– Myślisz, że on wie, kto zabił Numeriusza?
Nadstawiłem ucha, ale dobiegło mnie tylko niewyraźne mruknięcie Tirona.
– Musi jednak coś wiedzieć – upierał się Cycero. – Po co inaczej ciągnąłby się z tobą aż do Brundyzjum, żeby się spotkać z Pompejuszem?
– Ach, ale czy on naprawdę jedzie do Brundyzjum? – spytał Tiro. – Gdzieś po drodze stąd jest…
– Cezar, a z nim syn Gordianusa, Meto. Rozumiem, co masz na myśli. Co też on knuje?
– A czy to ma znaczenie? – W głosie Tirona wyraźnie słychać było wzruszenie ramionami.
– Nie lubię niespodzianek, Tironie. W ostatnim roku miałem ich aż za dużo. Małżeństwo Tullii z Dolabellą, przekroczenie Rubikonu przez Cezara, teraz ta paskudna sprawa z Numeriuszem. Nie życzę sobie nieprzyjemnych wstrząsów, a zwłaszcza ze strony Gordianusa. Wybadaj, co on wie, Tironie.
– Być może nic.
– Gordianus zawsze wie więcej, niż daje po sobie poznać. Jestem pewien, że coś przed tobą ukrywa.
Usłyszałem czyjeś kroki i cofnąłem się głębiej w cień. Przez ogród przeszedł niewolnik niosący coś w obu rękach i zniknął w gabinecie.
– Świetnie, mamy dodatkowe lampy! – zakrzyknął gospodarz. – Zapal swoją, Tironie, a ja swoją. Z każdym upływającym rokiem moje oczy są coraz słabsze… No, teraz możemy czytać. Zerknij na ten ostatni list od Pompejusza. Nie ma w nim nic prócz przewlekłego wyrzekania na Domicjusza Ahenobarbusa za utratę Korfinium…
Wylewający się teraz z gabinetu zdwojony blask rozproszył cienie na tyle, że kolumnada portyku przestała być pewnym schronieniem. Wycofałem się do swego pokoju, aby nie spostrzegł mnie niewolnik, który lada chwila mógł wracać do swojej kwatery. Położyłem się i zamknąłem oczy; chciałem odczekać chwilę i wrócić do podsłuchiwania, ale kiedy się obudziłem, było już południe. Pierwszą rzeczą, jaką zarejestrowała moja świadomość, był zapach pieczonej wieprzowiny.
Godzinę wcześniej do willi Cycerona przybył jeszcze jeden gość wraz z dość licznym orszakiem i gospodarz nakazał zabić świnię, aby wszystkich nakarmić. Spryskawszy twarz wodą, ubrałem się i odszukałem miejsce za domem, gdzie duża grupa mężczyzn popijała wino, podając z rąk do rak skórzany bukłak i kontemplując apetyczny widok wolno obracanego na rożnie mięsiwa. Wyglądali na zbieraninę wyzwoleńców i niewolników. Ich namioty, rozbite na tyłach willi, były mocno sfatygowane i pełne łat, a ustawiona w kozły broń i tarcze najprzeróżniejszego typu na pierwszy rzut oka oceniłem jako kiepskiej jakości. Na niewielkim placyku przy winnicy kilku z nich grało w trygon. Rej wodził tam młody Marek, roześmiany i rozochocony. Sport i łowiectwo były ostatnimi zainteresowaniami, jakich oczekiwałbym od syna Cycerona. Ciekawe, pomyślałem, czy jego ojcu odpowiada bratanie się młodzieńca z ludźmi tak niskiego stanu?
Odnalazłem Tirona i zapytałem, cóż to za persona godna Cyceronowej gościnności przybywa z tak podłą eskortą Zanim jednak zdążył mi odpowiedzieć, sam zobaczyłem owego gościa, wychodzącego z małej łaźni, połączonej krytym przejściem z głównym budynkiem. Poza owiniętym wokół talii dużym ręcznikiem nie miał na sobie żadnego ubrania. Rumiana twarz i grube ramiona były czerwone od gorąca, a miedzianoruda broda i włosy na piersi połyskiwały kropelkami wody. Po chwili mężczyzna zniknął we wnętrzu willi.
– Ależ to chyba nie… – zacząłem.
– Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus we własnej osobie. – Tiro skinął głową.
– Przecież Cezar wziął go do niewoli w Korfinium!
– Wziął, ale nie mógł go w niej utrzymać. Tak w każdym razie twierdzi Domicjusz. – Tiro zniżył głos. – Według mnie Cezar po prostu puścił go na znak łaski. On jednak ma swoją wersję wydarzeń i to w kilku wariantach. Cycero mówi, że w ciągu godziny od swojego przyjazdu zdążył opowiedzieć trzy różne historie na temat swej ucieczki. Jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko wygłoszeniu kolejnej, jeśli masz ochotę posłuchać. Nie pytaj tylko o jego nieudolną próbę samobójstwa. Może zalać się łzami.
Spojrzałem na Tirona z ukosa, nie mając pewności, czy żartuje, czy mówi poważnie.
– No i pod żadnym pozorem nie wyjaw mu, że tu jestem – dokończył.
– Czyżby Domicjusz nie był dopuszczony do sekretu twojego powrotu do Italii?
– Nie, i na razie zamierzamy ten stan utrzymać.
– Dlaczego więc nie ruszymy w dalszą drogę i nie usuniemy się z widoku? Wypocząłem setnie i chętnie wyjadę.
Tiro uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Po rozmowie z Domicjuszem Cycero może mieć dla mnie instrukcje. Jutro ruszymy dalej. Odpocznij sobie jeszcze, Gordianusie, póki to możliwe. Droga do Brundyzjum może się okazać męcząca.
Nieco później Cycero i Domicjusz wybrali się na niespieszną przejażdżkę po posiadłości, aby porozmawiać z dala od ciekawskich uszu. Tiro jakby się pod ziemię zapadł, a młody Marek Tulliusz spędził popołudnie na grze w trygon. Reszta dnia minęła mi dość przyjemnie w gabinecie gospodarza. Cycero polecił służbie udostępnić mi bibliotekę, ale też musiał ich ostrzec, że mogę próbować myszkować w dokumentach, ponieważ ani na chwilę nie pozostawiono mnie tam samego; zawsze któryś z niewolników siedział za stołem i skrobał coś na woskowej tabliczce albo przeglądał księgi rachunkowe, łypiąc na mnie okiem z wyraźną czujnością. Nie bez racji… Istotnie wolałbym rzucić okiem na korespondencję Cycerona, ale zamiast tego zająłem się lekturą pierwszego tomu Wojny galijskiej*. Egzemplarz nosił osobistą dedykację autora:
M. Tulliuszowi Cyceronowi,
który wyraził aprobatę dla prozy autora,
Jeśli nie dla jego polityki
G. Juliusz Cezar
Tej nocy, kiedy eskorta Domicjusza ucztowała pod gołym niebem, śpiewając pieśni wojskowe, znów zostałem zaproszony na wytworną kolację, choć tym razem pozbawiono mnie honorowego miejsca na rzecz Miedzianobrodego, Tiro zaś ani na chwilę się nie pokazał. Delektowaliśmy się najlepszymi kawałkami pieczonej wieprzowiny, podanej z rozmarynowym sosem, do czego kucharz przygotował szparagi marynowane w ziołach i oliwie oraz smażone marchewki Posypane kminkiem i polane sosem rybnym, który według zapewnień Cycerona został dopiero co wykopany po dziesięcioletniej fermentacji w glinianym garnku zagrzebanym pod polepą piwnicy.
Nastrój Domicjusza był zmienny jak kometa. W jednej chwili był gadatliwy i rozbawiony, a w następnej zapadał w ponure milczenie. Zachowanie typowe u ludzi, którzy przeżyli serię raptownie po sobie następujących wstrząsów i odmian losu. Odważnie odłączył się od Pompejusza, by stawić opór Cezarowi w Korfinium, ale został zdradzony przez własnych ludzi. Zebrał się na odwagę, by odebrać sobie życie, chcąc uniknąć hańbiącej śmierci z rąk wroga, ale już po zażyciu trucizny dowiedział się o intencjach Cezara ułaskawienia pokonanych. Uderzył w płacz w obliczu nieuchronnej, a niepotrzebnej śmierci, a potem przekonał się, że zamiast trutki lekarz podał mu lek na uspokojenie nerwów. Schwytany przez Cezara, został równie raptownie uwolniony – prawda o tym była bowiem oczywista, choćby Domicjusz bez końca opowiadał coś innego.
– Ledwom uszedł z życiem! – powiedział mi zadowolony, że ma nowego słuchacza. – Och, Cezar udawał, że pozwala mi odejść, ale od samego początku planował zasadzkę na mnie.
– Dlaczego miałby się uciekać do takich skrytych działań? – spytałem.
– Żeby oszczędzić sobie kłopotów związanych z egzekucją jego legalnego następcy na stanowisku namiestnika Galii! Mógłby twierdzić, że straże wzięły nas za dezerterów i zabiły mnie przez pomyłkę albo temu podobne bzdury. Dał mi najpierw wybór. Powiada, możesz się do mnie przyłączyć, Lucjuszu. Kto wie, może nawet wysłałbym cię do Galii. Przy twoich rodzinnych koligacjach byłbyś tam nieoceniony. Tak jakby ta decyzja należała do niego! Jak gdyby senat wcale nie mianował mnie namiestnikiem! Jak gdyby Galia była jego prywatnym królestwem, a nie własnością senatu i ludu rzymskiego, którą według prawa mogą rządzić tak, jak im się podoba!