– Co?! Czyżby Fanny zachorowała?
– Zadałam słowo w słowo takie samo pytanie, moja droga! „O, Boże, czyżby pani Dashwood zachorowała?” No i wtedy bomba pękła – mówiąc krótko i niczego nie owijając w bawełnę, z tego, czego się mogłam dowiedzieć, sprawa wygląda tak. Otóż pan Edward Ferrars, właśnie ten młody człowiek, którego ci żartem wymawiałam, moja droga (ale po tym, co teraz wiem, jestem bardzo, ale to bardzo rada, że nigdy nie było w tym źdźbła prawdy), otóż okazuje się, że ten pan Edward Ferrars jest od ponad roku zaręczony z moją kuzynką Lucy. Ot, proszę, moja droga, co ty na to! I nikt, ale to nikt o tym nie wiedział, oprócz Anny! Uwierzyłabyś, że coś podobnego jest możliwe? Trudno się dziwić, że się sobie nawzajem spodobali, ale że sprawy zaszły aż tak daleko i nikt niczego nie podejrzewał! To zdumiewające! Tak się złożyło, żem nigdy ich nie widziała razem, inaczej na pewno bym się wszystkiego domyśliła. No więc, utrzymywali to w sekrecie ze strachu przed panią Ferrars i ani ona, ani twój brat czy bratowa nie podejrzewali niczego, ale to zupełnie niczego aż do dzisiejszego ranka, kiedy to biedna Anna, która, jak wiesz, jest poczciwa, ale prochu nie wymyśli, ze wszystkim się wygadała. „Mój Boże, myślała, przecież oni tak strasznie lubią Lucy, na pewno nie będą jej przeciwni”. No i poszła do twojej bratowej, która akurat siedziała sama przy pracy nad kilimkiem, nie przypuszczając nawet, co za chwilę usłyszy, bo właśnie przed pięcioma minutami mówiła swojemu bratu o zamierzonym przez nią mariażu pana Edwarda z córką jakiegoś lorda, zapomniałam jakiego. Możesz więc sobie wyobrazić, znając jej dumę i próżność, co to był dla niej za cios. Zaraz dostała ostrego ataku histerii i zaczęła tak wrzeszczeć, że aż to usłyszał twój brat, który siedział na dole w swojej garderobie i właśnie miał pisać list do rządcy na wsi. No więc, zaraz pobiegł na górę, a tam zobaczył okropną scenę, bo przed nim przyszła Lucy, nie mając o niczym pojęcia. Biedaczka, jakże jej współczuję! Bo trzeba powiedzieć, że bardzo się brzydko wobec niej zachowano. Twoja bratowa zaczęła na nią krzyczeć jak nieprzytomna i doprowadziła ją w końcu do omdlenia. Anna upadła na kolana i okropnie płakała, a twój brat chodził po pokoju i powiadał, że nie wie, co robić. Jego żona oświadczyła, że Anna i Lucy nie mogą ani chwili dłużej przebywać pod jej dachem, a wtedy twój brat musiał też paść na kolana i błagać, żeby im pozwoliła chociaż się spakować. Na to ona znowu dostała histerii, a on się tak przestraszył, że posłał po doktora Donavana, który przyszedł i widział to całe zamieszanie. Powóz stał przed drzwiami, a moje kuzynki właśnie wychodziły, kiedy on wchodził do domu, biedna Lucy, powiadał, w takim stanie, że ledwie powłóczyła nogami, a Anna nie w lepszym. Okropnie mnie ta twoja bratowa irytuje i z całego serca pragnę, żeby wbrew niej ten mariaż doszedł do skutku. Mój Boże, cóż to za straszne przeżycie dla pana Edwarda! Żeby tak lekceważąco potraktować jego ukochaną! Powiadają, że on świata za nią nie widzi, no i słusznie! Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wpadł w straszną pasję… a doktor Donavan też tego nie uważa za wykluczone. Ujadaliśmy się z nim do syta i omówiliśmy całą sprawę, a najlepsze, że on wrócił na Harley Street, żeby być pod ręką, kiedy zawiadomią o wszystkim panią Ferrars, bo posłali po nią zaraz po wyjeździe moich kuzynek, a twoja bratowa przypuszczała, że matka też zaraz wpadnie w histerię, niech sobie wpada, dobrze jej tak! Nie żal mi ani jednej, ani drugiej. Nie lubię ludzi, którzy przywiązują tak wielką wagę do pieniędzy i stanowisk. Nie ma żadnego powodu, dla którego Lucy i pan Edward nie mieliby się pobrać, bo pewna jestem, że panią Ferrars stać na to, żeby zapewnić synowi dostatni byt, a chociaż Lucy nie ma prawie nic, potrafi z większym niż ktokolwiek pożytkiem wykorzystać każdego pensa. I gdyby pani Ferrars data mu choćby pięćset funtów rocznie, ona by z tego żyła tak, jak inni z ośmiuset. Boże wielki, jak wygodnie mogliby się urządzić w takim małym domku wiejskim, jak wasz… albo nieco większym… dwie pokojowe i dwóch służących, a myślę, że mogłabym im pomóc w znalezieniu pokojowej, bo moja Betty ma siostrę, która jest teraz bez zajęcia i byłaby dla nich akurat w sam raz.
Tu pani Jennings przerwała, a że Eleonora miała dość czasu, by zebrać myśli, zdołała odpowiedzieć i skomentować całą tę sprawę tak, jak można się tego było spodziewać. Szczęśliwa była, że pani Jennings nie podejrzewała jej w tym wypadku o osobiste zainteresowanie, że przestała sobie wyobrażać, iż łączy ją z Edwardem uczucie (zresztą ostatnio już chyba tak nie myślała), a nade wszystko rada była z nieobecności Marianny, mogła więc rozmawiać o wydarzeniu bez zakłopotania i wydać opinię, jak sądziła, bezstronną, o zachowaniu poszczególnych osób.
Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, czego się sama po tym wszystkim spodziewa, choć starała się usilnie odpędzić myśl, że sprawa może się ostatecznie skończyć czymś innym niż małżeństwem Edwarda i Lucy. Chciałaby bardzo usłyszeć, co powie i uczyni pani Ferrars, choć nie miała wątpliwości co do jej nastawienia, a jeszcze bardziej była ciekawa, jak się zachowa Edward. Dla niego miała ogromne współczucie, dla Lucy – bardzo niewielkie, i to wymuszone, dla pozostałych – ani cienia.
Ponieważ pani Jennings nie potrafiła mówić o niczym innym, stało się oczywiste, że trzeba przygotować Mariannę do rozmów na ten temat. Należy jak najszybciej zdjąć jej łuski z oczu i zapoznać z prawdą tak, by potrafiła słuchać cudzych komentarzy, nie zdradzając się z troską o siostrę i niechęcią w stosunku do Edwarda.
Eleonorę czekało przykre zadanie. Musiała pozbawić siostrę jej największej pociechy… Powiedzieć o Edwardzie to, co, jak się obawiała, zniweczy jej dobre o nim mniemanie, sprawić, że podobieństwo sytuacji, w jakich się obie znalazły, z pewnością każe młodej pannie ponownie przeżywać własny zawód. Lecz to zadanie, choć przykre, musiało być wykonane, Eleonora pospieszyła więc na górę.
Nie pragnęła występować w roli cierpiętnicy czy rozwodzić się nad swymi przeżyciami, chyba że po to, by ból i opanowanie, jakie sobie narzuciła od chwili, kiedy się dowiedziała o zaręczynach Edwarda, stały się dla Marianny wskazówką. Opowiedziała jej wszystko jasno i prosto, a choć nie mogła się wyzbyć przejęcia, mówiła bez gwałtownego wzruszenia czy wybuchów rozpaczy… Wyręczyła ją w tym Marianna, która słuchała z przerażeniem i płakała rozpaczliwie. Eleonora musiała więc grać rolę pocieszycielki nie tylko w cudzych smutkach, ale i w swoich własnych; zapewniła skwapliwie, że jest zupełnie spokojna, i z całą powagą starała się oczyścić Edwarda z wszelkich zarzutów prócz lekkomyślności i nierozwagi.
Ale przez pewien czas Marianna nie chciała dać wiary ani jednemu, ani drugiemu. Edward wydawał się jej taki sam jak pan Willoughby, a że Eleonora kochała go najszczerzej, nie można było przypuścić, by mniej od siostry cierpiała. Jeśli idzie o Lucy Steele, uważała ją za tak niesympatyczną osobę, tak całkowicie niezdolną do pozyskania uczucia rozumnego mężczyzny, że z początku nie mogła uwierzyć w dawniej powzięty sentyment, a potem nie mogła mu go wybaczyć. Nie chciała nawet przyznać, iż był on całkiem naturalny, aż Eleonora użyła wreszcie jedynego skutecznego argumentu – stwierdziła, że lepiej zna się na ludziach.
Pierwsza wiadomość ograniczała się do stwierdzenia, że Edward i Lucy są zaręczeni i od jak dawna. Już w tym momencie uczucia Marianny doszły do głosu, uniemożliwiając przekazywanie jej dalszych szczegółów. Przez pewien czas można było tylko łagodzić jej rozpacz, pomniejszając obawy, i uciszać gniew. Pierwsze pytanie, które zadała, a które wymagało dalszych wyjaśnień, brzmiało: