– Nie może być wszystkim wiadomo – odparła Eleonora – skoro nie wie o nich najbliższa rodzina.
Wyglądał na zdumionego. – Przepraszam panią, moje pytania mogą się wydawać natręctwem. Nie przypuszczałem jednak,, że sprawa pozostaje w sekrecie, jako że otwarcie korespondują z sobą, a o ich ślubie wszyscy rozpowiadają.
– Jakże to możliwe? Kto panu o tym mówił?
– Wiele osób – jednych pani nie zna, inni są bliskimi pani znajomymi. Pani Jennings, pani Palmer i Middletonowie. W dalszym ciągu jednak mógłbym w to wątpić, bo gdy człowiek nieskory jest w coś uwierzyć, zawsze znajdzie argument na wsparcie swoich wątpliwości, gdybym, kiedy służący wprowadzał mnie tu dzisiaj, nie zauważył przypadkiem w jego rękach listu zaadresowanego do pana Willoughby'ego pismem siostry pani. Przyszedłem o to zapytać, lecz byłem z góry pewny, jak brzmi odpowiedź na moje pytanie. Czy wszystko zostało już ostatecznie uzgodnione? Czy nie istnieje możliwość… Ale nie mam prawa, nie miałbym na pewno żadnych szans… Proszę mi wybaczyć, pani. Zapewne postąpiłem niewłaściwie, mówiąc tak wiele, ale nie wiem, doprawdy, co robić, a głęboko ufam twojemu rozsądkowi. Powiedz mi więc, pani, że sprawa jest ostatecznie przesądzona, że wszelkie starania… Jednym słowem, że pozostaje tylko skrywać wszystko, jeśli skrywanie jest możliwe.
Eleonorze zrobiło się ogromnie przykro, gdy usłyszała słowa, będące bezpośrednim wyznaniem uczuć dla jej siostry. W pierwszej chwili nie potrafiła nic powiedzieć, a nawet kiedy się opanowała, musiała chwilę pomyśleć, jaka odpowiedź będzie najwłaściwsza. Nie wiedziała przecież, jak naprawdę wyglądają sprawy pomiędzy jej siostrą a panem Willoughbym, gdyby więc próbowała o tym mówić, mogłaby równie dobrze powiedzieć za dużo, jak za mało. Będąc jednak przekonana, że uczucie Marianny dla pana Willoughby'ego, bez względu na to, czym się zakończy, nie zostawia pułkownikowi Brandonowi najmniejszej nadziei, a nadto chcąc uchronić siostrę od potępienia, uznała, że najroztropniej i najlepiej będzie, jeśli powie trochę więcej, niż wiedziała czy przypuszczała. Przyznała więc, że chociaż nie została powiadomiona przez młodą parę, jakie łączą ich wzajemne stosunki, nie wątpi w ich wzajemne uczucia i nie dziwi się ich korespondencji.
Słuchał w milczeniu i uważnie, a kiedy skończyła, wstał natychmiast i powiedział z przejęciem: – Siostrze pani życzę wszelkiej możliwej pomyślności, Willoughby'emu – żeby starał się na nią zasłużyć – po czym pożegnał się i wyszedł.
Nie przyniosła Eleonorze pociechy ta rozmowa i nie umniejszyła jej niepokoju: wręcz przeciwnie, dała jej smutną pewność, iż pułkownik Brandon jest nieszczęśliwy, a przecież nie mogła pragnąć, aby było inaczej, tak bardzo wyglądała tego, co miało jego ból ostatecznie przypieczętować.
ROZDZIAŁ XXVIII
W ciągu następnych kilku dni nie zaszło nic, co kazałoby Eleonorze żałować, że się zwróciła do matki, pan Willoughby bowiem ani nie przyszedł, ani nie napisał. W tym czasie zostały zaproszone wraz z lady Middleton na przyjęcie, na które pani Jennings nie mogła pójść z powodu niedyspozycji młodszej córki. Marianna szykowała się na wieczór, nie dbając o wygląd, przygnębiona, bez cienia nadziei i radości, obojętna, czy pójdzie, czy zostanie. Siedziała po herbacie przed ogniem w salonie, do chwili przyjazdu lady Middleton ani razu nie ruszywszy się z miejsca, nie zmieniając pozycji, pochłonięta własnymi myślami, nieświadoma obecności siostry. Kiedy wreszcie oznajmiono, że lady Middleton czeka w powozie przed domem, drgnęła, jakby zapomniała, że się kogoś spodziewały.
We właściwym czasie przybyły na miejsce przeznaczenia i gdy tylko pozwolił na to sznur zajeżdżających przed nimi karet, wysiadły, weszły po schodach, usłyszały swoje nazwiska anonsowane głośno z jednego podestu schodów na drugi i weszły do sali wspaniale oświetlonej, tłocznej i nieznośnie gorącej. Kiedy spłaciły haracz dobrego wychowania, składając ukłon przed panią domu, pozwolono im zmieszać się z tłumem i korzystać do woli z gorąca i niewygody, które ich przyjazd musiał nieuchronnie zwiększyć. Lady Middleton mówiła mało, robiła jeszcze mniej i po krótkim czasie zasiadła do gry w kasyno, a że Marianna nie miała ochoty kręcić się po sali, usiadła wraz z Eleonorą na zdobytych szczęśliwym trafem krzesłach, niedaleko stolika.
Po niedługiej chwili Eleonora zobaczyła pana Willoughby'ego, który stał o kilka kroków od nich, pogrążony w poważnej rozmowie z jakąś bardzo elegancką młodą damą. Wkrótce spotkała jego wzrok, młody człowiek skłonił się natychmiast, nie próbował jednak zacząć z nią rozmowy czy też podejść do Marianny, którą musiał przecież zauważyć, i dalej rozmawiał z ową damą. Eleonora bezwiednie obróciła się ku siostrze, chcąc sprawdzić, czy go widzi. W tym właśnie momencie Marianna go dojrzała i twarz jej rozbłysła nagłym zachwytem. Ruszyłaby ku niemu natychmiast, gdyby jej siostra nie przytrzymała.
– Wielkie nieba! – krzyknęła Marianna. – On tu jest! On tu jest! Och, czemu na mnie nie patrzy? Czemu nie mogę odezwać się do niego?
– Proszę, opanuj się – błagała Eleonora – i nie zdradzaj wszystkim na sali tego, co czujesz. Może on ciebie jeszcze nie zauważył.
W to jednak trudno jej było uwierzyć, a Marianna nie tylko nie mogła się zdobyć na opanowanie, ale wcale się o to nie starała. Siedziała, a na jej twarzy malowała się męka oczekiwania.
Wreszcie młody człowiek obrócił się znowu i spojrzał na obie panie. Marianna wstała i głosem pełnym uczucia wymówiła jego nazwisko, wyciągając rękę. Zbliżył się do nich i zwracając się do Eleonory raczej niż do Marianny, jakby chciał uniknąć jej wzroku i postanowił nie zauważyć jej gestu, zapytał spiesznie, jak się czuje pani Dashwood i od jak dawna są w Londynie. Eleonora wprost osłupiała i nie mogła wykrztusić słowa. Siostra jednak natychmiast okazała, co czuje. Zarumieniła się cała i krzyknęła tonem, w którym brzmiało ogromne przejęcie: – Na litość boską, panie Willoughby! Cóż to ma znaczyć? Czyżbyś nie dostał moich listów? Nie podasz mi ręki?
Nie mógł więc tego nie uczynić, lecz wydawało się, że jej dotyk go boli, i natychmiast puścił jej dłoń. Widać też było, że przez cały czas robi ogromny wysiłek, by się opanować. Eleonora wpatrywała się w jego twarz i widziała, jak się powoli uspokaja. Po chwili milczenia powiedział spokojnie:
– We wtorek miałem zaszczyt złożyć wizytę na Berkeley Street i żałowałem ogromnie, żem nie miał szczęścia zastać pań i pani Jennings w domu. Mam nadzieję, że mój bilecik nie zginął?
– Ale czyś nie dostał pan moich karteczek? – zawołała Marianna nieprzytomna z trwogi. – Musiało zajść jakieś nieporozumienie, na pewno… straszliwe nieporozumienie. Co to wszystko ma znaczyć? Na litość boską, panie Willoughby, proszę mi powiedzieć, o co chodzi?
Nie odpowiedział. Zmienił się na twarzy, powróciło poprzednie zmieszanie, lecz napotkawszy wzrok młodej damy, z którą był przed chwilą rozmawiał, poczuł widocznie, że musi się zdobyć na wysiłek; opanował się raz jeszcze i powiedział: – Tak, miałem przyjemność otrzymać wiadomość o przyjeździe pań do Londynu, o czym byłaś mnie, pani, łaskawa zawiadomić – odwrócił się spiesznie, skłonił lekko i wrócił do swojej towarzyszki.
Marianna pobladła upiornie i nie mogąc ustać na nogach, osunęła się na krzesło, a Eleonora, przerażona, że siostra za chwilę zemdleje, próbowała ją zasłonić przed ludźmi i cuciła wodą lawendową.