– Idź do niego natychmiast, Eleonoro – prosiła Marianna, gdy tylko mowa jej wróciła. – Idź i zmuś go, żeby tu do mnie przyszedł. Powiedz, że muszę go widzieć… Muszę natychmiast z nim mówić… Nie spocznę… Nie zaznam chwili spokoju, póki się to nie wyjaśni… To jakieś straszliwe nieporozumienie… Och, idź do niego natychmiast!
– Ależ to niepodobna! Nie, Marianno, kochanie, musisz zaczekać. To nie miejsce na wyjaśnienia. Zaczekaj, tylko do jutra.
Przyszło jej jednak niemal siłą powstrzymywać siostrę od pójścia za nim. Nie mogła jej również skłonić, by się opanowała i zaczekała z pozornym przynajmniej spokojem do chwili, kiedy będzie z nim mogła porozmawiać bez tłumu świadków i z o wiele lepszym skutkiem. Daremnie. Marianna przez cały czas cichym głosem dawała wyraz swemu nieszczęściu i rozpaczy. Po chwili Eleonora zobaczyła, że Willoughby wychodzi drzwiami wiodącymi na schody i powiedziała to natychmiast siostrze, nakłaniając ponownie do zachowania spokoju teraz, kiedy rozmowa z nim stała się niemożliwa. Marianna poprosiła zaraz, by zwróciła się do lady Middleton z prośbą o jak najszybszy powrót do domu, gdyż jest zbyt cierpiąca, by zostać tu choć chwilę dłużej.
Lady Middleton była za dobrze wychowana, by odmówić tej prośbie, choć znajdowała się właśnie w środku robra; usłyszawszy, że Marianna zaniemogła, oddała karty przyjaciółce i wyjechała z pannami natychmiast, gdy odnalazł się ich powóz. W drodze powrotnej na Berkeley Street nie padło ani jedno słowo. Marianna pogrążona była w niemej rozpaczy, skamieniała z bólu. Na szczęście pani Jennings nie było w domu, mogły więc pójść prosto do swego pokoju, gdzie oprzytomniała trochę po solach trzeźwiących. Po chwili była już rozebrana i w łóżku, a że wyraźnie chciała zostać sama, Eleonora wyszła. Czekając na powrót pani Jennings, miała czas zastanowić się nad wszystkim, co się stało.
Nie mogła wątpić w to, że pana Willoughby'ego i jej siostrę łączyło coś w rodzaju zaręczyn. Równie było jasne, że panu Willoughby'emu stały się one ciężarem, bez względu bowiem na to, czym Marianna zamierzała teraz sycić swoje pragnienia, Eleonora nie mogła tłumaczyć jego zachowania pomyłką czy nieporozumieniem. Mogła je tłumaczyć tylko i jedynie całkowitą odmianą uczuć. Byłaby o wiele bardziej oburzona, gdyby nie widoczne zaambarasowanie młodego człowieka, świadczące, że zdaje sobie sprawę z niewłaściwości swego postępowania. Nie mogła mu więc zarzucić zupełnego braku zasad, jakim byłoby igranie z uczuciami jej siostry bez pierwotnych uczciwych zamiarów. Rozłąka mogła osłabić jego uczucia, wyrachowanie mogło kazać mu je stłumić, nie mogła jednak uwierzyć w to, by tego uczucia od początku nie było.
O Mariannie myślała teraz z najgłębszą troską – ileż musiała już wycierpieć przez to nieszczęsne spotkanie, ile pewno czeka ją bólu w przyszłości! Jej własna sytuacja zyskiwała na tym porównaniu, bo chociaż przyszłość rozdzieli ją z Edwardem, zawsze będzie mogła krzepić się myślą, że zachowała dla niego szacunek. W tym zaś wypadku wszystkie okoliczności, które mogły przydać goryczy nieszczęściu, sprzysięgły się, by zwiększyć cierpienie Marianny przy ostatecznym zerwaniu z panem Willoughbym – przy natychmiastowym i bezpowrotnym z nim zerwaniu.
ROZDZIAŁ XXIX
Następnego dnia, nim pokojówka zdążyła napalić w kominku, nim jeszcze słońce nabrało siły, by stawić czoło zimnemu i ponuremu porankowi styczniowemu, Marianna klęczała w bieliźnie w wykuszu okiennym, gdzie szarzała odrobina światła, i pisała szybko, choć przeszkadzał jej nieustający potok łez. Tak zobaczyła ją Eleonora, zbudzona ze snu poruszeniami i szlochem siostry; przez chwilę przyglądała się jej z milczącą troską, po czym odezwała się cicho i łagodnie:
– Marianno, czy wolno spytać?
– Nie, Eleonoro – odparła. – Nie pytaj o nic. Wkrótce będziesz wiedziała wszystko.
Rozpaczliwy spokój, z jakim to powiedziała, trwał tyle tylko, co to jedno zdanie, i natychmiast przyszedł wybuch rozpaczy. Dopiero po paru minutach zdolna była pisać dalej, a ciągłe nawroty płaczu, który jej co chwila przerywał, świadczyły dowodnie, że według wszelkiego prawdopodobieństwa pisze po raz ostatni do pana Willoughby'ego.
Eleonora otaczała ją spokojną i nienatrętną uwagą, a próbowałaby ją uspokoić i koić, gdyby Marianna, zdenerwowana i rozdrażniona, nie poprosiła kategorycznie, by siostra za nic w świecie się do niej nie odzywała. W tej sytuacji lepiej było dla obu, by nie siedziały długo razem; gnana wewnętrznym niepokojem Marianna nie tylko musiała wyjść z sypialni natychmiast, gdy się ubrała, ale pragnąc samotności i ciągłej zmiany miejsca, chodziła po całym domu aż do śniadania, unikając widoku innych.
Przy śniadaniu nie jadła ani nie usiłowała jeść, a Eleonora zamiast namawiać ją do jedzenia, okazywać współczucie czy troskę, starała się z wszystkich sił ściągać na siebie całą uwagę pani Jennings.
Śniadanie było ulubionym posiłkiem zacnej damy i trwało bardzo długo. Po jedzeniu, kiedy zasiadały przy wspólnym stoliku do robótek, Mariannie wręczono list, który żywo wyrwała z ręki służącego i pobladłszy śmiertelnie, natychmiast wybiegła z pokoju. Eleonora nie potrzebowała patrzeć na adres – te oznaki świadczyły niezbicie, że list jest od pana Willoughby'ego; poczuła taki ucisk w sercu, że musiała zebrać wszystkie siły, by nie spuścić głowy, i siedziała tak, roztrzęsiona, a jednocześnie przerażona, że pani Jennings zauważy, co się z nią dzieje. Zacna dama jednak dostrzegła tylko to, że Marianna dostała list od pana Willoughby'ego, co wydało jej się bardzo zabawne i co odpowiednio pokwitowała, wyrażając ze śmiechem nadzieję, że pannie list przypadnie do gustu. Zbyt była pochłonięta odmierzaniem grubego samodziału na pledzik, by zauważyć cokolwiek, nawet rozpacz Eleonory, i spokojnie gadała dalej po wyjściu Marianny:
– Słowo daję, jeszcze nigdy w życiu nie widziałam panny tak nieprzytomnie zakochanej. Moje dziewczęta to nic w porównaniu z nią, chociaż były z nich straszne głuptasy, ale nasza panna Marianna to już całkiem jak odmieniona. Z całej duszy pragnę, żeby jej dłużej nie kazał czekać, bo żal na nią patrzeć, taka mizerna i smutna. Kiedy oni się pobiorą, proszę mi powiedzieć?
Choć Eleonora nigdy nie była mniej skłonna do rozmowy, zmusiła się do odpowiedzi, chcąc odeprzeć ten otwarty atak, i z wymuszonym uśmiechem odparła: – Czyżbyś naprawdę, pani, wmówiła sobie, że moja siostra jest zaręczona z panem Willoughbym? Sądziłam, że to tylko żart, ale zaprzecza temu tak poważne pytanie, toteż muszę prosić, abyś się, pani, nie oszukiwała dłużej. Zapewniam cię, pani, nic by mnie bardziej nie zdziwiło niż wiadomość, że mają się pobrać.
– A wstyd, panno Eleonoro, a wstyd! Jakże tak można mówić! Jakbyśmy wszyscy nie wiedzieli, że z nich będzie para. Przecież czy się nie zakochali w sobie do szaleństwa od pierwszego wejrzenia? Czy nie przyglądałam się im co dnia w Devonshire, i to od rana do wieczora? Czy nie wiem, że twoja siostra przyjechała do Londynu ze mną po to, żeby sobie kupić suknię ślubną? Proszę, proszę, nie staraj się mnie zwodzić. Myślisz, że jeśli sama tak się z tym kryjesz, to już nikt inny nie może mieć oczu i uszu? Mylisz się, moja droga, bo wie o tym cały Londyn. Wszystkim o tym mówię i Charlotta również.
– Doprawdy – mówiła Eleonora z wielką powagą – pani się myli. Doprawdy, krzywdzi ją pani, rozpowiadając takie wiadomości, sama się pani o tym przekona, chociaż mi pani teraz nie wierzy.
Pani Jennings roześmiała się znowu, a Eleonora, nie w nastroju do dalszej rozmowy, a przede wszystkim gnana ciekawością, co jest w liście pana Willoughby'ego, poszła zaraz do swego pokoju, gdzie otworzywszy drzwi, ujrzała Mariannę na łóżku, dławiącą się szlochem, z listem w dłoni i kilkoma innymi rozrzuconymi wokół. Eleonora podeszła bez słowa, usiadła przy niej na łóżku, ujęła za rękę, ucałowała serdecznie, a potem dała folgę łzom, które z początku były nie mniej gwałtowne niż łzy Marianny. Choć ta niezdolna była wymówić słowa, wyczuła chyba serdeczność siostry i po chwili wspólnego płaczu wsunęła jej w rękę wszystkie listy, po czym, zasłoniwszy twarz chusteczką, niemal krzyczała z bólu. Eleonora wiedziała, że takie cierpienie, choć ogromnie przykre dla patrzącego, musi znaleźć ujście, zaczekała więc przy siostrze, aż przypływ bólu minie, i chwyciwszy żywo list pana Willoughby'ego, przeczytała, co następuje: