Zaszczytne wyróżnienie wprawiło Lucy wprost w ekstazę, a starszej pannie Steele trzeba było tylko przycinków na temat doktora Daviesa, aby zaznała pełni szczęścia.
Obiad był wystawny, służba liczna i wszystko świadczyło o tym, że pani domu lubi się pokazać, a pan domu umieją w tym wesprzeć. Mimo dokonanych inwestycji i wkładów w majętności Norland, mimo że właściciel tej majętności znajdował się o krok – o kilka tysięcy funtów – od konieczności sprzedaży obligacji ze stratą, nic nie wskazywało na ubóstwo, którego widmo próbował odmalować; nie odczuwało się żadnych braków prócz braków w konwersacji, to jednak ubóstwo dawało się bardzo we znaki. John Dashwood nie miał do powiedzenia niemal nic, a jego żona jeszcze mniej. Nie mieli zresztą specjalnego powodu do wstydu, gdyż to samo można było powiedzieć o większości zebranych, z których niemal każdy miał jakiś brak dyskwalifikujący go w towarzystwie: brak rozsądku – wrodzonego czy też nabytego – brak elegancji, brak humoru czy też brak umiarkowania.
Kiedy panie wyszły po obiedzie do salonu, ubóstwo to uwidoczniło się z całą jaskrawością, panowie bowiem urozmaicali w jakiś sposób konwersację takimi tematami, jak polityka, grodzenie pastwisk, ujeżdżanie koni – a tu nagle wszystko się urwało. Do chwili wniesienia kawy panie zajmował jeden tylko temat, a mianowicie porównanie wzrostu Harry'ego Dashwooda i drugiego syna lady Middleton, Williama, chłopcy bowiem byli w tym samym wieku.
Gdyby obydwaj byli obecni, sprawę można by aż nazbyt łatwo rozstrzygnąć, porównując jednego z drugim, ponieważ jednak pod ręką był tylko Harry, twierdzenia obu stron oparte były jedynie na domniemaniach i wszyscy mieli prawo do obstawania uparcie przy swoim zdaniu i powtarzania go w kółko tyle razy, ile im się żywnie podobało.
Opinie podzielone były następująco:
Dwie matki, choć każda przekonana była o wyższości swego syna, grzecznie wypowiedziały się na korzyść przeciwnika.
Dwie babki z nie mniejszą stronniczością, ale większą szczerością, opowiedziały się każda po stronie swojego wnuka.
Lucy, która w tej samej mierze chciała się przypodobać jednej jak drugiej stronie, stwierdziła, że obydwaj chłopcy są na swój wiek niezwykle wysocy, a ona nie może dostrzec najmniejszej, ale to najmniejszej różnicy między nimi, starsza zaś panna Steele, próbując być jeszcze zręczniejsza, wypowiedziała się szybko na korzyść i jednego, i drugiego.
Eleonora, opowiedziawszy się raz za Williamem, czym jeszcze mocniej uraziła panią Ferrars i Fanny, nie widziała konieczności ponawiania tych stwierdzeń, a Marianna, kiedy ją spytano o zdanie, obraziła wszystkich mówiąc, że nie ma żadnego zdania na ten temat, ponieważ się w ogóle nad tym nie zastanawiała.
Przed wyjazdem z Norland Eleonora namalowała dla bratowej dwa śliczne ręczne ekraniki, które zostały niedawno oprawione i przyniesione, a teraz zdobiły obecny jej salon. John Dashwood, dostrzegł je, wchodząc za innymi paniami, i skwapliwie dał natychmiast pułkownikowi Brandonowi do podziwiania.
– Malowała je starsza z moich sióstr – tłumaczył. – Panu, jako – pozwolę sobie uważać – człowiekowi o wyrobionym smaku, zapewne się spodobają. Nie wiem, czy oglądał pan już kiedyś jej prace, ale powiadają, iż wyjątkowo dobrze rysuje.
Pułkownik, choć natychmiast wyparł się wszelkich pretensji do znawstwa, gorąco zachwycił się ekranikami, tak jak zachwyciłby się wszystkim, co malowała panna Dashwood. Wzbudziło to natychmiast ciekawość pozostałych, którzy zaczęli oglądać ekraniki, podając je sobie z rąk do rąk. Pani Ferrars, nie wiedząc, że to dzieło Eleonory, chciała je również obejrzeć, Fanny pokazała je więc matce po bardzo pochlebnej ocenie lady Middleton i powiedziała, że to dzieło najstarszej panny Dashwood.
– Hm – mruknęła pani Ferrars – bardzo ładne. – I nie spojrzawszy nawet na ekraniki, oddała je córce.
Może Fanny uświadomiła sobie na chwilę, że matka zachowała się już nazbyt niegrzecznie, bo zaczerwieniła się lekko i szybko powiedziała:
– Śliczne, nie uważa mama? – Lecz znowu obawa, iż okazała zbyt daleko idącą uprzejmość, zbyt wyraźne poparcie dla szwagierki, kazała jej natychmiast dodać: – Czy mama nie uważa, że przypominają nieco rękę panny Morton? Ona tak pięknie maluje! Jakiż śliczny jest ten jej ostatni pejzaż.
– Piękny istotnie. Ale ona wszystko robi znakomicie.
Marianna nie mogła tego dłużej wytrzymać. Od dawna już brał ją gniew na panią Ferrars, a teraz te niewczesne zachwyty nad inną, kosztem Eleonory – choć nie rozumiała istotnych tego intencji – wywołały natychmiast pełen przejęcia okrzyk:
– Cóż to za dziwne zachwyty! Czymże jest dla nas panna Morton! Kto ją zna i kogo ona obchodzi! Przecież w tej chwili mówimy i myślimy o Eleonorze.
Z tymi słowy wzięła ekraniki z rąk bratowej i zaczęła je podziwiać, tak jak należy.
Pani Ferrars wyglądała na bardzo rozgniewaną, wyprostowała się jeszcze sztywniej niż zwykle i odparła zarzut z takim oto cierpkim argumentem:
– Panna Morton jest córką lorda Mortona.
Fanny również miała zagniewaną minę, a mąż jej przeraził się nie na żarty śmiałością Marianny. Eleonorę bardziej obeszła zapalczywość siostry niż to, co było jej powodem, lecz utkwione w Mariannie spojrzenie pułkownika Brandona świadczyło wyraźnie, że on widział tylko to, co dobre: żarliwość serca, które nie mogło znieść okazywanego siostrze lekceważenia.
Ale przejęcie Marianny zawiodło ją jeszcze dalej. Chłodna wyniosłość, jaką pani Ferrars okazywała Eleonorze, zdawała się zapowiadać trudności i przykrości, o jakich własne zbolałe serce kazało jej myśleć z przerażeniem i grozą. Pod wpływem silnego impulsu gorącej uczuciowości, podeszła po chwili do krzesła siostry, a objąwszy ją jedną ręką za szyję, przytuliła policzek do jej twarzy i szepnęła cicho, lecz z przejęciem:
– Eleonoro, kochanie, nie zwracaj na nich uwagi. Nie dopuść, żeby ciebie unieszczęśliwili!
Więcej nie była zdolna powiedzieć, straciła panowanie nad sobą i ukrywszy twarz w ramieniu siostry wybuchnęła łzami. Uwaga wszystkich natychmiast skupiła się na nich i niemal wszyscy okazali przejęcie. Pułkownik Brandon wstał i bezwiednie podszedł do panien. Pani Jennings z okrzykiem: – Och, biedactwo! – podała jej zaraz sole trzeźwiące. Sir John zaś był tak straszliwie rozwścieczony na sprawcę tego nerwowego załamania, że natychmiast się przesiadł na krzesło obok Lucy Steele i opowiedział jej szeptem całą tę skandaliczną historię.
Po kilku minutach Marianna przyszła do siebie na tyle, by zamieszanie ucichło, i usiadła wśród gości, choć to, co zaszło, odbiło się na jej nastroju do końca wieczoru.
– Biedna Marianna – zwrócił się cicho jej brat do pułkownika Brandona, kiedy zdołał ściągnąć jego uwagę. – Nie ma tego zdrowia, co jej starsza siostra… Jest ogromnie nerwowa… To inna konstytucja niż Eleonory… No, ale dla młodej kobiety, która niegdyś była pięknością, strata urody musi być strasznym przeżyciem. Nie przypuściłby pan, ale jeszcze kilka miesięcy temu Marianna była niezwykle ładna, niemal równie ładna jak Eleonora… No, a teraz, sam pan widzi, wszystko się skończyło…
ROZDZIAŁ XXXV
Eleonora zaspokoiła swoją ciekawość co do pani Ferrars. To, co zobaczyła, świadczyło, że dalsze zacieśnianie stosunków między rodzinami jest zupełnie niepotrzebne. Zobaczyła taką dumę, małoduszność, tyle świadomie powziętych wobec niej uprzedzeń, by pojąć, jak wiele trudności musiałoby stanąć na ich drodze do zaręczyn i opóźnić ich małżeństwo, gdyby Edward był człowiekiem wolnym. Zobaczyła tyle, by niemal odczuwać wdzięczność, iż jedna a wielka przeszkoda uchroniła ją od wszystkich, jakie postawiłaby przed nią pani Ferrars, uchroniła przed zależnością od fantazji owej damy, od konieczności zabiegania o jej dobre zdanie. A przynajmniej, choć nie doszła jeszcze do tego, by się cieszyć z faktu, iż Edward jest przykuty do Lucy, uznała, iż powinna by się cieszyć, gdyby tylko Lucy była milsza.