Выбрать главу

– Pompejusz robi błąd, uciekając – rzekł już spokojniej Cycero. – Jeśli Cezarowi pozwoli się wkroczyć do miasta bez oporu, włamie się do skarbca i roztrwoni bogactwo naszych przodków, by przekupić uliczne bandy. Zwoła wszystkich senatorów, którzy jeszcze pozostali… dłużników, dysydentów, podżegaczy… i będzie twierdził, że to legalna władza. Wtedy to Pompejusz i ci, którzy z nim uciekli, zostaną wyjęci spod prawa.

– Powiedziałeś to Pompejuszowi?

– Tak. Wiesz, co on na to? „Sulla mógł to zrobić, mogę i ja”. Wszystko zawsze sprowadza się do Sulli!

– Nie rozumiem.

– Sulla porzucił Rzym na pastwę swych wrogów, a potem go odbił. Pompejusz był jednym z jego wodzów. Teraz, trzydzieści lat później, jest przekonany, że może zrobić to samo, jeśli zajdzie potrzeba. Wyobrażasz sobie oblężone miasto? Zaraza, głód, pożary wymykające się spod kontroli… a potem groza podboju. – Zapatrzył się w buzujący w palenisku ogień, usiłując się uspokoić. – Już od dłuższego czasu Pompejusz jest zdecydowany odegrać rolę Sulli. Kiedy tylko pokona Cezara, powtórzy wszystkie jego działania: ogłosi się dyktatorem i przeprowadzi w senacie czystkę. Sporządzi listę wrogów, zaczną się konfiskaty ich majątków, na Forum staną tyki z ich głowami…

– Ale z pewnością nie twoją, Cyceronie?

Próbowałem lekceważyć jego obawy, ale spojrzenie, jakie mi rzucił, było okropne.

– A niby dlaczego nie? – spytał. – Jeśli jutro będę jeszcze w Rzymie, Pompejusz nazwie mnie swym wrogiem.

– Jedź więc za nim.

– I zrobię z siebie wroga Cezara. A jeśli to on zwycięży? Już nigdy nie mógłbym wrócić. Raz zostałem wygnany z Rzymu, ale to się nie powtórzy! – Okrążył palenisko i stanął naprzeciw mnie. Oczy rozbłysły mu odbitym ogniem, którego migotliwe płomienie zmieniły jego twarz w ponurą maskę ze światła i cienia. – Wszyscy musimy zająć stanowisko, Gordianusie. Koniec ze sporami, koniec ze zwlekaniem. Albo jedna strona, albo druga. Ale do czego to doprowadzi? Ktokolwiek wygra, zostaniemy z tyranem na karku. To mi dopiero wybór! Ścięty, kto stanie po niewłaściwej stronie, niewolnik, kto po właściwej!

– Mówisz, jakbyś jeszcze się wahał, czy pójść za Pompejuszem, czy za Cezarem.

– Jeszcze godzina… – Cycero spuścił wzrok. – Powtarzam sobie, że jeszcze tylko godzina, a rzucę kości i zdam się na radę Fortuny.

Patrzył w podłogę, splótłszy ręce za plecami, ze zmarszczonym czołem i grymasem na ustach. Podniósł oczy, kiedy od drzwi dobiegł nas szmer. Do pokoju weszła niewolnica i szepnęła mu coś do ucha.

– Żona mnie wzywa, Gordianusie. Biedna Terencja! Czy mam ją tu zostawić, by pilnowała domu, czy zabrać ze sobą? A co z moją córką? Kiedy siedziałem w Cylicji, Tullia wyszła za tego utracjusza Dolabellę. Młody głupiec tkwi obiema nogami w obozie Cezara i będzie robił wszystko, by i ją tam przeciągnąć. A ona na dobitkę jest w ciąży. W jakimże świecie przyjdzie się narodzić mojemu wnukowi! A syn? Marek kończy w tym roku szesnaście lat. Kiedy przyjdzie czas, by włożył męską togę, czy będziemy w Rzymie na tej ceremonii? Na Herkulesa, nie wiem, czy chociaż w Italii! – zakrzyknął, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.

Niewolnica pospieszyła za nim, a ja zostałem sam. Wziąłem głęboki oddech. Podszedłem do paleniska, by się ogrzać, przyglądając się ściennym malowidłom. Zafascynowała mnie twarz jednego z pasterzy, przypomniała mi Belbona, mojego dawnego ochroniarza, który zginął z ręki rabusiów podczas klodiańskich zamieszek. Podniosłem oczy na sufit, gdzie czarny krąg sadzy na przemian jaśniał i ciemniał w niespokojnym blasku płomieni. Po chwili przeniosłem uwagę na dywan, przesuwając dużym palcem nogi wzdłuż geometrycznego wzoru. Samotny i zapomniany w obcym domu poczułem, jak ogarnia mnie dziwna niemoc, nie dająca mi wyjść. Była to pierwsza spokojna chwila, jakiej zaznałem przez cały dzień, i nie chciałem jej stracić. Być opuszczonym i zapomnianym przez świat, zupełnie, prawdziwie sam, bez obaw i zobowiązań… Oddałem się przelotnej fantazji, wyobrażając sobie taki stan, delektowałem się nią, zanurzałem w nią niczym w ciemną, mroczną, kojącą wodę. Rozważałem w myślach dylemat Cycerona. Pompejusz i Cezar nie tylko państwo rozdzierali na pół, ale i rodziny. Niełatwo podzielić Rzym na dwie wyraźne frakcje. To miasto stanowi beznadziejną plątaninę więzów krwi, na którą nakładają się i z nią przeplatają koneksje polityczne, matrymonialne, przetykane kwestiami honorowymi i stosunkami dłużnymi. Jak rozciąć taką misterną sieć, nie niszcząc jej przy tym zupełnie? Ile domów rzymskich było tej nocy lustrzanym odbiciem domu Cycerona, z domownikami miotającymi się w niezdecydowaniu? Nie mogąc ujrzeć przyszłości, który z mężów może być pewien swego wyboru? Wszystko sprowadzało się do jednego: człowiek może mieć na przykład córkę, która wybrała męża wbrew ojcowskiemu rozsądkowi, a on, intruz z zewnątrz, może mieć powiązania – jak Dolabella z Cezarem albo Dawus z Pompejuszem – które w końcu mogą się okazać zgubne dla całej rodziny. Moja Diana i Tullia Cycerona; my je spłodziliśmy, a teraz straciliśmy nad nimi kontrolę, przekonaliśmy się, jacy byliśmy próżni, sądząc, że jesteśmy zdolni planować własną przyszłość. W końcu zmusiłem się do opuszczenia przytulnego pokoju. Zdążając ku wyjściu, minąłem kilku spieszących się gdzieś niewolników, ale żaden nie zwrócił na mnie uwagi, tylko odźwierny w westybulu podniósł sztabę i otworzył przede mną drzwi.

Na ulicy panował większy ruch niż przedtem. W obie strony ciągnęły sznury wózków i lektyk, samotnych posłańców i niewolników z pochodniami. Palatyn był domem wielu z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w Rzymie, którzy mieli najwięcej do stracenia… albo do zyskania… gdyby doszło do wojny domowej. Decyzja Pompejusza, by opuścić miasto, była dla tej dzielnicy jak kij wsadzony w mrowisko.

Przed drzwiami Cycerona wciąż pełnili straż ci sami dwaj niewolnicy. Przesunęli się nieco na stronę, gdzie pień dużej morwy zasłaniał ich trochę przed przechodniami. Przeszło mi przez myśl, aby poprosić jednego z nich o odprowadzenie mnie do domu – tej dość często świadczonej uprzejmości Cycero na pewno by mi nie odmówił – ale się rozmyśliłem. Niechcący co prawda, ale i tak już ściągnąłem na nich kłopoty, kierując na nich podejrzenia ich pana. Skoro jednak mieli tak długie języki, jak zdawał się myśleć Cycero, byłoby głupotą nie spróbować ich za nie pociągnąć.

– Szalona noc… – zagadnąłem, przystając przy nich.

– I na ulicy, i w domu – podchwycił zaraz jeden.

– W domu?

– Czyste wariactwo, panie. I to przez cały dzień. Cieszę się, że wypadła mi ta warta, choć jest zimno.

– Zdaje się, że doszło do jakiejś kłótni?

– Hmm… – Niewolnik się zawahał.

– Wasz pan sam mi o niej powiedział.

To rozwiało jego wątpliwości.

– Najwięcej krzyczał on sam, panie.

– To było podczas wizyty tego Numeriusza, krewniaka Pompejusza?

– Tak jest.

– A on często tu wcześniej zachodził?

– Parę razy, odkąd pan wrócił do Rzymu. – Niewolnik wzruszył ramionami.

– No, to musiała być niezła awantura, skoro aż tutaj było ich słychać.

Strażnik pochylił głowę i zniżył głos.

– Zabawna rzecz, panie, jak dźwięki z ogrodu jakoś przenoszą się ponad dachem i lądują tu, przed frontowymi drzwiami. Mówią, że taka akustyka czy jakoś tam. To miejsce pod morwą jest jak ostatni rząd w teatrze Pompejusza. Jest się za daleko, żeby widzieć scenę, ale za to słychać każde słóweczko!