Выбрать главу

Miejscami pochylnia przypomina tunel, tak gęsto splecione są nad nią gałęzie rosnących po obu stronach drzew. Właśnie w jednym z takich zarośniętych przejść po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch dni wydawało mi się, że widzę przed sobą Tirona. Nie widziałem twarzy mężczyzny, jedynie tył jego głowy. Wspinaczka musiała go rozgrzać, ściągał bowiem w marszu ciemną opończę, odsłaniając zieloną tunikę. Coś w jego ruchach pobudziło moją pamięć; ogarnęło mnie to niepokojące, silne, a zarazem ulotne uczucie, jakiego czasami doznajemy, mówiące nam, że przeżywamy coś, czego już raz doświadczyliśmy. Może kiedyś, trzydzieści lat temu, szedłem tędy z Tironem i widziałem, jak w identyczny sposób zrzuca z ramion płaszcz? A może to tylko wyobraźnia płata mi figle? Zestarzałeś się, powiedziałem sobie, brak ci tchu i plamy skaczą ci przed oczami, kiedy wpatrujesz się w czyjeś plecy w cieniu wielkiego drzewa w pochmurny dzień. Złudzenie, że widzę starego przyjaciela, który oficjalnie jest setki mil stąd za morzem, nie jest warte nawet zastanowienia. Gdybym jednak zobaczył twarz tego człowieka, przynajmniej mógłbym się przekonać, czy się mylę…

Przyspieszyłem kroku. Droga stała się bardziej stroma i przed oczami tańczyło mi jeszcze więcej plamek. Inni przechodnie zasłaniali mi widok. Straciłem owego mężczyznę z oczu i już myślałem, że go więcej nie zobaczę, ale wkrótce znów mignęła mi w przedzie zielona tunika.

– Tironie! – zawołałem.

Czy on naprawdę przystanął na moment, przechylił głowę, a potem znów pospieszył przed siebie, czy tylko mi się zdawało?

– Tiro!

Tym razem człowiek w zielonej tunice z pewnością nie przystanął. Raczej ruszył pod górę jeszcze szybciej. Dotarł do szczytu znacznie wcześniej niż ja. Zanim ostatecznie zniknął mi z oczu, miałem wrażenie, że skręca w prawo – w kierunku domu Cycerona.

Doczłapałem w końcu na górę i przysiadłem ciężko na pniu wiekowej morwy, zwalonej na początku zimy przez szczególnie gwałtowną burzę. Majestatyczne drzewo rosło tu wiele lat, na długo przed moim zamieszkaniem na Palatynie. Z mojego ogrodu widziałem nad dachem jego wierzchołek. Teraz gałęzie obcięto na opał, ale sam pień pozostawiono właśnie jako wygodne siedzisko dla odpoczynku po męczącej drodze z Forum. Biedna stara morwo, pomyślałem, niewiele już z ciebie pożytku, ale na coś jednak się przydajesz. Zaśmiałbym się, gdybym mógł złapać oddech. Pompejusz oczekuje ode mnie wyśledzenia mordercy, a ja nie nadaję się nawet do śledzenia przechodnia na Pochylni.

Chmurny Cykatriks niechętnie wpuścił mnie do mojego własnego domu.

– Masz gościa – oznajmił bezczelnym tonem, wionąc mi w twarz czosnkiem.

W ogrodzie zastałem Bethesdę i Dianę z Aulusem w towarzystwie Ekona.

– Tato! – powitał mnie okrzykiem i uściskiem, od którego niewątpliwie mogą zostać siniaki. – Słyszałem właśnie, co się stało z Dawusem. Oby Hades pochłonął Pompejusza!

– Nie tak głośno. Jego człowiek jest tylko o kilka kroków stąd.

– Tak, widziałem go u wejścia. Mama i Diana też mi to wyjaśniły. Łajdak z tego Pompejusza.

– Mówże ciszej.

Eko jednak chyba specjalnie podniósł głos, żeby Cykatriks go słyszał.

– To absurdalne, żeby obywatel musiał we własnym domu szeptać za każdym razem, kiedy wymienia imię tak zwanego Wielkiego!

Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem mego zrównoważonego zazwyczaj syna w takim wojowniczym nastroju. Obecny kryzys wszystkich prowokował do niecodziennych reakcji.

– Nie zabrałeś z sobą Menenii i bliźniaków? – spytałem.

– Przez tę tłuszczę na Forum? Nie, zostały bezpieczne w domu.

– Jak one to wszystko znoszą?

– Tytus i Tytania są już wystarczająco bystrzy, by wiedzieć, że dzieje się coś złego. Nie da się wiele ukryć przed dwójką jedenastolatków. Ale naprawdę nie rozumieją, o co chodzi ani co się może stać.

– Nie jestem pewien, czy ktokolwiek to rozumie, nawet Cezar i Pompejusz. A ich mama?

– Pogodna jak powierzchnia jeziora Alba, mimo że i wśród Meneniuszów jedni są za Pompejuszem, inni za Cezarem, reszta stara się znaleźć jakąś norę i przeczekać wszystko w ukryciu. Ale nie martw się o nas, tato. Po rozruchach klodian poświęciłem wiele wysiłku i pieniędzy, żeby umocnić naszą starą rodową siedzibę. Jest teraz jak forteca, tyle tam sztab na drzwiach i szpikulców wokół dachu. Ale słyszę, że i tobie przydałoby się jakieś zabezpieczenie dachu przed wspinaczami? – Popatrzył w górę, omiatając spojrzeniem obwód dachu. – Zła wiadomość o tym krewniaku Pompejusza. No i ten oburzający postępek Wielkiego… wykorzystać tę tragedię, aby zmusić cię do współpracy i wręcz porwać Dawusa…

– Co się stało, to się nie odstanie – mruknąłem.

Eko skinął głową.

– Po prostu jeszcze jedna zagadka do rozwiązania, co? Zawsze mi powtarzałeś, że nie ma czegoś takiego jak duży problem, tylko wiele drobnych problemików przeplecionych jak węzły na linie. Wystarczy zacząć od jednego końca, a dojdzie się do drugiego. Niezła zasada, kiedy cały świat się wali. Od czego więc zaczynamy?

– Ty zaczniesz od powrotu do Menenii i dzieci. Szykuje się niebezpieczna noc.

– Ale co z naszym problemem?

– Usatysfakcjonowanie Pompejusza i odzyskanie Dawusa nie jest naszym problemem, Ekonie, tylko moim. Ja odpowiadam za to, co się stało, i ja sam znajdę z tego wyjście.

– Tato, nie wygłupiaj się – odezwała się Diana. – Eko będzie ci potrzebny do…

– Nie. Nie dam mu się w to wplątać. Jak dotąd ani Pompejusz, ani Cezar nie mają żadnych roszczeń do Ekona. Utrzymajmy ten stan.

Eko potrząsnął głową i zaczął coś mówić, ale powstrzymałem go, unosząc dłoń.

– Nie, Ekonie. Masz własną rodzinę i własne problemy. Kto wie, co nas czeka w nadchodzących dniach i miesiącach? Najlepiej będzie, jeśli pozostaniesz niezależny, dopóki się da. Na dłuższą metę może to uratować nas wszystkich.

Widziałem, że nie przekonało ich to, ale nawet w tak niekonwencjonalnej rodzinie jak nasza, tak obojętnej na „tradycyjne rzymskie wartości”, jak to ujął nieboszczyk Numeriusz w swym zaszyfrowanym raporcie, są chwile, w których wola pater familias nie podlega dyskusji. Ja sam nie widziałem się w roli surowego ojca na modłę Katona Starszego, ale jeśli okoliczności mnie do tego zmuszają, potrafię całkiem udatnie go zagrać. Eko i Diana posłusznie zamilkli.

Pozostała dwójka jednak nie była pod wrażeniem. Mały Aulus, zupełnie nie zwracający na mnie uwagi, potknął się o własną nogę i upadł z płaczem. Bethesda zaś założyła ręce na piersi i spojrzała na mnie krzywo.

– A co z dzisiejszą nocą? – spytała. – Jeśli miasto jest tak niebezpieczne, jak mówisz, to co mamy zrobić? Bez Dawusa nie mamy ani jednego ochroniarza w domu, nie licząc tego potwora, którego zostawił Pompejusz.

– Wątpię, by ktokolwiek zdołał się prześliznąć obok Cykatriksa niezauważony, kochanie.

– Chyba że przez dach, kochanie – odparowała z ironią.

– Hmm… Może Mopsus i Androkles mogliby przynajmniej stanąć na warcie – powiedziałem z powątpiewaniem.

– Mogę ci przysłać jednego z moich ludzi – zaoferował Eko. – Mógłbyś postawić go tu, w ogrodzie, albo na dachu.

– Byłbym ci za to wdzięczny. – Odłożyłem na bok „przebranie” rzymskiego ojca z taką ulgą, jakbym zsunął ze stóp niewygodne buty.

– A jeśli sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót? – Bethesda wciąż miała wątpliwości.

– Może przeniesiemy się wszyscy do domu Ekona na Eskwilinie, ponieważ jest łatwiejszy do obrony. Ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Te pogłoski o Cezarze mogą się mijać z prawdą. Równie dobrze mógł się już wycofać z powrotem za Rubikon.