Выбрать главу

Otacyliusz powiódł nas w kierunku namiotu, gdzie grupa kwatermistrzowska zaczynała już wyciągać z ziemi podtrzymujące go kołki. Wyszedł z niego młody oficer we wspaniałej zbroi, dzierżąc pod pachą hełm z eleganckim grzebieniem z końskiego włosia. Na piersiach nie miał miedzianego dysku z lwem, nie należał więc do ludzi Domicjusza; mimo to Otacyliusz na jego widok zeskoczył szybko z konia i zasalutował jak przełożonemu.

– Na jądra Numy! – dobiegł mnie szept Tirona.

Popatrzyłem na oficera uważniej. Strach i zmęczenie musiały zaćmić mi wzrok, skoro od razu go nie poznałem; Jego dziwnie brutalnej, a przy tym chłopięcej twarzy nie można było pomylić z niczyją inną. Z profilu wyglądał jak zbój: złamany nos, wystający podbródek i krzaczaste brwi jak u zawodowego pięściarza w złym humorze. Widziany z przodu miał pełne policzki, łagodny wykrój ust i oczy, przez które, zdawało się, można zajrzeć w głąb jego duszy. Z każdego innego kierunku przedstawiał przedziwną mieszaninę sprzeczności. Była to twarz, która fascynuje kobiety, a u mężczyzn budzi albo instynktowne zaufanie, albo strach.

Otacyliusz konferował z nim przyciszonym głosem. Usłyszałem swoje imię i mężczyzna spojrzał w moim kierunku, na jego obliczu odmalowało się zdziwienie, a potem szok. Odepchnął Otacyliusza i ruszył ku nam, odrzucając w trawę swój hełm i dobywając miecza. Schwycił mnie za ramię i przytknął ostrze do mej szyi. Zamknąłem oczy i głośno wciągnąłem powietrze. W następnej chwili objął mnie niedźwiedzimi łapskami i przycisnął do swej masywnej piersi. Pętla spadła z mojej szyi, rozcięta jednym ruchem miecza.

– Gordianusie! – zakrzyknął, odsuwając mnie od siebie.

– Marek Antoniusz… – szepnąłem i zemdlałem.

Usłyszałem czyjeś głosy. Stopniowo dotarło do mnie, że leżę gdzieś w zamkniętym pomieszczeniu wypełnionym łagodnym światłem… nie w pokoju, ale w każdym razie pod dachem.

– Obywatel w jego wieku, prowadzony za szyję w forsownym marszu?

– Musiałem związać pojmanych, trybunie. To normalna procedura wobec podejrzanych o wrogie działania lub szpiegostwo.

– Cud, że go nie zabiłeś! Nie byłby to dla ciebie dobry początek w służbie Cezara, dowódco kohorty, zabicie ojca Metona Gordianusa!

– Działałem tylko zgodnie z instrukcjami, trybunie.

Zdałem sobie sprawę, że znajduję się w wielkim namiocie, i przypomniałem sobie, że widziałem taki na łące i że z niego właśnie wyszedł Marek Antoniusz. Leżałem na twardej pryczy, przykryty cienkim kocem.

– Budzi się.

– No, to masz szczęście! Możesz odejść, Marku Otacyliuszu. Wracaj do swojej kohorty.

– Ale…

– Twój widok może posłać go wprost do Hadesu! Złożyłeś już raport. Odejdź.

Rozległ się szelest, do namiotu wpadł snop światła, a potem ujrzałem nad sobą zafrasowaną twarz Antoniusza.

– Nic ci nie jest, Gordianusie?

– Jestem spragniony. I głodny. I nogi mnie cholernie bolą.

Antoniusz się roześmiał.

– Mówisz jak każdy żołnierz po solidnym marszu!

Podniosłem się z wysiłkiem do pozycji siedzącej. W głowie mi się zakręciło.

– Zemdlałem?

– Zdarza się. Forsowny marsz, brak wody i jedzenia… a po śladach na twojej szyi widzę, że ten dureń Otacyliusz omal cię nie udusił.

Dotknąłem dłonią szyi. Skóra była obolała i z pewnością posiniaczona, ale nie krwawiła.

– Przez chwilę, tam na przełęczy, już myślałem, że mnie zabije.

– Głupi to on jest, ale nie aż tak. Pomówimy o tym później, kiedy się napijesz i coś przekąsisz. Nie, nie wstawaj. Siadaj na pryczy, a ja każę ci coś przynieść. Jedz jednak szybko. Musimy zwinąć namiot, zamierzam ruszyć dalej nie później niż za godzinę.

– A co ze mną?

– Pojedziesz ze mną, ma się rozumieć.

– Znowu w góry? – jęknąłem.

– Nie, do Brundyzjum. Cezar mnie tam potrzebuje. Szykujemy ostateczny cios.

Oddział Antoniusza składał się ze stu konnych. Został wysłany przez Cezara, aby odprowadzić wysyłane na Sycylię kohorty aż do stóp Apeninów, a potem miał wrócić do głównych sił. Cezar przydzielił mu tak niewielu żołnierzy, aby umożliwić szybkie przemieszczanie się. Każdy z jeźdźców był weteranem wojen galijskich i Antoniusz przechwalał się, że ta doborowa centuria warta jest całych dwóch kohort.

Zaprosił mnie, bym jechał z nim na czele, niewolnikom zaś pozwolił jechać wozem z bagażami. Forteksa uznał za mojego ochroniarza, Tirona zaś nie poznał nawet z bliska. Zdziwiło mnie to, gdyż trudno było w Rzymie o człowieka, którego by Antoniusz bardziej nienawidził niż Cycerona. Obawiałem się, że rozpozna jego sekretarza nawet w tym przebraniu, ale przyjął bez zastrzeżeń moje tłumaczenie, że „Soskarydes” jest dawnym nauczycielem Metona. Jak mi kiedyś powiedział Meto, „Antoniusz nie jest głupi, ale można go czytać jak łacinę”. Najwyraźniej uważał, że inni są równie prostolinijni, jak on sam.

Woźnica, biedaczysko, dotarł na łąkę w stanie wyczerpania i z gorączką od rany w ramieniu, niezdolny nie tylko do oskarżania nas, ale nawet do odpowiadania na proste pytania. Został wrzucony na wóz bagażowy razem z Forteksem i Tironem, a ja uznałem za stosowne twierdzić, że gorączka opanowała go już przed spotkaniem z Otacyliuszem.

– Biedak złapał febrę w górach – wyjaśniłem Antoniuszowi, kiedy już ruszyliśmy w drogę. – Myślę, że musiał źle się czuć od samego rana. Wszystkie te bzdury, których naopowiadał dowódcy kohorty, musiały być zwykłymi majakami.

– Ale jednak miał rację co do twojego paszportu kuriera, prawda? – Antoniusz patrzył wprost przed siebie, ukazując mi swój profil boksera.

– Ach, tak. To rzeczywiście trochę kłopotliwa sprawa. Kazałem Soskarydesowi ukryć go w lesie na czas przemarszu wojska. Głupio może postąpiłem, ale sądziłem, że w ten sposób zaoszczędzę sobie kłopotu. Tymczasem przyłapano mnie na kłamstwie. Nie mogę winić dowódcy kohorty, że potraktował mnie… podejrzliwie.

– Ale, na Hades, skąd u ciebie taki dokument, Gordianusie? I to podpisany przez samego Pompejusza!

Uznałem, że lepiej będzie zrobić unik, niż po prostu skłamać.

– Nie wiem, jak inaczej mógłbym liczyć na świeże konie na każdym postoju. Mogłem z tego skorzystać dzięki Cyceronowi. – Nie było to w końcu kłamstwem. – Zatrzymałem się na parę dni w jego willi w Formiach.

– Ten gnojek! – Antoniusz odwrócił się do mnie przodem, ale jego rysy bynajmniej nie straciły przez to groźnego wyrazu. – Wiesz, co by mi wystarczyło jako wynik całego tego zamieszania? Widok głowy Cycerona na tyczce! Od chwili, kiedy ten bydlak zamordował mojego ojczyma podczas tłumienia tak zwanego spisku Katyliny, nieustannie obrzucał mnie oszczerstwami. Nie rozumiem, dlaczego taki prawy człowiek jak ty może się przyjaźnić z tą kreaturą!