Выбрать главу

– Nigdy im czegoś takiego nie mówiłem – pospieszyłem z zapewnieniem. – Chłopaki mają więcej wyobraźni niż zdrowego rozsądku. No, zmykaj, Androklesie.

– Ale, panie…

– Będę najzupełniej bezpieczny. Przynajmniej tak myślę. – Tym razem to ja spojrzałem na Tirona z uniesionymi pytająco brwiami. Kiedy wreszcie malec zniknął za drzwiami, powtórzyłem pytanie. – Co tu robisz, Tironie?

– Chyba to samo co ty. – Tiro znacząco postukał się po nosie. – Nos mnie tu przyprowadził.

– Śledziłeś mnie, chcesz powiedzieć.

– Możliwe.

– Czyżby łażenie za mną za każdym razem, kiedy wychylę nos z domu, weszło ci już w krew?

– Nie bardziej niż tobie łażenie za mną.

– Dlaczego więc robisz to akurat dzisiaj?

– Bo wczoraj złożyła ci wizytę młodziutka kochanka Numeriusza.

– Skąd wiesz, że byli kochankami?

– Wiem mnóstwo różnych rzeczy.

– A skąd wiesz, że była u mnie? Obserwowałeś mój dom czy ją?

– Gordianusie, nie oczekuj, że będę cię informował o wszystkich moich poczynaniach. Ja też tego od ciebie nie oczekuję. Ale gdybyśmy podzielili się informacjami na temat Numeriusza, obaj byśmy na tym skorzystali.

– Szukasz dokumentów, o których ci opowiedział, prawda?

– A ty nie? Skoro zaś szukamy tego samego, dlaczego nie mielibyśmy sobie nawzajem pomóc?

Nie odpowiedziałem. Tiro przeszedł na środek pokoju i przyklęknął przy misie z wierszami Emilii. Krzesiwo wciąż leżało tam, gdzie je upuściłem.

– Zamierzałeś to spalić, zanim się zjawiłem – stwierdził. – Co to jest?

– Nic, co by mogło cię zainteresować.

– Skąd taka pewność?

Westchnąłem.

– To wiersze miłosne przepisane przez zakochaną smarkulę. Emilia powiedziała mi, że tu je znajdę. Prosiła mnie, żebym je spalił. Nie widzę powodu, by tego nie zrobić.

– Ale one mogą być czymś więcej, niż się wydaje.

– To nie ich szukamy, Tironie.

– Skąd wiesz?

– Wiem!

– Ale pozwolisz mi je zabrać? Co ci szkodzi? Sam je spalę po dokładnym zbadaniu. Nikt inny ich nie zobaczy.

– Nie, Tironie!

Patrzyliśmy na siebie długą chwilę; żaden z nas nie chciał pierwszy odwrócić wzroku. W końcu Tiro podniósł się i odszedł na bok.

– Niech ci będzie, Gordianusie. Widzę, że nie dasz się przekonać. Jakiego rodzaju zobowiązania masz wobec tej dziewczyny?

Nie odezwałem się, klęknąłem tylko przy misie i zacząłem krzesać ogień. Iskra padła na suchy kawałek pergaminu, który natychmiast zajął się ogniem. Płomyk z początku był malutki, ale po chwili nabrał siły i ruszył brzegami arkusza. Patrzyłem, jak ogień trawi słowa: „…pod skórą drży płomień. Nic nie widzę…” Zerknąłem w górę na oświetloną jego nikłym blaskiem śniadą twarz Tirona.

– Nie ma nic bardziej fascynującego od ognia, nie sądzisz? – zapytał, uśmiechając się lekko. – Bucha płomień, a potem zostaje tylko skurczony, poskręcany płat sadzy, który rozpada się w nicość za lada dotknięciem. Skąd przyszedł płomień? Dokąd odszedł pergamin? Nikt tego nie wie. Teraz jest tak, jakby ta dziewczyna nigdy nie skopiowała tych wierszy, a jej kochanek nigdy nie słyszał, jak mu je czyta. Numeriusz mógł równie dobrze w ogóle nie istnieć.

– Ale istniał i Emilia go kochała.

Coś z Numeriusza nadal istnieje w jej łonie, pomyślałem, przynajmniej na razie. Wkrótce i dziecko obróci się w popiół.

– Kochała go? – Tiro prychnął wzgardliwie. – Być może. Ale czy on kochał ją?

– Był zdecydowany ją poślubić – odrzekłem. – Wbrew woli Pompejusza. Emilia była tego pewna.

– Tak? Bez wątpienia wyobrażała sobie mnóstwo rzeczy, leżąc z nim w tym łóżku po godzinie kochania się, patrząc przez okno na dachy kapitolińskich świątyń. Bez wątpienia on karmił ją najróżniejszymi kłamstewkami, mówił jej wszystko, co chciała słyszeć, byle tylko nadal przychodziła na spotkania.

– Życie spędzone u boku Cycerona uczyniło cię nudnym moralistą, Tironie.

– Nonsens! Kiedy widzę takie urocze gniazdko i wyobrażę sobie w nim taką młodziutką i delikatną dziewczynę, nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, jakim człowiekiem był nasz Numeriusz. Uosobienie cech swego pokolenia: samolubny, wyzuty z moralności, zdecydowany brać co popadnie bez oglądania się na konsekwencje. Gdyby nie jego pokrewieństwo z Pompejuszem, byłby idealnym kandydatem na człowieka Cezara.

Popatrzyłem na niego z uwagą.

– Mówisz o nim jak o człowieku, który wart był śmierci.

Tiro zrobił kwaśną minę.

– Nie rób sobie ze mnie żartów, Gordianusie. I nawet w żartach nie oskarżaj mnie o morderstwo.

– Nie oskarżam cię o nic.

– Chcę tylko powiedzieć, że gdyby Numeriusz naprawdę ją kochał, postąpiłby honorowo i ożeniłby się z nią, z błogosławieństwem Wielkiego czy bez, zamiast traktować ją jak kochankę i sprowadzać do tej nędznej nory.

– Tironie, czyżbyś zapomniał o romansie, który prowadziłeś za plecami Cycerona, kiedy się poznaliśmy? Byłeś wtedy niewolnikiem, a dziewczyna córką klienta twego pana. Konsekwencje mogły być straszliwe dla was obojga, nie wspominając o losie dziecka, które mogło przyjść na świat.

– To niesprawiedliwe, Gordianusie! Byłem młody i głupi…

– A Numeriusz nie był?

Tiro spojrzał na popiół w misie.

– Każdy mężczyzna lubi wspominać grzechy młodości – powiedziałem. – Ale żaden nie lubi, by mu je przypominać.

– Enniusz – rzekł Tiro, rozpoznając cytat. Udało mu się blado uśmiechnąć. – Masz rację. Nie jesteśmy tu po to, by sądzić Numeriusza, ale by odkryć jego tajemnice. Będziemy pracować razem, Gordianusie, czy nie?

– Mamy dwa noże – odpowiedziałem, pokazując mu własny i podając sztylet znaleziony w kufrze.

– Ja też mam swój – rzekł Tiro. – Ale ten jest ostrzejszy.

Zaczęliśmy rozcinać materac i poduszki. Okazało się, że wypełnione są nie zwyczajnym sianem, ale łabędzim puchem zmieszanym z suszonymi ziołami, których zapach delikatnie przesycał cały pokój. Przypomniałem sobie, jak wcześniej się zastanawiałem, jakie jest jego źródło. Numeriusz nie zamierzał rezygnować z wszystkich przejawów luksusu. Za każdym cięciem z poduszek wypadały kłęby pierza i wkrótce cały pokój był nim zasypany. Drobne piórka szybowały w powietrzu jak płatki śniegu. Absurdalność sytuacji rozśmieszyła nas; panujące między nami napięcie z wolna się rozładowało. Być może byłoby inaczej, gdybyśmy znaleźli szukane dokumenty, ale w miarę jak przesiewaliśmy kolejne porcje puchu, stawało się jasne, że niczego w poduszkach nie ukryto.

– Szukałem we wszystkich miejscach, które przyszły mi na myśl – powiedziałem. – Może ty spróbujesz jeszcze raz, zaczynając od kufra. Niewykluczone, że zauważysz coś, co uszło mojej uwagi.

Tiro zabrał się do dzieła, uważnie badając każdy przedmiot włącznie z nogami łóżka, szukając ukrytych schowków. Wspólnie opukaliśmy każdą deskę w podłodze, miejsce przy miejscu zbadaliśmy powierzchnię tynku i przyjrzeliśmy się dobrze sufitowi. Bez skutku.

– Jeśli w ogóle istnieją jakieś dokumenty na temat spisku przeciw Cezarowi, to na pewno nie ma ich tutaj – rzekł Tiro, zdmuchnąwszy puszek z górnej wargi.

– Nie było ich także w domu Numeriusza. Jego matka powiedziała mi, że dokładnie przeszukała wszystkie kąty, spodziewając się znaleźć właśnie coś takiego.

– A przecież Numeriusz wyraźnie mi mówił, że „ma w ręku coś ogromnego”, coś tak niebezpiecznego, że może go to zabić.

– I tak się też stało – mruknąłem.

Tiro przeszedł się po pokoju, wzniecając erupcję łabędziego puchu z podłogi.

– Tak więc ani ja nie znalazłem, czego szukam, ani ty nie jesteś bliższy odkrycia, kto zamordował Numeriusza, i uwolnienia twego zięcia z rąk Pompejusza. Słuchaj, Gordianusie… jutro wyjeżdżam z Rzymu. Jedź ze mną.

Uniosłem brwi ze zdziwieniem.

– Dlaczego nie? – nalegał. – Mam dość samotnych podróży.

– Na pewno zabierzesz ze sobą ochroniarza.

– Tak, jednego z tych idiotów z willi Cycerona.

– Ten starszy nie jest taki głupi – sprostowałem. – W każdym razie mądrzejszy od młodszego.

– Masz na myśli Forteksa?

– Jeśli tak się nazywa…

– Forteks nie jest najlepszym towarzyszem podróży. Ciekawsze rozmowy mógłbym prowadzić z moim koniem. Za to z tobą jechałoby mi się doskonale, Gordianusie.

– Namawiasz mnie do wyjazdu, bo chcesz, żebym bawił cię rozmową? Ktoś musi zajmować się moim domem i rodziną, Tironie.

– Masz u drzwi tego Pompejuszowego cyklopa, prawda? I twój syn Eko mógłby wpadać co jakiś czas.

– Być może. Nadal jednak nie widzę powodu, by opuszczać Rzym.

Tiro popatrzył na mnie z grobową powagą.

– Chcesz odzyskać zięcia. Nie zostało ci wiele czasu. Pompejusz wycofał się do Brundyzjum i ma morze za plecami – Cezar maszeruje na niego. To już kwestia dni, Gordianusie. Jeśli zamierzasz sprowadzić Dawusa do domu…

– Rozumiem. A ty, Tironie? Dlaczego wyjeżdżasz z miasta?

– Dostałem dziś wiadomość od Cycerona. Chce, żebym wstąpił po drodze do jego willi w Formiach i zabrał kilka listów do Pompejusza.

– To Cycero wciąż przebywa na wybrzeżu?

– Tak.

– Ale przecież Pompejusz nakazał wszystkim lojalny senatorom udać się do Brundyzjum!

– Zgadza się. Tylko… – Tiro zawahał się i umilkł.

– Nie mów mi, że Cycero jeszcze się nie zdecydował! Czy on czeka z opowiedzeniem się po którejś ze stron, aż wojna się skończy?

– To nie jest tak, Gordianusie. Ująłeś to niewłaściwie. Cycero widzi siebie jako… jak by to powiedzieć… kogoś predysponowanego do odegrania szczególnej roli. Któż o takim znaczeniu jak on może jeszcze swobodnie porozumiewać się z obiema stronami konfliktu?

– Cycero jest w kontakcie z Cezarem?

– Nigdy go nie zaprzestał. Pompejusz o tym wie; Cycero nie oszukuje go. Teraz, kiedy kryzys wchodzi w nową fazę, może się stać pośrednikiem i mediatorem. W tym celu musi utrzymywać delikatną równowagę…

– Nonsens! – przerwałem mu. – Cycero po prostu nie ma odwagi stanąć u boku Pompejusza. Gardzi Cezarem, ale obawia się jego zwycięstwa, więc cichaczem łasi się do obu stron. To najgorszy rodzaj tchórzostwa!

Tiro skrzywił się i pospieszył z ripostą.

– I kto teraz jest nudnym moralistą, Gordianusie? Wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie chcieliśmy się znaleźć. Każdy człowiek musi sterować swoim własnym kursem. Szczęśliwy, kto wyjdzie z tego cało, a tylko wybrańcy bogów unikną odrobiny brudu na sumieniu.

Na to już nie znalazłem odpowiedzi.

– No więc jak, Gordianusie? Pojedziesz ze mną do Brundyzjum czy nie?