Выбрать главу

Eleonorze wydawało się oczywiste, że Lucy, przesyłając wiadomość przez Tomasza, chciała ich umyślnie zwieść i że była to pożegnalna złośliwość w stosunku do Edwarda. On, znając już teraz dobrze jej charakter, bez trudu uwierzył, że jest zdolna do najbardziej bezinteresownej nikczemności. Chociaż nim jeszcze poznał Eleonorę, miał już oczy otwarte na nieuctwo Lucy i parafiańszczyznę jej przekonań, kładł to wszystko na karb braku wykształcenia i do chwili otrzymania ostatniego jej listu wierzył zawsze, że jest zacną, dobrą dziewczyną, gorąco do niego przywiązaną. Tylko to przeświadczenie nie pozwalało mu zerwać zaręczyn, które bardzo mu ciążyły i dolegały, na długo przedtem, nim wiadomość o nich ściągnęła na niego gniew matki.

– Uważałem za swój obowiązek – powiedział – niezależnie od moich uczuć zostawić jej wybór co do utrzymania czy zerwania naszych zaręczyn, kiedy matka się mnie wyrzekła i kiedy mogło się zdawać, że jestem sam jak palec, bez jednego przyjaciela na świecie. Jakże mogłem przypuścić w takiej sytuacji, nie mając nic, co mogłoby kusić czyjąś chciwość czy próżność, i słuchając jej poważnych, gorących zapewnień, że pragnie dzielić mój los, jakże mogłem przypuścić, że kieruje się czymś innym niż bezinteresownym uczuciem? I do dziś nie pojmuję, czym się kierowała, jakie widziała w wyobraźni korzyści ze związku z człowiekiem, do którego nic nie czuła, a który miał całego majątku dwa tysiące funtów. Przecież nie mogła przewidzieć, że pułkownik Brandon da mi prebendę.

– Nie, ale mogła przypuszczać, że zdarzy się coś, co poprawi twój los… że po pewnym czasie twoja rodzina ulegnie. Zresztą, tak czy inaczej, nic nie traciła, będąc dalej z tobą zaręczona, dowiodła bowiem, że nie krępowało to ani jej uczuć, ani postępowania. Związek z tobą był niewątpliwie związkiem z dżentelmenem i zapewnił jej mir wśród znajomych, a w braku innej okazji lepiej było wyjść za ciebie, niż zostać starą panną.

Edward oczywiście natychmiast uznał, że nie mogło być nic bardziej naturalnego, jak postępowanie Lucy, ani bardziej oczywistego, jak jego przyczyny.

Eleonora wypomniała mu ostro, tak jak to damy wypominają często nieroztropność, która im schlebia, że tyle czasu spędzał z nimi w Norland, rozumiejąc przecież, iż jest niestały wobec Lucy.

– Zachowywałeś się bardzo niewłaściwie, gdyż nie mówiąc już o wyobrażeniach, jakie sama powzięłam, pozwoliłeś całej naszej rodzinie sądzić i spodziewać się czegoś, co ze względu na twoją sytuację w ogóle nie było możliwe.

Mógł się tłumaczyć tylko nieznajomością własnego serca i zwodniczym zaufaniem w siłę swoich zaręczyn.

– Byłem na tyle naiwny, by sądzić, że jeśli jestem słowem związany z inną, nic mi nie grozi w twoim towarzystwie i że świadomość owych zaręczyn uchowa w czystości zarówno moje serce, jak honor. Czułem, że budzisz mój zachwyt, ale wmawiałem w siebie, że to tylko przyjaźń, i nie zdawałem sobie sprawy, dokąd mnie to wiedzie, dopóki nie zacząłem robić porównań między tobą a Lucy. Potem dalsze pozostawanie w Sussex było już bardzo nieroztropne, ale uspokajałem się taką argumentacją: „Tylko ja jestem w niebezpieczeństwie. Krzywdzę jedynie siebie, nikogo poza tym”.

Eleonora uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

Edward z radością przyjął wiadomość, że panie oczekują wizyty pułkownika Brandona, gdyż szczerze pragnął nie tylko bliżej się z nim poznać, ale nadto przekonać go, że nie ma już do niego żalu o darowanie mu prebendy Delaford. – Gdyż – tłumaczył – po tak niechętnych podziękowaniach, jakie mu wówczas złożyłem, musi sądzić, że nie wybaczyłem mu tego prezentu.

Teraz sam się dziwił, że dotychczas jeszcze nie odwiedził Delaford. Tak go ono dotąd mało ciekawiło, że wszystkie wiadomości o domu, ogrodzie, glebie, wielkości parafii, stanie gruntów uprawnych i wysokości parafialnych podatków na kościół – zawdzięczał Eleonorze, która tak pilnie i często słuchała pułkownika Brandona, że stała się znawcą przedmiotu.

Pozostawała teraz nie rozstrzygnięta jedna tylko kwestia, jedną trudność mieli do przebycia. Złączyło ich wzajemne uczucie, otrzymali gorącą aprobatę swoich bliskich i znali się doskonale – wszystko to było niemal całkowitą gwarancją szczęścia – musieli jeszcze tylko z czegoś żyć. Edward miał dwa tysiące funtów, Eleonora tysiąc i to, wraz z prebendą Delaford, stanowiło cały ich majątek. Pani Dashwood nie mogła im nic dać ze swego kapitaliku, a obydwoje nie byli zakochani do tego stopnia, by sądzić, że trzysta pięćdziesiąt funtów rocznie zapewni im dostatnie życie.

Edward nie wyzbył się jeszcze myśli, że w sercu pani Ferrars dokona się jakaś odmiana, i w tym pokładał nadzieje na uzupełnienie dochodów. Eleonora jednak nie liczyła na to, Edward przecież i tym razem nie żeni się z panną Morton, a wybierając na żonę ją, a nie Lucy, wybiera tylko, używając pochlebnego zwrotu pani Ferrars, mniejsze zło, obawiała się więc, że przestępstwo Roberta przyniesie w rezultacie jedynie wzrost majątku Fanny.

W cztery dni po przyjeździe Edwarda zjawił się pułkownik Brandon i pani Dashwood przeżywała pełnię szczęścia oraz zaszczyt przyjmowania po raz pierwszy, od czasu zamieszkania w Barton, większej liczby gości, niż mogła pomieścić w swoim domu. Edwardowi pozwolono skorzystać z przywileju pierwszego przyjezdnego i pułkownik Brandon maszerował co wieczór do swoich dawnych apartamentów we dworze, skąd przychodził na ogół wcześnie rano, przerywając pierwsze tete – a – tete zakochanych jeszcze przed śniadaniem.

Trzytygodniowy pobyt w Delaford, gdzie wieczorami zwłaszcza niewiele miał do roboty, wobec czego zastanawiał się nad różnicą, jaka dzieli trzydzieści sześć od siedemnastu – wprawił go w fatalny nastrój. Trzeba było poprawy w wyglądzie Marianny, serdeczności, z jaką go przywitała, i słów zachęty ze strony matki, by się rozpogodził. Ale pośród takich przyjaciół, zaznawszy tak życzliwego przyjęcia, odzyskał humor. Nie doszły go jeszcze wieści o małżeństwie Lucy, nie znał ostatnich wydarzeń, przez pierwsze godziny po przyjeździe słuchał więc tylko i nie mógł się nadziwić. Pani Dashwood wyjaśniła mu wszystko, a on miał nowy powód do radości, że ofiarował Edwardowi prebendę, gdyż jak się okazało, przysłużył się również Eleonorze.

Nie trzeba mówić, że im lepiej się obaj panowie poznawali, tym większego nabierali dla siebie szacunku, gdyż nie mogło być inaczej. Zapewne do nawiązania się więzi przyjaźni wystarczyłoby im podobieństwo zasad, usposobień, rozumnego sposobu myślenia, zbędne byłyby inne bodźce, ale fakt, że kochali się w dwóch siostrach i że te siostry kochały się nawzajem, sprawił, że ich przyjaźń była nieuchronna i nawiązała się natychmiast, choć w innych okolicznościach mogłaby się nieco odwlec i przyjść jako rezultat czasu i namysłu.

– Nadeszły listy z Londynu – kilka dni temu Eleonora drżałaby na całym ciele, uniesiona radosnym zachwytem, teraz czytała je nie tyle z przejęciem, co rozbawieniem. Pani Jennings przekazywała im niesłychaną nowinę, dawała upust szlachetnemu oburzeniu na tę kokietkę i rozpaczała nad nieszczęsnym panem Edwardem, który, wiedziała o tym dobrze, uwielbiał był to niepoczciwe ladaco i teraz wedle wszelkiego prawdopodobieństwa siedzi ze złamanym sercem w Oksfordzie.

Powiadam Wam – pisała – niczego na świecie nie zrobiono jeszcze tak przebiegle, toć przecież ledwo dwa dni przed swoim ślubem Lucy siedziała u mnie przez kilka godzin. Nikt nic nie podejrzewał, nawet Anna, biedaczka, przyszła do mnie następnego dnia cała we łzach, w okropnym strachu przed panią Ferrars, a i dlatego, że nie miała jak się dostać do Plymouth, bo Lucy, jak się okazuje, pożyczyła od niej, jadąc na ślub, wszystkie pieniądze, pewno chciała się pokazać, a biedna Anna została bez szylinga… No więc, rada byłam dać jej pięć gwinei, żeby mogła jechać do Exeter, gdzie chce zostać kilka tygodni z panią Burgess w nadziei, jak jej powiedziałam, że spotka znowu doktora. Moim zdaniem, najgorsze ze wszystkiego jest to, że Lucy nie zabrała jej z sobą karetką. Biedny pan Edward! Nie mogę przestać o nim myśleć, musisz go koniecznie zaprosić do Barton, niechże panna Marianna spróbuje go pocieszyć.