Выбрать главу

Pewnego dnia panie wysłały służącego w jakiejś sprawie do Exeter. Po powrocie, usługując przy stole, odpowiadał na pytania swojej pani w sprawie, w której został wysłany, po czym dodał już od siebie:

– Jaśnie pani wie pewno, że pan Ferrars się ożenił.

Marianna drgnęła gwałtownie i utkwiła wzrok w Eleonorze: zobaczyła, że siostra blednie, i osunęła się na krzesło w ataku histerii. Oczy pani Dashwood, gdy odpowiadała służącemu, skierowały się bezwiednie w tym samym kierunku. Z przerażeniem wyczytała w twarzy Eleonory, jak bardzo córka cierpi, a po chwili, zobaczywszy z równym przerażeniem, co się dzieje z Marianną, nie wiedziała, którą z nich zająć się najpierw.

Służący dostrzegł tyle tylko, że panna Marianna zachorowała, i miał dość oleju w głowie, by zawołać pokojówkę, która wraz z panią Dashwood przeprowadziła chorą do innego pokoju. Gdy młoda panna poczuła się lepiej, matka zostawiła ją pod opieką Małgorzaty i pokojowej i wróciła do Eleonory, która, choć przeżyła wstrząs, odzyskała już przytomność umysłu i mowę na tyle, że zaczęła wypytywać Tomasza, skąd ma wiadomości. Pani Dashwood natychmiast przejęła trud zadawania pytań i Eleonora mogła słuchać spokojnie.

– Kto ci powiedział, że pan Ferrars się ożenił, Tomaszu?

– Widziałem pana Ferrarsa dzisiaj rano w Exeter na własne oczy, proszę jaśnie pani, a jego małżonkę również, niegdysiejszą pannę Steele. Zatrzymali powóz przed drzwiami Nowego Zajazdu Londyńskiego, a ja tam właśnie wchodziłem, bo miałem wiadomość od Sally ze dworu dla jej brata, który tam pracuje w zajeździe pocztowym. Przypadkiem podniosłem wzrok, przechodząc koło powozu i zobaczyłem zaraz, że to młodsza panna Steele, więc zdjąłem kapelusz, a ona mnie poznała, kazała podejść bliżej, pytała o panią, proszę jaśnie pani, i o panienki, zwłaszcza o pannę Mariannę, i prosiła, żebym przekazał wyrazy uszanowania od niej i od pana Ferrarsa, wyrazy najwyższego uszanowania, i że im przykro, że nie mieli czasu przyjechać i złożyć paniom wizyty, bo tak im się spieszy, jeszcze mają spory kawał drogi przed sobą, ale tak czy siak, jak będą wracali, to do jaśnie pani zajadą.

– Ale czy powiedziała, Tomaszu, że wyszła za mąż?

– Tak, proszę jaśnie pani. Uśmiechała się i powiedziała, że odkąd u nas była, to zmieniła nazwisko. Zawsze była z niej przystępna, łaskawa pani i taka grzeczna. Pozwoliłem więc sobie życzyć jej wszystkiego najlepszego.

– Czy pan Ferrars był z nią w powozie?

– Tak, proszę jaśnie pani, widziałem, jak siedział głęboko oparty, ale nie podniósł głowy… On to już nigdy nie był skory do rozmów.

Serce tłumaczyło Eleonorze, dlaczego nie wychylił się z powozu, a zapewne pani Dashwood to samo myślała.

– Czy w powozie był ktoś jeszcze?

– Nie, proszę pani, tylko dwoje państwa.

– Czy wiesz, skąd jechali?

– Jechali prosto z Londynu, tak mi powiedziała panna Lucy… pani Ferrars.

– I wybierali się dalej na zachód?

– Tak, proszę jaśnie pani, ale nie na długo, będą zaraz wracać i na pewno tu zajadą z wizytą.

Pani Dashwood spojrzała teraz na córkę, ale Eleonora wiedziała dobrze, że nie należy ich oczekiwać. W tym, co mówił służący, była cała Lucy, wypisz wymaluj. Eleonora była pewna, że Edward nigdy się do nich nie zbliży. Powiedziała ściszonym głosem matce, że zapewne jechali do pana Pratta, pod Plymouth.

Tomasz wyczerpał już chyba zapas wiadomości. Eleonora miała taką minę, jakby pragnęła jeszcze coś usłyszeć.

– Czy widziałeś, jak ruszali?

– Nie, proszę jaśnie pani, akurat wyprowadzili konie, ale ja już nie mogłem dłużej się zatrzymywać, bałem się, że się spóźnię.

– Czy pani Ferrars dobrze wyglądała?

– Tak, proszę jaśnie pani, sama powiadała, że ma się dobrze, a na mój rozum zawsze z niej była ładna panna, i wydawała się bardzo rada.

Pani Dashwood nie przychodziły już do głowy żadne pytania, a że zarówno Tomasz, jak obrus stali się zbędni, odesłała ich. Marianna już powiedziała, że nie będzie jadła, pani Dashwood i Eleonora również straciły apetyt, a Małgorzata mogła uważać, że ma szczęście, jeśli mimo wszystkich przykrości, jakie przeżywały ostatnio obie jej siostry, mimo tylu powodów, by zapominać o jedzeniu, ona nigdy jeszcze nie musiała się obywać bez kolacji.

Przy deserze i winie Eleonora została sama z matką i długo siedziały w milczeniu, pogrążone w podobnych myślach. Pani Dashwood nie ryzykowała żadnych uwag, nie odważała się pocieszać Eleonor}'. Pojęła teraz, że popełniła błąd, dając wiarę słowom córki, która z całą pewnością przedstawiła sytuację w lepszych barwach, chcąc oszczędzić bólu matce cierpiącej i tak z powodu Marianny. Zrozumiała, że dzięki zapobiegliwości, troskliwym staraniom Eleonory uznała jej uczucie, kiedyś tak dla niej oczywiste, za mniej gorące, niż niegdyś myślała i niż się dzisiaj okazało. Obawiała się, że wskutek tego była niesprawiedliwa, nieoględna i niemal niedobra dla Eleonory. Cierpienia Marianny, tak jawnie okazywane, tak nie tajone, pochłonęły całą jej czułość i kazały zapomnieć, że Eleonora może cierpieć równie mocno, lecz na pewno z większym samozaparciem i męstwem.

ROZDZIAŁ XLVIII

Eleonora poznała teraz, na czym polega różnica między oczekiwaniem przykrego wydarzenia, choćby nie wiem jak pewnego, a ostateczną pewnością. Stwierdziła, że wbrew samej sobie, dopóki Edward się nie ożenił, żywiła w sercu nikłą nadzieję, iż zajdzie coś, co zapobiegnie jego małżeństwu z Lucy: albo on podejmie jakąś decyzję, albo interwencja przyjaciół zrobi swoje, albo może pannie nadarzy się lepsza partia – i w ten sposób wszyscy będą szczęśliwi. Ale już się ożenił, potępiała więc swoje serce za tę skrytą próżność, która teraz zwiększała tylko jej ból.

Z początku zdumiało ją nieco, że ożenił się tak szybko, nim jeszcze (jak sądziła) uzyskał święcenia, a więc nie mógł objąć obowiązków plebana. Wkrótce jednak domyśliła się, że Lucy, dla pewności, chcąc jak najszybciej związać go z sobą, wolała ryzykować wszystko, byle nie zwłokę. Wzięli ślub, wzięli ślub w Londynie i teraz jadą do jej wuja. Co czuł Edward, znalazłszy się o cztery miłe od Barton, widząc służącego jej matki, słysząc, co mu przekazuje Lucy!

„Wkrótce – myślała – osiądą w Delaford”. Delaford – ileż było powodów, by to miejsce budziło jej ciekawość! Pragnęła je poznać, a jednocześnie pragnęła go unikać. Natychmiast ujrzała młodą parę w ich domu, na plebanii. Lucy – obrotna, zaradna, gospodarna, łącząca w sobie chęć elegancji i takie sknerstwo, że ona sama musiałaby się wstydzić, gdyby ją podejrzewano o choćby połowę podobnych gospodarskich praktyk, Lucy, interesowna w każdej myśli, zabiegająca o względy pułkownika Brandona, pani Jennings, wszystkich bogatych przyjaciół. I Edward – nie, jego nie mogła sobie wyobrazić, nie wiedziała nawet, jakim chciałaby go widzieć – szczęśliwym czy nieszczęśliwym – nic jej nie zadowalało, odsuwała od siebie wszystkie ewentualności.

Pochlebiała sobie, że ktoś ze wspólnych znajomych w Londynie napisze i zawiadomi ich o tym wydarzeniu, podając szczegóły, ale dzień za dniem mijał i ani listu, ani wiadomości. Choć nie była pewna, czy wolno jej kogoś winić, miała pretensje do wszystkich londyńskich przyjaciół. Wszyscy byli bezmyślni i leniwi.

– Kiedy będzie mamusia pisała do pułkownika Brandona? – pytała niecierpliwie, by coś się wreszcie wydarzyło.

– Pisałam do niego, serce, w zeszłym tygodniu i spodziewam się prędzej jego samego niż listu. Prosiłam bardzo, by do nas przyjechał, i nie zdziwiłabym się, gdybym go tu zobaczyła dzisiaj, jutro czy kiedykolwiek.