Cycero już to oczywiście słyszał wcześniej. Domicjusz wyczuł, że jego zainteresowanie spada, kierował więc swe słowa przede wszystkim do mnie i do młodego Marka, kobiet nie zaszczycając nawet spojrzeniem.
– Powiedziałem draniowi: „Nie! Nigdy nie będę ci służył w żadnym charakterze!” On na to tym swoim wyniosłym tonem: „Dobrze więc, biegnij do Pompejusza, skoro musisz. Pozwolę ci nawet zabrać eskortę, ale nie regularnych żołnierzy, bo ci są mi potrzebni. Wybierz sobie kilkunastu spomiędzy wyzwoleńców i niewolników, którzy usługiwali ci tu, w Korfinium. Jeśli chodzi o broń, będą się musieli zadowolić czymkolwiek. Najlepszy oręż i pancerze przydadzą się dla moich żołnierzy”. Jego żołnierzy! Przecież miał na myśli ukradzione mi kohorty, ludzi, których ja zwerbowałem, wyszkoliłem i wyposażyłem za własne pieniądze! Znalazłem więc kilku odważnych, którzy zechcieli mi towarzyszyć. Tamtej nocy ledwo uniknęliśmy zwiadowców Cezara, których musiał wysłać za nami w pościg. Ukryliśmy się w przydrożnych chaszczach. Minęli nas tak blisko, że słyszałem ich oddechy.
– Dlaczego z nimi nie walczyliście? – zapytał podekscytowany Marek.
– Mielibyśmy dać mu satysfakcję, że wmanewrował mnie w bój, którego nie mogłem wygrać? Nie, nie dałem się zwieść. On tak zawsze postępował względem swych przeciwników w senacie. Udawał, że pragnie kompromisu, negocjował drobne szczególiki, aż im oczy zachodziły mgłą, a potem… – pochwycił leżący na tacy nóż i wbił go w wieprzową pieczeń – nożem ich w plecy!
Cycero odgryzł czubek szparaga i kiwnął głową.
– Zgadza się. Nie spotkałem nikogo, kto byłby lepszy w politycznych matactwach od Cezara.
Domicjusz zamilkł, pogrążając się w kolejnym przypływie posępnego humoru. Widziałem, jak porusza ustami, jakby zaangażowany w jakąś wewnętrzną sprzeczkę, i zastanawiałem się, co rozpamiętuje: decyzję zamknięcia się w Korniurn, zdradę podkomendnych, nieudolne samobójstwo?
– Ale skoro opuściłeś obóz Cezara, żeby dołączyć do Pompejusza, to co tutaj robisz? – spytał niewinnie Marek. – Pociągnąłeś w niewłaściwym kierunku.
Kątem oka dostrzegłem, jak Cycero krzywi się boleśnie na te słowa swego syna.
– Dołączyć do Pompejusza? A czemu miałbym to zrobić? – odparł Domicjusz. – Nie mając ludzi pod komendą, na co mógłbym się tam przydać? Pompejusz sam może się troszczyć o siebie.
– Czy on zamierza wydać Cezarowi bitwę w Brundyzjum? – spytał Marek. – A może ujdzie za Adriatyk?
Domicjusz zaśmiał się gorzko.
– Nie ma w Italii człowieka, który nie chciałby znać odpowiedzi na to pytanie, mój chłopcze. Obawiam się, że Wielki nie ma zwyczaju wtajemniczać mojej skromnej osoby w swoje tajne plany strategiczne. Ale wkrótce wszyscy się tego dowiemy. Cezar prze naprzód z taką szybkością, że w parę dni znajdzie się pod Brundyzjum. Wtedy Pompejusz się przekona, z kim ma do czynienia… i to beze mnie do pomocy! Głupiec, powinien dołączyć do mnie w Korfinium. To było odpowiednie miejsce, by się bronić!
Cycero poruszył się z zakłopotaniem.
– Wszystkich nas dziwiła ta niechęć Pompejusza do…
– On chce się udać na wschód oczywiście – przerwał mu raptownie Domicjusz. – Musiał to planować od samego początku. No, to niech tam jedzie. Jak mu się uda zwabić Cezara w pułapkę gdzieś w Grecji czy Azji, to bardzo dobrze. Jeśli o mnie chodzi, to zamierzam wyruszyć do Galii i wypełnić nałożony przez senat obowiązek. Zostałem mianowany namiestnikiem Galii i zostanę nim.
– Jeśli pojedziesz lądem, czy drogi nie zastąpią ci oddziały wierne Cezarowi?
– Chcę popłynąć bezpośrednio do Massilii, jeśli uda mi się znaleźć statki do wynajęcia. Massylczycy są inni od reszty Galów. Massilię założyli setki lat temu greccy koloniści. Ich potomkowie to wspaniali ludzie, a nie barbarzyńcy jak ich sąsiedzi.
– Czy jednak będziesz tam mile widziany? – spytałem.
– Oczywiście! Oni zawarli układ z senatem, nie z Cezarem – Massylczycy dobrze go znają! Musieli się z nim znosić przez te wszystkie lata podczas jego nielegalnej kadencji namiestnika. Wiedzą z pierwszej ręki, kim jest Cezar: wymuskany pozer, pompatyczny i próżny, wychwalający sam siebie pod niebiosa za każdym razem, kiedy udało mu się podbić kolejne plemię półgłówków i bezzębnych staruchów!
Odchrząknąłem i powiedziałem:
– Tak się składa, że czytałem dzisiaj jego pamiętniki z wojen w Galii. Nie możesz zaprzeczyć, że jest on…
– Czym? Tak zwanym geniuszem militarnym? Owszem, mogę i zaprzeczam! Ta książczyna to czyste brednie. Od początku do końca nie ma w niej nic poza przyprawiającą o mdłości autoreklamą. To propaganda upozowana na historię. Pisze o sobie w trzeciej osobie… jakże to nieznośnie pretensjonalne!… ale czy kiedykolwiek czytałeś książkę równie przesyconą próżnością? Ani słowa tam o wielkich mężach, którzy działali przed nim, zakładali osady w południowej Galii i zbudowali drogi, którymi tam dotarł! Ani jednego ukłonu w stronę tych senatorów, którzy wbrew zdrowemu rozsądkowi głosowali za rozszerzeniem jego dowództwa! Myślałby kto, że Gajusz Juliusz wygrał całą prowincję w kości od Wercyngetoryksa! Posłuchaj mnie, człowieku: każdy kompetentny rzymski dowódca, mając do dyspozycji te same środki i pełnomocnictwa, jakimi senat obdarzył Cezara, umiałby dokonać tego samego i to zapewne w krótszym czasie.
Tego było za wiele nawet dla Cycerona.
– Myślę, Lucjuszu, że powinniśmy oddać Cezarowi, co mu się należy – rzekł. – Przynajmniej w sprawach wojskowych…
Domicjusz prychnął kpiąco.
– Proszę cię, Marku Tulliuszu… chyba nie spodziewasz się, że będę polegał na twojej ocenie spraw wojskowych?
– A jednak…
Znów odchrząknąłem.
– Właściwie to źle mnie zrozumiałeś, Lucjuszu Domicjuszu – powiedziałem. – Nie chciałem mówić o wojskowym geniuszu Cezara, ale o literackim.
– Ha! I temu zaprzeczę. Jego styl jest nieudolny i amatorski. To proza bez cienia polotu czy kwiecistości, równie łysa jak jej twórca. Podobno dyktuje swoje pamiętniki w drodze, telepiąc się w siodle. Sądząc po efekcie, wierzę w to bez zastrzeżeń!
– Niektórzy uważają powściągliwy styl Cezara raczej za elegancki niż niedopracowany. – Cycero się uśmiechnął. – Naszemu przyjacielowi Gordianusowi można wybaczyć pewien brak obiektywizmu w tej kwestii. Jeżeli ta proza ma jakiekolwiek zalety, to z pewnością część zasługi w tej mierze przypada jego synowi.
– Nie rozumiem. – Domicjusz rzucił mi beznamiętne spojrzenie.
– Adoptowany syn Gordianusa, Meto, jest znany ze swych literackich usług dla Cezara – wyjaśnił Cycero. – Niektórzy mówią, że jest dla niego równie niezastąpiony, jak Tiro był zawsze dla mnie.
W oczach Domicjusza zapaliły się iskierki zrozumienia, a na usta wypłynął skąpy uśmieszek.
– Ach, więc jesteś tym Gordianusem! Tak, teraz rozumiem… – Uśmieszek zamienił się w szyderczy grymas. – Ale, Cyceronie, nie chcesz chyba przez to powiedzieć, że Tiro kiedykolwiek wykonywał dla ciebie takie usługi, jakie podobno młody Meto świadczy swojemu ukochanemu wodzowi… prywatnie?
Terencja się nachmurzyła, młody Marek zachichotał, a Tullia aż syknęła i spojrzała na mnie ze współczuciem. Nawet Cycero się zarumienił. Czyżby już wszyscy w Rzymie słyszeli i uwierzyli w te plotki o Cezarze i moim synu? Zanim jednak, zaciskając zęby, zdążyłem wymyślić jakąś odpowiedz na słowa Domicjusza, on już zmienił temat.