnie coś do załatwienia, na co Eleonora i pani Jennings chętnie przystały, gdyż i one musiały zrobić sprawunki. Marianna ociągała się z początku, lecz wreszcie dała się namówić na wyjście.

Przez cały czas była baczna i czujna. Zwłaszcza na Bond Street, gdzie najwięcej miały do załatwienia, oczy jej wciąż czegoś szukały, a w każdym sklepie, w jakim się znalazły, myślami błądziła gdzieś obok, poza towarami, które rozkładał sprzedawca, poza wszystkim, co interesowało inne damy. Eleonora nie mogła wydobyć z niej zdania o niczym, co oglądały, nawet i o tym, co winno interesować obydwie; Marianna była niespokojna i z wszystkiego niezadowolona, nic nie sprawiało jej radości, wciąż niecierpliwie wyglądała powrotu do domu i z trudem opanowywała gniew na panią Palmer, którą kusiło wszystko, co ładne, drogie czy nowe, która ogromnie chciała każdą rzecz kupić; nie mogła się na żadną zdecydować i mitrężyła czas na zachwytach i wątpliwościach.

Wróciły późnym przedpołudniem, a Marianna natychmiast po wejściu do domu wbiegła na górę. Eleonora, która weszła za nią, znalazła ją w hallu przy stoliku, od którego odwracała się ze zbolałą miną, z czego wynikało, że pana Willoughby'ego nie było.

– Czy nie przyszedł do mnie żaden list po naszym wyjściu? – spytała lokaja, który wniósł ich paczki. Usłyszała odpowiedź przeczącą. – Jesteście pewni? – spytała ponownie. – Jesteście pewni, że żaden służący ani portier nie przyniósł dla mnie listu czy karteczki?

Lokaj odpowiedział, że nikt nic nie przyniósł.

– Jakie to dziwne – odparła cichym, rozczarowanym głosem, odwracając się do okna.

„Jakie to dziwne – powtórzyła w myśli Eleonora, spoglądając z niepokojem na siostrę. – Przecież nie pisałaby do niego, gdyby nie wiedziała, że jest w Londynie – pisałaby do Combe Magna. A jeśli on jest w Londynie, jakie to dziwne, że ani nie przyszedł, ani nie napisał. Och, mamo kochana, popełniasz błąd, pozwalając twojej młodziutkiej córce na zaręczyny z mężczyzną mało nam znanym i to zaręczyny tak sekretne, tak dziwne! Bardzo chciałabym poznać prawdę, ale jak zostanie przyjęte moje pytanie?”

Po namyśle postanowiła, że jeśli przez dalsze dni pozory będą tak źle o wszystkim świadczyć, jak dotychczas, przedstawi matce w dobitny sposób konieczność poważnego wglądu w całą sprawę.

Na obiedzie była pani Palmer oraz dwie starsze damy, zaprzyjaźnione z panią Jennings, które spotkała i zaprosiła rano. Pani Palmer wyszła zaraz po deserze, miała bowiem jakieś wieczorne obowiązki towarzyskie, a Eleonora musiała zasiąść z pozostałymi paniami do wista. Nic im nie przyszło z Marianny, która dotąd nie potrafiła nauczyć się tej gry, lecz chociaż pozostawiono jej czas do własnej dyspozycji, miała z tego tyle samo przyjemności, co Eleonora, spędziła go bowiem na niespokojnym oczekiwaniu i bolesnym rozczarowaniu. Chwilami brała się do czytania, ale natychmiast odrzucała książkę i powracała do ciekawszego zajęcia, jakim było przemierzanie pokoju tam i z powrotem, i przystawanie co chwila pod oknem w nadziei, że uszu jej dojdzie długo oczekiwane kołatanie.

ROZDZIAŁ XXVII

– Jeśli taka pogoda będzie się dłużej utrzymywać – zaczęła pani Jennings następnego ranka, kiedy się spotkały przy śniadaniu – sir John niechętnie będzie wyjeżdżał z Barton w przyszłym tygodniu, bo dla myśliwych utrata każdego dnia to wielka przykrość. Biedaczyska! Zawsze mi ich wtedy żal, dla nich to takie okropne!

– Prawda! – zakrzyknęła Marianna radosnym głosem i podeszła do okna, by sprawdzić, czy słońce świeci. – To dla nich wymarzona pogoda, istotnie – ciągnęła, zasiadając do śniadania z uśmiechniętą twarzą. – Jakąż im to musi sprawiać przyjemność! Ale (tu powróciła odrobina niepokoju) to przecież nie może trwać wiecznie. O tej porze roku, po tylu deszczach z pewnością taka pogoda długo się nie utrzyma. Wkrótce przyjdą mrozy i to, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, ostre. Za dwa czy trzy dni, najdalej, taka niezwykła temperatura musi się skończyć, mróz może przyjść jeszcze dziś w nocy.

– Tak czy inaczej – przerwała Eleonora, nie chcąc, by pani Jennings zdołała przejrzeć myśli jej siostry równie łatwo jak ona – sądzę, że z końcem tygodnia zobaczymy tutaj sir Johna i lady Middleton.

– Tak, tak, kochaneczko, ręczę, że tak będzie. Mary zawsze postawi na swoim.

„A teraz – mówiła sobie w duchu Eleonora – ona napisze do Combe i wyśle list dzisiejszą pocztą”.

Jeśli go jednak napisała, uczyniła to tak sekretnie, że zwiodła czujność siostry pragnącej się dowiedzieć prawdy. Jakkolwiek się stało, Eleonora, choć daleka od zadowolenia z sytuacji, nie mogła czuć przygnębienia, widząc radosne ożywienie Marianny. Bo Marianna była radosna: cieszyła się z łagodnej temperatury, a jeszcze bardziej – ze spodziewanego mrozu.

Spędziły niemal cały ranek na składaniu bilecików wizytowych pani Jennings w domach jej znajomych, by ich powiadomić o powrocie damy do Londynu, Marianna zaś była zajęta cały czas badaniem kierunku wiatru, zmian na niebie i wyobrażaniem sobie, że temperatura spada.

– Nie wydaje ci się, Eleonoro, że ochłodziło się od rana? Ja bardzo wyraźnie czuję różnicę. Nawet w mufce marzną mi ręce, a wczoraj nie marzły, o ile pamiętam. Wygląda też na to, że chmury się rozchodzą, za chwilę wyjrzy słońce, będzie pogodne popołudnie.

Eleonorę bawiło to i bolało na przemian, Marianna jednak wciąż obstawała przy tym samym i dopatrywała się niezbitych zapowiedzi zbliżającego się mrozu czy to w jasności ognia co wieczór, czy też w zjawiskach atmosferycznych co rano.

Panny Dashwood miały tyle samo powodów do niezadowolenia ze stylu życia pani Jennings i grona jej znajomych, co z jej zachowania w stosunku do nich samych, które było niezmiennie życzliwe. Dom prowadzony był wystawnie, a z wyjątkiem kilku przyjaciółek z handlowej dzielnicy Londynu, z którymi, ku niezadowoleniu lady Middleton, nigdy nie zerwała znajomości, nie składała wizyt nikomu, z kim znajomość mogłaby wprawić w zakłopotanie jej młode podopieczne. Eleonora rada więc stwierdziła, że pod tym względem są w lepszej sytuacji, niż przypuszczała, i chętnie pogodziła się z brakiem prawdziwych przyjemności na wieczornych przyjęciach, które, tak samo tu, jak na wsi, spędzano na grze w karty, w czym nigdy nie gustowała.