Выбрать главу

Delikatne, nienatrętne pytania pułkownika Brandona nigdy nie sprawiały przykrości Eleonorze. Zasłużył rzetelnie na te poufne rozmowy o przeżytym zawodzie Marianny, zasłużył przyjaznym staraniem, by jej ból umniejszyć. Rozmawiali zawsze bardzo szczerze. Największą nagrodę za to, co wycierpiał, ujawniając minione przeżycia i niedawne upokorzenia, otrzymywał we współczującym wzroku Marianny, jakim go czasami obrzucała, czy łagodnym jej głosie, kiedy tok ogólnej rozmowy nakazywał jej zwrócić się do niego (nie zdarzało się to często) lub kiedy z własnej woli robiła ten wysiłek. Upewniło go to w przekonaniu, że jego bolesne zwierzenia przyniosły mu w rezultacie większą jej życzliwość, to zaś z kolei kazało Eleonorze wierzyć, że ta życzliwość z czasem jeszcze wzrośnie. Pani Jennings, która sprawy nie znała, a która widziała tylko, iż pułkownik wciąż jest tak samo jak dawniej poważny i nie daje się go nakłonić do oświadczyn ani do tego, by poprosił panią Jennings o pośrednictwo, zaczęła po dwóch dniach sądzić, że jednak nie pobiorą się na świętego Jana, tylko dopiero na świętego Michała, a pod koniec tygodnia doszła do wniosku, że w ogóle nic z tego nie będzie. Doskonałe stosunki, jakie się nawiązały między pułkownikiem i Eleonorą, zdawały się świadczyć o tym, że zaszczyt posiadania drzewa morwowego, kanału i altanki cisowej przypadnie starszej pannie Dashwood. Na pewien czas pani Jennings przestała w ogóle myśleć o panu Ferrarsie.

Z początkiem lutego, w dwa tygodnie po liście pana Willoughby'ego, przed Eleonorą stanęła przykra konieczność powiadomienia siostry, że się ożenił. Pilnowała, by powiedzieć jej o tym zaraz po otrzymaniu wiadomości o odbytej ceremonii, gdyż pragnęła, by Marianna nie dowiedziała się o tym z gazet, które przeglądała ciekawie każdego ranka.

Marianna przyjęła to z wymuszonym spokojem, nie powiedziała ani słowa i z początku nie wylewała łez, po pewnym czasie jednak rozpłakała się i do wieczora była znowu w stanie niemal równie żałosnym jak wówczas, kiedy po raz pierwszy usłyszała, że powinna się tego wydarzenia spodziewać.

Państwo Willoughby natychmiast po ślubie wyjechali z Londynu, a Eleonora miała nadzieję, że teraz, kiedy nie grozi im już spotkanie z obojgiem, nakłoni siostrę, która od chwili otrzymania owego listu ani razu nie wyszła z domu, by zaczęła stopniowo bywać tak jak poprzednio.

Obie panny Steele, które przyjechały właśnie do swojej rodziny w Bartlett's Buildings na Holborn, zjawiły się z wizytą u dostojniejszych krewniaków na Conduit i Berkeley Street i w obu domach zostały bardzo serdecznie przyjęte.

Ich przyjazd sprawił przykrość tylko Eleonorze. Spotkanie z nimi zawsze jej byłe niemiłe, toteż nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć na wylewną radość Lucy, jaką okazała stwierdziwszy, że starsza panna Dashwood jest jeszcze w Londynie.

– Byłabym strasznie zawiedziona, gdybym cię, pani, już nie zastała – powtarzała, podkreślając słowo „już”. – Lecz sądziłam mimo wszystko, że jednak cię, pani, zastanę. Byłam pewna, że jeszcze przez jakiś czas nie wyjedziecie z Londynu, chociaż przecież mówiłaś mi w Barton, że nie zostaniecie tu dłużej niż miesiąc. Ale i wtedy myślałam, że na pewno zmienisz, pani, zdanie, jak przyjdzie co do czego. Jakaż by to była szkoda wyjeżdżać przed przyjazdem brata i bratowej. Teraz, sądzę, nie będziesz się już, pani, śpieszyć do domu. Jestem niebywale rada, żeś nie dotrzymała słowa.

Eleonora rozumiała doskonale, o co jej idzie, i musiała użyć całej siły woli, by udawać, że nie rozumie.

– No, moje drogie – pytała pani Jennings – czym przyjechałyście do Londynu?

– Nie dyliżansem, zapewniam panią! – zawołała starsza panna Steele. – Całą drogę jechałyśmy karetką pocztową, a miałyśmy za opiekuna bardzo eleganckiego kawalera. Doktor Davies jechał do Londynu, postanowiłyśmy więc nająć z nim karetkę na spółkę, a on zachował się ogromnie elegancko i zapłacił kilkanaście szylingów więcej niż my.

– Och! – zakrzyknęła pani Jennings. – Jak to ładnie z jego strony. Zapewne kawaler, co?

– O, proszę! – krygowała się panna Steele. – Wszyscy pokpiwają sobie ze mnie i z doktora, zupełnie nie wiem, czemu. Moje kuzynki powiadają, żem dokonała podboju, ale ja tam ani chwili nie zawracałam sobie nim głowy. „Popatrz, idzie twój kawaler, Anno”, powiedziała kilka dni temu moja kuzynka, kiedy zobaczyła, jak przechodzi przez ulicę do domu. „Mój kawaler, też, powiadam. Nie wiem, o kim ty mówisz! Doktor nie jest przecież moim kawalerem”.

– Aha, dobre sobie, my się nie damy oszukać. A więc to na doktora przypadło!

– Naprawdę nie – odparła panna Steele ze sztuczną powagą. – I proszę, niech pani zaprzecza podobnym plotkom, jeśli je pani gdziekolwiek usłyszy.

Otrzymała natychmiast od pani Jennings miłe zapewnienie, iż z pewnością nie będzie im zaprzeczać, i była uszczęśliwiona.

– Zapewne kiedy braterstwo zjadą do Londynu, przeniesiesz się, pani, do ich domu? – Lucy przypuściła nowy szturm do Eleonory po pierwszych niemiłych aluzjach.

– Nie sądzę.

– Och, na pewno się przeniesiecie.

Eleonora nie zaprzeczała dłużej, nie chcąc sprawiać jej satysfakcji. – Jakie to cudowne, że pani Dashwood może się bez was tak długo obywać.

– Skądże tam długo! – wtrąciła się pani Jennings. – Przecież one dopiero zaczęły swoją wizytę.

Lucy zamilkła.

– Szkoda, że nie możemy zobaczyć panny Marianny – powiedziała starsza panna Steele. – Przykro mi, że się źle czuje. – Marianna bowiem wyszła z pokoju, gdy przyjechały.

– Bardzo pani łaskawa. Mojej siostrze będzie równie przykro, że straciła okazję zobaczenia pań, ale ostatnio nachodzą ją częste nerwowe bóle głowy i nie nadaje się do spotkań i rozmów.

– Och, straszna szkoda. Ale takie stare przyjaciółki jak Lucy i ja… Przecież z nami mogłaby się zobaczyć, na pewno nie powiedziałybyśmy ani słowa.

Eleonora odmówiła najuprzejmiej. Zapewne siostra już leży w łóżku albo jest w szlafroku, nie może więc do nich zejść.

– Och, jeśli tylko o to idzie – zawołała starsza panna Steele – to przecież równie dobrze my możemy pójść do niej na górę!

Eleonora poczuła, że ta bezczelność przechodzi jej wytrzymałość, lecz Lucy oszczędziła jej kłopotu, przywołując Annę do porządku ostrą uwagą, która w tym wypadku, podobnie jak w innych, poskromiła tupet jednej siostry, choć nie przydała słodyczy drugiej.

ROZDZIAŁ XXXIII

Mimo oporów Marianna uległa wreszcie namowom siostry i zgodziła się wyjść pewnego ranka z nią i panią Jennings na pół godziny. Postawiła jednak wyraźny warunek, ten mianowicie, że nie będą składać żadnych wizyt, tylko pójdą do sklepu Graya na Sackville Street, gdzie Eleonora prowadziła pertraktacje w sprawie wymiany kilku staroświeckich klejnotów matki.

Kiedy stanęły przed sklepem, pani Jennings przypomniała sobie, że na drugim końcu ulicy mieszka pewna dama, której powinna złożyć wizytę, a nie mając nic do załatwienia u Graya, uzgodniła z pannami, że pojedzie do owej damy i wróci po nie, kiedy załatwią interesy.

Po wejściu na schody panny Dashwood stwierdziły, że w sklepie znajduje się tyle osób, iż nikt ze sprzedawców nie może im usłużyć. Jedyne, co mogły zrobić, to usiąść przy tym końcu kontuaru, gdzie zapowiadało się najkrótsze czekanie, gdyż miały przed sobą tylko jednego dżentelmena; nie jest przy tym wykluczone, że Eleonora liczyła, iż grzeczność każe mu się nieco pospieszyć. Okazało się jednak, że jego wybredny gust i bezbłędne oko są ponad grzeczność. Zamawiał dla siebie szkatułkę na wykałaczki, ustalał jej kształt, wielkość i zdobienia. Wreszcie, po obejrzeniu i omówieniu w ciągu kwadransa wszystkich znajdujących się w sklepie pamiątek, ustalił definitywnie każdy szczegół, jaki dyktowała mu bujna fantazja, i nie zdążył już obdarzyć obu dam innymi dowodami swojej uwagi, prócz kilku natarczywych spojrzeń. Ten komplement pozwolił Eleonorze zanotować w pamięci postać i twarz kompletnego, prawdziwego, nie sfałszowanego mydłka wystrojonego wedle najświeższej mody.