W Tarracynie wróciliśmy na Via Appia. Siedzenie i uda miałem obolałe od wczorajszej jazdy; to samo musiał odczuwać Forteks, widziałem bowiem, jak krzywi się i posykuje. Może zresztą ćwiczył tylko groźne miny na wypadek, gdybyśmy znowu natknęli się na bandytów? Tiro natomiast, który nawykł do trudów podróży, był w wyśmienitym nastroju. Za kilka godzin miał się spotkać z Cyceronem.
Do Formiów przybyliśmy po południu. Nie chcąc, by jego przybycie zostało zauważone, Tiro ominął miasto i główną drogę do willi swego mistrza, wybierając szlak wiodący przez las. Droga wkrótce zwęziła się do rozmiarów ścieżki, ścieżka zamieniła się w wydeptany w leśnej trawie dukt, który w końcu ledwo majaczył między zaroślami jeżyn i dzikiej róży. Zaczęło się ściemniać i las wypełnił się cieniem. Obawiałem się, że zabłądzimy, ale Tiro dobrze znał drogę. Słońce właśnie niknęło za horyzontem, kiedy wynurzyliśmy się z lasu i znaleźliśmy w przylegającej do niego winnicy. Między rzędami krzewów winorośli widać było elegancką willę o białych ścianach i czerwonym dachu.
Przy tylnej ścianie znajdował się niewielki, zadaszony ganek, na którym siedział mężczyzna w długiej białej tunice ze zwojem pergaminu na kolanach. Odwrócony do nas bokiem, z uniesioną dłonią wydawał służącemu instrukcje, gdzie ma powiesić lampę, aby móc kontynuować lekturę. Niewolnik spostrzegł nas, krzyknął coś i wskazał nas ręką. Mężczyzna odwrócił się raptownie i zerwał z krzesła. Pergamin spadł mu pod stopy i rozwinął się. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej paniki na niczyjej twarzy, jak również tak całkowitej zmiany, kiedy mężczyzna rozpoznał niespodziewanych gości. Rozjaśnił się i zaśmiał, po czym ruszył nam na spotkanie, zostawiając podniesienie zwoju słudze. Dotarliśmy do miejsca schronienia Cycerona.
Rozdział 13
Po koszmarze nocy spędzonej na barce prosta izba w willi Cycerona wydawała się szczytem luksusu. Podejrzewałem, że nasz gospodarz z rodziną, gdyby nie nasza obecność, zjedliby tylko jakiś symboliczny posiłek, ale w tej sytuacji służba pospiesznie przygotowała oficjalną kolację. Rozsiedliśmy się na sofach w obszernym pokoju wychodzącym na centralnie położony ogród; Cycero wyznaczył mi honorowe miejsce po swojej lewicy. Jego żona, Terencja, musiała być w kwaśnym humorze i prawie się nie odzywała, jeśli nie liczyć krótkich rozkazów wydawanych dziewkom służebnym. Młody Marek, który dopiero miał skończyć szesnaście lat, spędził większość dnia na polowaniu w towarzystwie zarządcy i pochłaniał nakładane mu potrawy z wilczym apetytem. Lata narastającego rozdźwięku między mną a Cyceronem nałożyły się na jego okres dorastania i z trudem rozpoznałbym chłopaka, nie wiedząc, kim jest. Tullia dotrzymywała kroku młodszemu bratu, aż ojciec zażartował z niej, mówiąc, że je za dwoje. Jej ciąża zaczynała już być widoczna i dla Cycerona najwyraźniej stanowiła powód do dumy. Wnuk to wnuk, zdawała się mówić jego mina, nawet jeśli małżeństwo córki zostało zawarte za jego plecami, a zięć jest rozpustnym utracjuszem, a na dodatek zagorzałym zwolennikiem Cezara. Za każdym razem, kiedy mój wzrok padał na dziewczynę, jej promieniejącą twarz i łagodnie rysującą się wypukłość brzucha, nie mogłem nie myśleć o Emilii.
Jedzenie było niewyszukane, ale lepsze od wszystkiego, co od dłuższego czasu jadałem w Rzymie, gdzie trudno było zdobyć świeże mięso i przyprawy. Młody Marek ustrzelił tego dwa króliki i one właśnie stanowiły główne danie.
Podano także szparagi gotowane w słodkim winie z rodzynków i zupę z ciecierzycy, przyprawioną suto czarnym pieprzem i koperkiem. Konwersacja utrzymana była w równie prostej formie i dotyczyła głównie naszej podróży. Marka szczególnie zainteresował napad na nas i domagał się jak najbardziej szczegółowej relacji. Tiro opisał potyczkę, nie szczędząc pochwał Forteksowi.
– On uratował Gordianusowi życie, nie ma dwóch zdań.
– To prawda – przytaknąłem. – Jeden z tych nędzników już miał ściągnąć mnie z siodła, kiedy Forteks trafił go twardą grudą nawozu z dachu grobowca, z co najmniej trzydziestu stóp. Bandyta dostał prosto między oczy!
Marek zaśmiał się i klasnął w ręce, Cycero jednak tylko wzruszył ramionami.
– Niewolnik nie zrobił nic ponad swoją powinność – powiedział. – Kiedy go kupowałem, zapewniano mnie, że ma doskonały refleks i potrafi celnie rzucać. Zrobiłem dobry zakup.
Po bezsennej nocy na barce i długiej jeździe byłem wyczerpany. Gdy tylko podano na deser anyżowe ciastka z rodzynkami, przeprosiłem gospodarza i udałem się do swego pokoju. Niewolnik, który mnie tam zaprowadził, pomógł mi też się rozebrać i nałożyć nocną tunikę. Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem niemal natychmiast. Jak to się jednak często zdarza w podróży, mój sen nie był twardy. Po jakimś czasie obudziłem się nagle; czułem, że muszę iść do toalety, nie miałem jednak pojęcia, która może być godzina. W pokoju panowała nieprzenikniona ciemność, uznałem więc, że musiałem przespać kilka godzin. Kiedy jednak otworzyłem drzwi w nadziei na to, że poświata księżyca pomoże mi lokalizować nocnik, zobaczyłem światło padające z wejścia do pokoju położonego po drugiej stronie ogrodu i usłyszałem szmer rozmowy. Ktoś zatem jeszcze nie spał. Znalazłem naczynie pod łóżkiem i ulżyłem sobie, po czym wróciłem do łóżka, ale senność mnie opuściła. Po chwili znów wstałem i otworzyłem drzwi. Światło naprzeciwko wciąż się paliło, doszedł mnie też czyjś cichy śmiech. Wyszedłem na zewnątrz, trzymając się w cieniu pod portykiem, i zerknąłem na oświetlony pokój po drugiej stronie. Musiał to być gabinet Cycerona; w migotliwym świetle z paleniska widać było szafę z przegródkami na zwoje pergaminu. Głosy dobiegające stamtąd należały do Cycerona i Tirona, którzy najwyraźniej zagadali się do tej późnej pory i być może opróżnili wspólnie flaszkę wina. Przez całe życie pozostawali panem i niewolnikiem, politykiem i jego sekretarzem, a teraz intrygantem i jego szpiegiem. Bez wątpienia mieli wiele spraw do omówienia… Noc była bezwietrzna i wytrenowany głos Cycerona niósł się w rześkim powietrzu niczym dźwięk gongu. W pewnej chwili wyraźnie usłyszałem swoje imię. Tiro coś odpowiedział, ale jego gorzej było słychać i nie zrozumiałem słów. Obaj się roześmieli, a potem zapadła cisza. Wyobraziłem sobie, jak pociągają wino z kubków. Kiedy Cycero przemówił znowu, jego ton był zupełnie poważny.