Przez kilka dni nie dochodziły ich żadne nowiny o tym, co się dzieje na Harley Street czy w Bartlet's Buildings. Miały jednak dostatecznie dużo wiadomości, by pani Jennings była wciąż zajęta przekazywaniem ich dalej i nie potrzebowała rozglądać się za nowymi. Mimo to postanowiła jak najśpieszniej zobaczyć się z kuzynkami, niosąc im pocieszenie w zamian za garść nowinek, i dawno by to zrobiła, gdyby nie powstrzymywała jej niezwykła liczba odwiedzających.
Na trzeci dzień po wizycie Johna Dashwooda zawitała piękna, słoneczna pogoda, nęcąc tłumy do Ogrodów Kensingtońskich, choć był dopiero drugi tydzień marca. Pani Jennings z Eleonorą znalazły się wśród spacerowiczów, Marianna jednak wolała zostać w domu, niż ukazywać się w publicznym miejscu, dowiedziała się bowiem o przyjeździe państwa Willoughbych do Londynu i bała się, że ich spotka.
Natychmiast po wejściu do Ogrodów przyłączyli się do nich bliscy znajomi pani Jennings, a Eleonora wcale nie żałowała, że zaabsorbowali całą uwagę jej towarzyszki, gdyż mogła sobie pozwolić na chwilę spokojnych rozmyślań. Nie spotkała państwa Willoughbych, nie spotkała Edwarda i przez pewien czas jeszcze nie spotkała nikogo, wesołego czy smutnego, kto by ją zainteresował. Lecz w pewnej chwili, ku swojemu zdziwieniu, zobaczyła zbliżającą się starszą pannę Steele, która z nieśmiałym spojrzeniem wyraziła radość, że je widzi, a zachęcona niezmiernie życzliwym powitaniem pani Jennings, zostawiła na chwilę swoje towarzystwo i przyłączyła się do nich. Pani Jennings szepnęła zaraz Eleonorze:
– Wyciągnij z niej, co tylko się da, moja kochana. Ona ci wszystko powie, wystarczy zapytać. Widzisz, że nie mogę zostawić pani Clarke samej.
Szczęśliwie i dla pani Jennings, i Eleonory, starsza panna Steele skłonna była mówić i bez pytań, inaczej bowiem niczego by się nie dowiedziały.
– Takam rada, że cię, pani, widzę – mówiła panna Steele, biorąc poufale Eleonorę pod rękę – bo niczego tak nie pragnęłam, jak spotkania z tobą. – Po czym zniżyła głos: – Pewno pani Jennings już wszystko wie. Czy bardzo się gniewa?
– Na pewno nie na panią.
– To dobrze. A lady Middleton? Czy ona się gniewa?
– Nie wyobrażam sobie, aby to było możliwe.
– Potwornie się cieszę. Wielkie nieba! Co ja przeszłam! Nigdy jeszcze nie widziałam Lucy tak rozzłoszczonej! Najpierw zaklinała się, że do końca życia nie odświeży mi czepeczka nowymi zdobieniami i w ogóle nic dla mnie nie zrobi, ale teraz już się uspokoiła i jesteśmy w dobrej komitywie, jak dawniej. Ot, widzisz, pani, zrobiła mi to wiązanie do kapelusza i wczoraj wieczór wsunęła mi tu jeszcze pióro. No, proszę, też będziesz się ze mnie śmiała! Czemu nie miałabym nosić różowych wstążek? A cóż mnie obchodzi, że to ulubiony kolor doktora! Jeśli o mnie idzie, nigdy bym się tego nie domyśliła, gdyby przypadkiem sam nie powiedział. Moje kuzynki tak się ze mnie okropnie naśmiewają! Doprawdy, czasem w ich obecności nie wiem, gdzie oczy podziać.
Myśli jej odbiegły ku sprawie, w której Eleonora nie miała nic do powiedzenia, szybko więc uznała za stosowne wrócić do poprzedniego tematu.
– No więc, widzisz, pani – mówiła triumfalnie – mogą sobie ludzie gadać, co im ślina na język przyniesie, że pan Ferrars wyparł się zaręczyn z Lucy, a tymczasem nic podobnego, wcale się nie wyparł, zapewniam panią. To wstyd, żeby rozsiewać takie plotki. Choćby nawet sama Lucy to myślała, nikt nie miał prawa gadać o tym jako o rzeczy pewnej.
– Zapewniam panią, żem nigdy nie słyszała nawet podobnej wzmianki – uspokoiła ją Eleonora.
– Naprawdę? No, ale ludzie tak mówili, wiem dobrze, i to wielu. Panna Godby powiedziała pannie Sparks, że nikt przy zdrowych zmysłach nie może przypuszczać, żeby pan Ferrars zrezygnował z takiej kandydatki na żonę jak panna Morton, co ma trzydzieści tysięcy funtów majątku, dla Lucy Steele, która nic nie ma, a sama to słyszałam od panny Sparks. A i mój kuzyn, Ryszard, też powiedział, że jak co do czego przyjdzie, pan Ferrars da nogę, a kiedy Edward nie pojawił się u nas przez trzy dni, to już sama nie wiedziałam, co myśleć, zresztą w głębi serca przypuszczam, że i Lucy uważała sprawę za przegraną, bo od pani braterstwa wyjechałyśmy we środę, a przez czwartek, piątek i sobotę nie wiedziałyśmy, co się z nim dzieje. Raz Lucy już chciała do niego pisać, ale ambicja jej nie pozwoliła. No, ale dziś rano przyszedł, akurat kiedy wracałyśmy do domu z kościoła, i dowiedziałyśmy się wszystkiego, jak to we środę posłali po niego z Harley Street i matka, i pozostali próbowali go od tego odmówić, a on im oświadczył, że nie kocha żadnej innej, tylko Lucy, i nie chce za żonę innej, tylko ją. I tak się tym wszystkim zdenerwował, że zaraz, jak tylko wyszedł z domu matki, wsiadł na konia i pojechał na wieś, dokądś tam, i przesiedział w jakiejś gospodzie cały czwartek i piątek, żeby dojść do siebie. A kiedy wszystko gruntownie przemyślał, doszedł do wniosku, że jak już nie ma żadnego majątku i w ogóle nic nie ma, postąpi bardzo nieładnie, jeśli jej nie zwróci danego słowa, bo ona będzie stratna, jak on ma tylko dwa tysiące funtów i żadnych nadziei na więcej, a jeśli przyjmie święcenia, nad czym się trochę zastanawia, to najwyżej dostanie wikariat, i jak z tego wyżyją? Nie mógł znieść myśli, że ona cierpiałaby biedę, prosił ją więc, żeby zaraz zerwali zaręczyny, jeśli ona ma na to najmniejszą choćby ochotę, a on już sam da sobie radę. Słyszałam to na własne uszy. I tylko przez wzgląd na nią, na jej dobro mówił o zwolnieniu się ze słowa, wcale mu nie chodziło o siebie. Ani słówkiem nie wspomniał, że ma jej dość czy że chce się ożenić z panną Morton, czy coś takiego, mogę przysiąc. No, ale oczywiście Lucy nie chciała słuchać takiego gadania i zaraz mu to powiedziała – z różnymi takimi, że słodki, że kochany, wiesz, pani, i w ogóle… och, ale przecież się nie powtarza takich rzeczy… No, więc powiedziała mu zaraz, że ani jej w głowie zwracać mu słowo, bo może żyć z nim za byle co, choćby miał tyle co nic, a ona i tak będzie rada, no wiesz, pani, takie tam różne. No, a wtedy on był potwornie szczęśliwy i przez pewien czas się zastanawiał, co teraz powinni robić, no i doszli do wniosku, że on musi się zaraz wyświęcić i trzeba zaczekać ze ślubem, aż dostanie jakąś prebendę. No, a potem już nic więcej nie słyszałam, bo mój kuzyn zawołał z dołu, że pani Richardson przyjechała powozem i weźmie jedną z nas na przejażdżkę do Ogrodów Kensingtońskich, musiałam więc wejść do pokoju, przerwać im i spytać Lucy, czyby nie pojechała, ale ona nie chciała zostawiać Edwarda, pobiegłam więc tylko na górę, włożyłam jedwabne pończochy i przyjechałam z Richardsonami.
– Nie rozumiem, co, pani, chcesz powiedzieć przez to, że im przerwałaś. Przecież byliście w tym samym pokoju!
– Ale też! Skąd! Czy pani sądzi, panno Dashwood, że ludzie się kochają przy świadkach? Też! Przecież na pewno wie pani dobrze, jak to jest – tu zachichotała sztucznie. – Nie, nie, siedzieli we dwójkę zamknięci w salonie, a ja słyszałam wszystko, stojąc pod drzwiami.
– Co takiego? – krzyknęła Eleonora. – Powtarzasz mi, pani, to, co podsłuchałaś pod drzwiami? Jakże żałuję, żem o tym wcześniej nie wiedziała, nie ścierpiałabym na pewno, żebyś mi przekazywała szczegóły rozmowy, której znać nie powinnaś! Jak mogłaś się, pani, tak brzydko zachować wobec własnej siostry?
– Też! A co to znowu takiego! Stałam tylko pod drzwiami i słuchałam, co mi w ucho wpadło. Jestem pewna, że Lucy zrobiłaby to samo, bo przed rokiem czy dwoma, kiedy miałam tyle sekretów z Martą Sharpe, to zawsze bez skrępowania kryła się w schowku na ubrania albo za kominkiem, żeby podsłuchiwać, o czym mówimy.