Berkeley Street, styczeń
Jakże się Pan zdziwisz, otrzymawszy ten liścik. Sądzę też, że poczujesz coś więcej niż zdziwienie usłyszawszy, żem w Londynie. Nie mogłam się oprzeć pokusie przyjechania tutaj, choć w towarzystwie pani Jennings. Chciałabym, abyś to otrzymał na czas i zdążył do nas przyjść jeszcze dziś wieczór, ale nie liczę na to z całą pewnością. Tak czy inaczej, będę spodziewała się Pana jutro. Tymczasem adieu
M.D.
Następny liścik Marianny pisany był po tańcach u państwa Middleton.
Trudno mi wyrazić, jaki to dla mnie zawód, żeśmy się rozminęli przedwczoraj, i jak się zdumiałam, nie otrzymawszy odpowiedzi na list, wysłany przed tygodniem. Przez cały czas oczekuję listu Pana, a właściwie Jego odwiedzin. Przyjdź, proszę, jak najszybciej i wyjaśnij, czemu czekałam daremnie. Za następnym razem lepiej będzie, jak przyjdziesz wcześniej, gdyż na ogół wyjeżdżamy z domu o pierwszej. Wczoraj wieczór byłyśmy u lady Middleton, gdzie urządzono tańce. Powiedziano mi, że byłeś Pan zaproszony. Czy to możliwe? Doprawdy, bardzo się musiałeś zmienić od naszego rozstania, jeśli byłeś istotnie zaproszony i nie przyszedłeś. Nie pozwolę sobie jednak przypuszczać, aby to było możliwe, i mam nadzieję, że wkrótce otrzymam Twe osobiste zapewnienia, że jest inaczej.
M.D.
Treść trzeciego listu brzmiała następująco:
Cóż mam myśleć, panie Willoughby, o Twoim wczorajszym zachowaniu? Po raz wtóry proszę o wytłumaczenie. Gotowa byłam powitać Cię z radością zrozumiałą po tak długim niewidzeniu, z serdecznością usprawiedliwioną, tuszę, naszą zażyłą znajomością w Barton. Zostałam przez Ciebie odepchnięta. Spędziłam straszną noc, próbując usprawiedliwić postępowanie, które trudno nazwać inaczej jak obraźliwym. Choć jednak nie byłam w stanie wyobrazić sobie jakiegoś godziwego wytłumaczenia Twego zachowania; jestem gotowa przyjąć je z Twoich ust. Może ktoś Ci podał fałszywe wiadomości lub też rozmyślnie zwiódł, mówiąc coś, co mogło mnie pomniejszyć w Twoich oczach. Powiedz, co to takiego, wyjaśnij, czym się kierowałeś, a będę rada, mogąc Ci wszystko wytłumaczyć. Doprawdy, ciężko by mi było, gdybym musiała źle myśleć o Tobie, ale jeśli tak ma być, jeśli mam się dowiedzieć, że nie jesteś tym, za kogo Cię brałyśmy, że Twój szacunek dla nas był nieszczery, a zachowanie wobec mnie – wyrachowanie zwodnicze, niechże to się stanie jak najszybciej. Uczucia moje są w tej chwili w straszliwej niepewności – pragnę Cię uniewinnić, lecz taka czy inna pewność będzie mi ulgą w obecnym cierpieniu. Jeśli sentymenta Pańskie uległy zmianie, proszę o zwrot moich listów oraz pukla włosów.
M.D.
Przez wzgląd na swoją opinię o panu Willoughbym Eleonora wolałaby nie wierzyć, że na podobne listy, tchnące zaufaniem i uczuciem, można w ten sposób odpowiedzieć. Choć jednak potępiała młodego człowieka, musiała stwierdzić, że pisanie tych listów przez Mariannę było niewłaściwe. Bolała w milczeniu nad nieoględnością, która pchnęła siostrę do złożenia tak spontanicznych dowodów uczucia, nie usprawiedliwionych niczym, co zaszło, a potępionych przez późniejsze wypadki. Wtem Marianna, widząc, że siostra przeczytała już listy, zauważyła, że przecież nie było w nich nic, czego by ktoś inny nie napisał w podobnych okolicznościach.
– Czułam się – powiedziała – najuroczyściej mu przyrzeczona, jakby wiązały nas najściślejsze prawdziwe kontrakty.
– Łatwo mi w to uwierzyć – odparła Eleonora – tylko na nieszczęście on tego nie czuł.
– On czuł to samo… Przez długie tygodnie czuł to samo. Wiem dobrze. Bez względu na to, co go odmieniło (a chyba mogła tego dokonać tylko najczarniejsza magia użyta przeciwko mnie), byłam mu kiedyś tak droga, jak mogło pragnąć moje serce. Ten pukiel włosów, tak chętnie dzisiaj odesłany, został przecież ode mnie wyżebrany, wybłagany. Gdybyś ty widziała wtedy jego spojrzenie, zachowanie, gdybyś słyszała jego głos! Czy zapomniałaś ten ostatni wieczór wspólnie spędzony w Barton? I ten ranek, kiedyśmy się rozstali? Gdy mówił, że może zobaczymy się dopiero za parę tygodni… Jego rozpacz… Czy mogłabym kiedykolwiek zapomnieć tę rozpacz?
Przez kilka chwil nie mogła wymówić słowa, ale gdy fala wzruszenia minęła, odezwała się mocniejszym już głosem:
– Eleonoro, postąpiono ze mną okrutnie… ale tego nie zrobił Willoughby.
– Marianno, kochanie, a któż inny? Za czyim mógłby to zrobić poduszczeniem?
– Czyimkolwiek, tylko nie własnego serca. Prędzej uwierzę, że wszyscy ludzie, jakich znam, sprzysięgli się, by mnie oczernić w jego oczach, niż w to, że on jest zdolny do takiego okrucieństwa. Ta kobieta, o której pisze… kimkolwiek ona jest… jednym słowem, każdy, z wyjątkiem ciebie, kochanie, mamy i Edwarda… Każdy mógłby być tak podły, by mnie odsądzić od czci i wiary. Poza trojgiem was każdego podejrzewałabym o łotrostwo prędzej niż jego, którego serce znam tak dobrze.
Eleonora nie oponowała, odparła tylko: – Bez względu na to, kto jest twoim tak podłym wrogiem, musisz go pozbawić złośliwej satysfakcji pokazując, jak godnie podtrzymuje cię na duchu świadomość własnej niewinności i szlachetnych zamiarów. Godna to i słuszna duma, która daje odpór podobnej podłości.
– Och, nie! – zawołała Marianna. – Takie nieszczęście jak moje nie zna dumy. Nic mnie nie obchodzi, że ludzie wiedzą, żem w rozpaczy. Niechże cały świat triumfuje, widząc mnie taką. Och, siostro droga, dumni i niezależni mogą być tylko ci, co nie zaznali cierpienia – tacy mogą stawić czoło zniewadze czy odwzajemnić upokorzenie – ja tego nie potrafię. Muszę wszystko przeżywać, muszę cierpieć i niechże się tym cieszy, kto może.
– Ale przez wzgląd na mamę i na mnie…
– Zrobiłabym więcej dla was niż dla siebie. Ale udawać szczęśliwą, kiedym w takiej rozpaczy… Och, któż może tego wymagać?
Znowu obie zamilkły. Eleonora chodziła w zamyśleniu od kominka do okna i od okna do kominka, nie zdając sobie sprawy, że jedno grzeje, za drugim zaś rozciąga się jakiś widok, a Marianna, siedząc w nogach łóżka z głową wspartą o słupek podtrzymujący baldachim, ponownie odczytywała list Willoughby'ego, drżąc przy każdym czytanym zdaniu.
– Tego za wiele! – krzyknęła. – Och, czy to może być list od ciebie? Okrutny, okrutny… nic cię nie może usprawiedliwić. Prawda, Eleonoro, nic! Choćby nie wiem co o mnie usłyszał… Czy nie powinien był zaczekać z wyrokiem? Czy nie powinien był powiedzieć mi o tym, dać mi możność usprawiedliwienia? „Pukiel włosów, którym byłaś łaskawa mnie obdarzyć”… – odczytała z listu. – To nie do wybaczenia. Och, gdzie ty miałeś serce, kiedy pisałeś te słowa? Och, co za straszna niegodziwość!… Eleonoro, czy można go usprawiedliwić?
– Nie, Marianno, niczym.
– A przecież ta kobieta… Któż wie, jakich mogła użyć sztuczek… od jak dawna to obmyślała… jak zręcznie tego dokonała!… Kim ona jest? Kim może być? Czy mówił mi kiedy, czy opowiadał o jakiejś znajomej młodej i ładnej pannie? Och, nie, nigdy… mówił tylko o mnie samej.
Znowu zamilkły. Marianna była ogromnie podniecona.
– Eleonoro, muszę jechać do domu – powiedziała wreszcie. – Muszę jechać i pocieszyć mamę. Czy mogłybyśmy wyjechać jutro?
– Jutro, Marianno?
– Tak. Po cóż bym miała tu zostawać? Przyjechałam tylko dla niego… a teraz komu jestem potrzebna? Nikt o mnie nie dba.
– Niemożliwe, żebyśmy mogły jechać jutro. Winnyśmy pani Jennings więcej niż uprzejmość, a najpospolitsza uprzejmość nie pozwala na taki nagły wyjazd.