Выбрать главу

– Dawus tam zginie – powiedziała Diana. – Umrze w Brundyzjum, złapany w pułapkę wraz z resztą ludzi Pompejusza. Cezar zdepcze ich wszystkich.

– Jak dotąd Cezar okazywał pokonanym łaskę – odparłem. – Wziął Korfinium bez przelewania krwi.

– Teraz jednak będzie inaczej. To sprawa z Pompejuszem, a on nigdy się nie podda Cezarowi.

– Być może będzie wolał uciec, niż walczyć.

– Przez morze? Ale Dawus nie umie pływać!

– Sądzę, że wykorzystaliby raczej okręty. – Starałem się powstrzymać uśmiech.

– Przecież wiem! Mam na myśli pogodę. Nikt nie wyrusza w morze o tej porze roku, jeśli nie musi. To jest zbyt niebezpieczne, zwłaszcza podróż na drugą stronę Adriatyku. Sztormy, wraki… ciągle widzę przed oczami Dawusa uczepionego kawałka drewna, fale przelewające mu się nad głową, błyskawice…

Przekleństwo nadmiernie wybujałej wyobraźni Diana odziedziczyła po matce.

– Dawus jest sprytniejszy, niż myślisz – powiedziałem. – Potrafi dawać sobie radę.

– Nieprawda! On jest słodki jak miód w chłodny poranek i równie powolny. Dobrze o tym wiesz, tato. A jeśli Pompejusz się nie przestraszy i będzie bitwa, ludzie Cezara staną naprzeciw ludzi Pompejusza? Dawus nie będzie rozsądny i nie ucieknie. Będzie się czuł zobowiązany zostać i walczyć wraz z innymi żołnierzami. Z mężczyznami tak jest, prawda? Towarzysze i lojalność do ostatniej kropli krwi?

Nie miałem na to odpowiedzi. Sam brałem raz udział w bitwie, walcząc u boku Katyliny pod Pistorią. Wiedziałem, że Diana ma rację.

– Meto mówi, że ran się nawet nie czuje. Walczy się tylko i walczy, aż już dłużej nie można. – Diana spojrzała na mnie z nagłą zgrozą w oczach. – Tato, Dawus i Meto mogą się znaleźć po przeciwnych stronach w tej bitwie. Jeden może zabić drugiego!

No, teraz już moja córka przesadza z tą wyobraźnią, pomyślałem. Wstałem z krzesła, przeszedłem przez gabinet i położyłem jej ręce na ramionach. Przylgnęła do mnie mocno, a ja objąłem ją i tuliłem do siebie.

– Dawus był szkolony na ochroniarza, nie żołnierza – przypomniałem. – Wiesz o tym, Diano. Pompejusz właśnie do tego celu go wykorzysta, do ochrony osobistej. Będzie trzymał Dawusa przy sobie dzień i noc. No powiedz mi, gdzie on mógłby być bezpieczniejszy? Pompejusz nie jest głupcem. Przypomnij sobie, jak ostrożnie postępował do tej pory, jak cofał się o dwa kroki na każdy krok Cezara do przodu. Dawus jest pewnie bardziej bezpieczny u jego boku niż tutaj, w Rzymie.

– Ale jeśli dojdzie do bitwy, a Pompejusz sam poprowadzi swoich ludzi do ataku? Cezar tak robi, Meto mi o tym mówił. Wtedy los Dawusa będzie przesądzony. Jest tak, jak mówisz: on został wyszkolony na ochroniarza. Raczej poświęci własne życie, niż dopuści, by coś się stało Pompejuszowi. Nawet nie pomyśli, tylko rzuci się na pierwszy miecz wymierzony w pierś jego wodza!

– Diano, Diano, musisz przestać tak myśleć! – Westchnąłem ciężko. – Posłuchaj mnie. Zamknij oczy i wyobraź sobie Dawusa. Co on może robić w tej właśnie chwili? Ja ci powiem: stoi na baczność przed namiotem Pompejusza, znudzony śmiertelnie, z trudem powstrzymując ziewanie. Widzisz go? Ja widzę. Widzę nawet muchę latającą mu koło głowy. Jak ziewnie, mucha może mu wlecieć w rozdziawione usta!

– Och, tato! – Diana pociągnęła nosem i zaśmiała się.

Przytuliłem ją mocniej.

– Jak myślisz, o czym on teraz myśli? – spytałem.

Znów się roześmiała.

– Pewnie o tym, co będzie na obiad!

– Nie. On myśli o tobie, Diano. O tobie i o małym Aulusie.

Diana westchnęła i rozluźniła się nieco. Pogratulowałem sobie w duchu skutecznego pocieszenia jej, ale przedwcześnie, jak się zaraz okazało. W następnej chwili zadrżała i zalała się łzami, wyrywając się z mojego uścisku.

– Co znowu, córeczko?

– Och, tato, nie mogę tego znieść. Dawus jest tak daleko stąd, taki samotny! Musi mu być bardzo źle i nic nie może na to poradzić. Tato, musisz mi przyrzec, że go uwolnisz. Musisz zrobić wszystko, aby do nas wrócił!

– Ale, Diano…

– Musisz znaleźć mordercę krewnego Pompejusza i donieść mu o tym, i zmusić do oddania Dawusa!

Pokręciłem głową.

– Córko, nie wiesz, czego ode mnie żądasz.

Rzuciła mi spojrzenie, w którym wyczytałem zdziwienie, rozczarowanie i rozpacz. Ujrzałem w jej oczach coś, czego nigdy przedtem u niej nie widziałem. Po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że jej ukochany ojciec, który dotąd zawsze był dla niej ucieczką i opoką, może po prostu być już za stary, by dbać o bezpieczeństwo rodziny. Pragnąłem gorąco zapewnić ją, że tak nie jest, że daleka jest od prawdy, ale język miałem jak z ołowiu.

Ten dzień, kalendy marcowe, chyba był mi przeznaczony na spotkania ze zrozpaczonymi młodymi kobietami. Ledwie Diana zdążyła opuścić mój gabinet, kiedy wbiegł tam Mopsus. Poirytowany pomyślałem, że i on, i jego brat nigdy chyba nie chodzą, czy to w domu, czy poza nim. Znali tylko dwa stany: albo leżeli i odpoczywali, albo gonili na oślep jak dwa psy.

– Panie, masz gościa.

– Czy ten gość ma jakieś imię?

– To kobieta, panie.

– Jak mniemam, kobiety również miewają imiona.

Zmarszczył czoło. Domyśliłem się, że w biegu od westybulu do mego gabinetu zdążył zapomnieć, jak gość się przedstawił. Ludzie są jak zwierzęta Ezopa, pomyślałem, nigdy nie zmieniają swej natury. Dawus zawsze będzie ochroniarzem, Meto żołnierzem i pisarzem, a Mopsus, wychowany na stajennego, nigdy nie będzie porządnym odźwiernym.

– Cóż to za kobieta? – spytałem. – Niskiego czy wysokiego stanu?

Chłopak zastanowił się chwilę.

– Ma eskortę. Poza tym trudno powiedzieć. Po ubraniach nie można poznać, cała jest w czerni.

Czyżby to Mecja przybywała pytać mnie o postępy w moim śledztwie? Nie uśmiechało mi się znów z nią spotykać… chyba że znalazła w domu jakieś nowe dowody działalności Numeriusza… może nawet te dokumenty o spisku na życie Cezara?

– Stara czy młoda?

Mopsus znów musiał pomyśleć, zanim odpowiedział.

– Młoda, panie. Może taka jak Diana.

A zatem to nie Mecja. Ale ten żałobny strój? Tym razem to ja zmarszczyłem czoło. Numeriusz nie był żonaty, nie miał też siostry. A może…

– Wprowadź ją – poleciłem.

– A jej ochrona?

– Niech czeka na ulicy, ma się rozumieć.

Mopsus wyszczerzył zęby w wesołym uśmiechu.

– Jest ich trzech, panie, ale założę się, że nawet we trójkę nie daliby rady Przeciętej Twarzy!

Obaj malcy ostatnio polubili Cykatriksa, a co dziwniejsze, szkaradny olbrzym zdawał się odwzajemniać to uczucie. Często słyszałem ich śmiech w westybulu albo przed drzwiami frontowymi, ostry basowy rechot gladiatora w jaskrawym zestawieniu z piskliwym chłopięcym śmieszkiem. Nie mogłem się wyzbyć podejrzeń wobec niego i najchętniej bym go odprawił, ale już się go tak nie bałem jak na początku. Jako strażnik spisywał się doskonale, a wobec Bethesdy i Diany zachowywał się z posępną poprawnością. Wyraźnie wolałby być przy Wielkim i uważał się za zbyt dobrego na służbę w domu takiego szarego obywatela jak ja. Ustalił się między nami pewien nacechowany wzajemną niechęcią system porozumiewania się: ja wydawałem suche, lakoniczne polecenia, on krzywił się i burczał pod nosem, ale spełniał je posłusznie.

Mopsus puścił się biegiem z powrotem do westybulu. Wyszedłem z gabinetu do ogrodu, uważając go za stosowniejsze miejsce na przyjmowanie młodych dam. Jak na pierwszy dzień marca pogoda była przyjemna, wiatr słaby i zaledwie kilka wysoko zawieszonych pasm pierzastych chmur przecinało zimny błękit nieba. Po chwili pojawiła się nieznajoma. Nie miała na sobie stoli, odpowiedniej dla mężatki, ale panieńską długą czarną tunikę, nakrytą ciężką czarną opończą w niemal tym samym odcieniu co jej krucze włosy, upięte grzebieniami i szpilkami w wysoki kok, nieco zbyt dojrzale wyglądający przy jej dziewczęcej twarzy. Zbyt ciężko też pachniały jej perfumy, w których wyczułem woń jaśminu i nardu. Mopsus ocenił jej wiek na zbliżony do Diany, ale według mnie musiała być młodsza, miała nie więcej niż siedemnaście, może osiemnaście lat. Jej cera i dłonie były białe jak pierś synogarlicy. Popatrzyła na mnie podejrzliwie spod ciemnych brwi.