Выбрать главу

– Czemu więc nie chciałeś rozmawiać w zaciszu Cyceronowej willi?

– Na przykład z powodu strażników. Słyszą zazwyczaj to, czego nie powinni, a potem powtarzają, komu nie powinni.

Trudno temu zaprzeczyć, pomyślałem.

– No i… – Tiro się zawahał, jakby się zastanawiał, gdzie teraz stąpnąć. – Szczerze mówiąc, Cycero nie życzy sobie, aby ludzie przychodzili do jego domu pod jego nieobecność.

– Myślisz, że mógłbym coś zwędzić?

– Tego nie powiedziałem, Gordianusie. Ale to jego dom i nie zamierzam łamać jego poleceń.

Luźny kamień obsunął mi się pod stopą i potoczył w dół. Schwyciłem gałąź mijanego akurat cyprysa, aby złapać równowagę. Przystawałem często dla oddechu i starannego przyjrzenia się podłożu. W końcu dotarliśmy do podnóża Palatynu, gdzie stromizna ścieżki złagodniała, a my znaleźliśmy się między stertami śmieci usypanymi na tyłach magazynów. Tiro prowadził mnie bez wahania labiryntem cuchnących uliczek, jakby znał ten teren jak własną kieszeń. Po jakimś czasie za kolejnym rogiem ujrzałem znajomy znak: marmurowego fallusa na postumencie.

– Chyba nie idziemy do „Tawerny rozpusty”? – zdziwiłem się.

– Wpadliśmy tu na siebie po procesie Milona – odparł Tiro. – Pamiętasz? Wtedy widzieliśmy się ostatni raz… dwa lata temu.

– Pamiętam kaca – odpowiedziałem, ale w wyobraźni odtwarzałem scenę z mojej niedawnej wizyty w tym przybytku i podany przez gospodarza opis śniadego, brodatego cudzoziemca…

Tiro się roześmiał.

– Leczyłeś kaca już podczas naszego pierwszego spotkania w życiu! Pamiętasz?

– Pamiętam młodego i bystrookiego niewolnika, który przybył do mego domu na Eskwilinie, pytając, czy zechcę pomóc jego ambitnemu młodemu panu w obronie człowieka oskarżonego o ojcobójstwo.

– Zgadza się, ale zanim zdołałem otworzyć usta, zademonstrowałeś mi lekarstwo na kaca.

– Doprawdy? Jakie?

– Głębokie skupienie myśli, aby przepłukać mózg świeżą krwią. Efekt był niesamowity.

– Wtedy dopiero wchodziłeś w wiek męski, Tironie. Łatwo było ci zaimponować.

– Ale i tak dałeś popis. Wydedukowałeś, kto i dlaczego mnie przysyła, zanim jeszcze bąknąłem choć słowo.

– Poważnie? Szkoda, że mój umysł już nie jest taki bystry. Nie umiem na przykład sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego prawa ręka Cycerona wałęsa się po Rzymie incognito?

– Nie straciłeś na bystrości, Gordianusie, stałeś się tylko bardziej przebiegły. – Tiro rzucił mi czujne spojrzenie. – Mógłbyś sam do tego dojść, gdybyś chciał, ale ty wolisz to wyciągnąć ode mnie.

Falliczna lampa nad drzwiami tawerny płonęła słabym płomieniem, ginącym w szarości pochmurnego popołudnia.

– Marnotrawstwo oliwy – zauważyłem. – Przy obecnych brakach na rynku…

– Słowa takie jak „braki” nie mają znaczenia w „Tawernie rozpusty” – odparł Tiro, stukając w drzwi. – Bywałeś tu od naszego ostatniego spotkania?

– Może raz… – Wzruszyłem ramionami.

– Lokal zmienił właściciela. Ale reszta pozostała bez zmian: te same dziewki, szczególne aromaty, podłe wino… chociaż smak się wydatnie poprawia po drugim kubku.

Najpierw otworzyło się okienko, a potem drzwi.

– Soskarydesie! – Eunuch niemal piszczał, ściskając rękę Tirona. Mnie na razie jakby nie zauważył. – Mój ulubiony klient, a zarazem ulubiony filozof!

– Nie przeczytałeś ani słowa z moich prac, ty kundlu. Sam mi to powiedziałeś za pierwszym razem, kiedy przyszedłem do twojej budy – przyganił mu Tiro.

– Ale nadal mam taki zamiar – upierał się eunuch. – Złożyłem nawet zamówienie u księgarza na Forum. Naprawdę! No, w każdym razie chciałem złożyć. Ten cymbał twierdził, że nigdy nie słyszał o Soskarydesie Aleksandryjczyku. Niemal mnie wyśmiał, idiota! A teraz wszyscy księgarze pozamykali sklepy i dali nogę z miasta. Będę zmuszony pozostać w mroku niewiedzy, jeśli chodzi o twoje mądrości.

– Czasami niewiedza jest największą mądrością – zażartował Tiro.

– O, to pewnie jedna z twoich słynnych sentencji? Lubię gościć filozofów. Są czystsi niż poeci i spokojniejsi od polityków. Czy twój przyjaciel też jest słynnym filozofem? – spytał gospodarz, wskazując na mnie. Dopiero teraz mnie poznał i mina mu zrzedła.

– Jest takim samym filozofem jak ja – odrzekł Tiro. – Ba, nawet słynniejszym! Dlatego właśnie tu przychodzimy, szukając spokoju i ciszy.

Eunuch przez chwilę nie mógł dojść do siebie, ale szybko odzyskał kontenans i zachowywał się tak, jakby mnie widział po raz pierwszy w życiu.

– Czy wystarczy wam kąt w głównej sali? Prywatne pokoje są pozajmowane przez graczy.

– Weźmiemy tę ławę w rogu. – Tiro wskazał zakamarek tak ciemny, że mogłem się tylko domyślać istnienia tam kąta, a cóż mówić o ławie. – I dwa kubki wina. Twojego najlepszego, ma się rozumieć.

Ruszył w tamtą stronę, nie czekając na odpowiedź. Poszedłem za nim.

– Nie wiedziałem, że w tym lokalu serwują więcej niż jeden gatunek trunku – powiedziałem.

– Oczywiście. Za najlepszy płaci się nieco więcej.

– I co się za to dostaje?

– To samo wino, ale nalewane przez sitko. W ten sposób unika się niemiłych niespodzianek pływających w kubku.

Jęknąłem, wpadłszy na coś miękkiego, co odwzajemniło mi się podobnym odgłosem. Wymamrotałem przeprosiny w stronę majaczącej w mroku sylwetki i brnąłem dalej, z ulgą siadając w końcu na wybranej przez Tirona ławie, która wbudowana była w ścienną wnękę. Oparłem się plecami o ścianę i spojrzałem przed siebie, czekając, aż oczy przywykną do ciemności. Przyniesiono nam wino; było tak podłe, jak pamiętałem. W tawernie panował, zdawało mi się, nadzwyczajny tłok jak na tę porę – słońce jeszcze nawet nie zaszło. No tak, skoro normalne życie miasta zamarło, czyż jest lepszy sposób na spędzenie ponurego popołudnia od zafundowania sobie odrobiny najprostszych przyjemności? W ogólnym szumie słychać było śmiechy i grzechot kości.

– Kości zostały rzucone! – krzyknął jeden z graczy, wzbudzając salwę pijackiego rechotu.

Zrozumienie w czym dowcip, zajęło mi trochę czasu. Ponoć Cezar wypowiedział te same słowa do swych ludzi, przekraczając Rubikon.

– Uwiecznili go nawet w nazwie rzutu – powiedział Tiro, kiedy o tym napomknąłem.

– Rzutu?

– Kośćmi. Jak wiesz, rzut Wenus jest najwyższą kombinacją, bijącą wszystkie pozostałe. Teraz nazywają go rzutem Cezara, a nawet wykrzykują na szczęście „Gajusz Juliusz!”, zanim rzucą. Chyba nie musi to oznaczać, że trzymają jego stronę, są tylko przesądni. Cezar nazywa się półbogiem i potomkiem Wenus… stąd i ta zmiana na „rzut Cezara”.

– Który bije wszystkie inne – dodałem. – A czy jest też „rzut Pompejusza”?

Tiro parsknął wzgardliwie.

– Chyba ten, po którym kości spadają ze stołu.

– Czyżby jego położenie było aż tak złe?

– Wiesz, co mówi Cycero? Kiedy Pompejusz nie miał racji, wszystko mu się udawało. Teraz, kiedy ją ma, zawodzi na całej linii. Cezar ich wszystkich zaskoczył. Nawet jego stronnicy nie wierzyli, że ośmieli się wkroczyć do Italii ze swymi legionami. Widziałeś, jaką to wzbudziło panikę. A Pompejusz gnał na czele tego owczego pędu! Od tamtej pory usilnie stara się odzyskać panowanie nad sytuacją. Każdego dnia rano jest pełen wojowniczego ducha, a pod wieczór strach go ogarnia i nakazuje cofnięcie się dalej na południe.

– Jak na kogoś od listopada przykutego do łóżka w Grecji jesteś nadzwyczaj dobrze poinformowany – zauważyłem z przekąsem.

Uśmiechnął się.

– Tiro nadal leży złożony chorobą w Patras i tak to jeszcze trochę potrwa. Rozmawiasz z Soskarydesem, aleksandryjskim filozofem wyrzuconym z pracy i dryfującym na fali kryzysu.