Выбрать главу

– To prawda. A czy słyszał pan również, że panna Grey ma pięćdziesiąt tysięcy funtów posagu? Sądzę, że w tym właśnie, nie w czym innym, należy szukać wytłumaczenia.

– Bardzo możliwe… ale ten człowiek jest zdolny… przynajmniej ja tak sądzę… – zamilkł na chwilę, potem zapytał głosem, nad którym jakby nie mógł zapanować: – A siostra pani? Jak ona?…

– Cierpi bardzo. Mogę mieć tylko nadzieję, że będzie cierpiała proporcjonalnie krótko. To było… to jest wielkie nieszczęście. Do wczoraj, myślę, pewna była jego uczucia, a i teraz jeszcze, być może… ale jestem przekonana, że on nigdy nic dla niej nie czuł. Zwodził ją… a pod pewnymi względami… myślę… że to chyba człowiek bez serca.

– Tak – przytaknął pułkownik. – Co do tego nie ma wątpliwości. Ale twoja siostra, pani… tak, zdaje się, powiedziałaś… siostra nie widzi tego w takim jak ty, pani, świetle?

– Zna pan jej usposobienie i wie, jak łatwo usprawiedliwiłaby go, gdyby tylko mogła.

Nie odpowiedział. Po chwili sprzątnięto zastawę do herbaty i towarzystwo rozsadzono przy różnych stolikach karcianych, musieli więc, oczywista, zaniechać tego tematu. Pani Jennings przyglądała się z zadowoleniem ich rozmowie, spodziewając się, że na skutek wiadomości zakomunikowanej przez pannę Dashwood pułkownik okaże natychmiast oznaki wesela, jak przystoi mężczyźnie w kwiecie wieku, stwierdziła jednak ze zdumieniem, że przez cały wieczór był jeszcze poważniejszy i bardziej zamyślony niż zwykle.

ROZDZIAŁ XXXI

Marianna obudziła się następnego ranka po nocy przespanej lepiej, niż przypuszczała, lecz z tym samym poczuciem nieszczęścia, z jakim zamykała oczy.

Eleonora namawiała ją, by nie taiła tego, co czuje, i nim podano śniadanie, obie siostry ponownie omówiły wszystko – starsza miała zdanie w tej sprawie ustalone i pragnęła tylko służyć młodszej serdeczną radą – Marianna wciąż była niezdecydowana i równie jak poprzednio krańcowa w opiniach. Raz była zdolna uwierzyć, że Willoughby jest równie nieszczęśliwy i niewinny, jak ona, to znowu była niepocieszona, nie mogąc go w żaden sposób usprawiedliwić. Raz obojętne jej było zainteresowanie całego świata, w następnej chwili chciała usunąć się z dala od niego na wieki, to znów – postanawiała stawić mu czoło. W jednej tylko sprawie pozostawała niewzruszenie uparta – chciała unikać, jak się da, pani Jennings i nie odzywać się do niej, kiedy będzie musiała w jej obecności przebywać. Zawzięła się w przekonaniu, że pani Jennings nie ma ani krzty współczucia dla jej nieszczęścia.

– Nie, nie! – krzyczała. – To osoba wyzbyta wszelkiej wrażliwości. Jej dobroć to nie współczucie, jej dobroduszność to nie serdeczność. Ona chce tylko jednego – plotek, a lubi mnie teraz dlatego, że jej dostarczam tematu.

Eleonora i bez tego wiedziała, jak często siostra wydaje niesprawiedliwe sądy o ludziach, a to na skutek popędliwości, drażliwego przewrażliwienia i przykładania nadmiernej wagi do silnej uczuciowości oraz do uroku gładkiego obejścia. Jak połowa ludzi – jeśli większość to ludzie i dobrzy, i mądrzy – choć obdarzona i dużymi zdolnościami, i dobrym charakterem, nie była ani rozsądna, ani bezstronna. Oczekiwała od ludzi takich samych jak jej własne opinii i wrażeń, a motywy ich postępowania oceniała zależnie od tego, jakie odczuła skutki na swojej osobie. Kiedy siostry siedziały w sypialni po śniadaniu, wydarzyło się coś, co jeszcze bardziej podważyło w jej oczach wiarę w dobroć pani Jennings, która przypadkiem zadała swej podopiecznej nowy ból, choć kierowała nią jedynie życzliwość, a panna zawdzięczała ból własnej słabości.

Z listem w wyciągniętej ręce i z wesoło uśmiechniętą twarzą, przekonana, iż niesie pociechę, zacna dama weszła do pokoju, mówiąc:

– Proszę, przynoszę ci tu, moja duszko, coś, co ci z pewnością poprawi humor.

Te słowa wystarczyły Mariannie. Natychmiast oczyma wyobraźni ujrzała list od pana Willoughby'ego, pełen czułości i skruchy, tłumaczący wiarygodnie wszystko, co zaszło, przekonujący, a natychmiast za listem pana Willoughby'ego we własnej osobie, który wbiega jak wicher do pokoju, pada do jej stóp, zapewniając ją wymownym wzrokiem o prawdziwości wszystkiego, co jest na papierze. Lecz dzieło jednej chwili rozsypało się w gruzy w chwili następnej. Zobaczyła pismo swojej matki, dotąd zawsze jej miłe, i poczuła tak dojmujący ból rozczarowania, po tej ekstatycznej nadziei, że wydawało jej się w owe] chwili, iż jeszcze nigdy dotąd nie cierpiała.

Nawet w największym przypływie elokwencji nie potrafiłaby znaleźć słów, zdolnych określić rozmiar okrucieństwa pani Jennings, toteż jedyną jej wymówką był potok łez, które z namiętną gwałtownością trysnęły z jej oczu. Zacna jednak matrona ani nie zrozumiała tej wymówki, ani nie przyjęła jej do siebie, i wyraziwszy kilka razy swoje współczucie, wyszła, raz jeszcze wskazując na list jako źródło pocieszenia. Kiedy jednak Marianna uspokoiła się na tyle, by móc go przeczytać, niewielką znalazła pociechę. Willoughby był na każdej stronie. Pani Dashwood, wciąż przekonana, że są zaręczeni, jak zwykle pewna stałości młodego człowieka, postanowiła jedynie, pod wpływem nalegań Eleonory, zwrócić się do Marianny z prośbą o większą szczerość wobec matki i siostry, a prośbę tę opatrzyła wyrazami takiej serdeczności dla córki, tak tkliwego uczucia dla pana Willoughby'ego i takiej pewności co do ich przyszłego wspólnego szczęścia, że czytając to, młoda panna łkała przez cały czas z rozpaczy.

Wróciła niecierpliwa chęć powrotu do domu. Matka była jej teraz droższa niż kiedykolwiek, droższa właśnie poprzez tę nadmierną i nieopatrzną ufność pokładaną w panu Willoughbym, toteż Marianna zapragnęła nieprzytomnie natychmiast wyjeżdżać. Eleonora nie bardzo wiedziała, czy dla siostry lepiej będzie pozostać w Londynie, czy jechać do Barton, opowiadała się więc jedynie za tym, by zaczekać cierpliwie na decyzję matki w tej sprawie, i uzyskała wreszcie od siostry zgodę.

Pani Jennings opuściła je wcześniej niż zwykle, nie mogła bowiem spocząć, póki Middletonowie i Palmerowie nie zaczną się zamartwiać tak samo jak ona. Kategorycznie odrzuciła propozycję Eleonory, która ofiarowała się jej towarzyszyć, i wyjechała sama na resztę przedpołudnia. Z ciężkim sercem, świadoma bólu, jaki zadaje, rozumiejąc z listu do Marianny, jak nie udało się jej przygotować gruntu, Eleonora usiadła i napisała matce sprawozdanie z ostatnich wydarzeń, prosząc o wskazówki co do dalszego postępowania. Przez cały czas Marianna, która zeszła na dół po wyjściu pani Jennings, siedziała nieruchomo przy stole, na którym siostra pisała list, śledząc wzrokiem poruszenia jej pióra, bolejąc nad jej ciężkim zadaniem, a jeszcze bardziej – nad skutkami, jakie list przyniesie.

Tak siedziały razem przez piętnaście minut, kiedy nagle Marianna, którą nerwy podrywały przy każdym niespodziewanym dźwięku, drgnęła, słysząc kołatanie do drzwi.

– Któż to może być? – zdumiała się Eleonora. – I to tak wcześnie! Sądziłam, że nic nam nie grozi.

Marianna podeszła do okna.

– To pułkownik Brandon – powiedziała z irytacją. – On nam zawsze zagraża.

– Nie wejdzie pod nieobecność pani Jennings.

– Nie wierzę – oświadczyła Marianna, kierując się do swojego pokoju. – Człowiek, który nie wie, co robić ze swoim czasem, nie zdaje sobie sprawy, że zabiera czas innym.