Ciemność gęstniała z każdą chwilą. Bitwa była skończona.
Rozdział 17
Tej nocy rozbiliśmy namioty i zjedliśmy wieczerzę na wzgórzu obserwacyjnym. Sądziłem, że Antoniuszowi będzie spieszno zameldować się u Cezara, tak jak mnie odszukać Metona, skoro już dotarliśmy do Brundyzjum. Trybun nie należał jednak do ludzi, którzy zrezygnowaliby z kolacji, nawet jeśli miała to być tylko żołnierska kasza, i odmówiliby pucharu wina po trzech dniach forsownej jazdy o samej wodzie.
Centurion znalazł dla nas składane płócienne krzesła. Rozsiedliśmy się nad strawą pod gołym niebem. Wiatr ucichł teraz zupełnie, morze i kanał portowy wygładziły się i przypominały czarne lustro, w którym odbijały się co jaśniejsze z gwiazd. Płomienie na zniszczonym statku wczepionym w linię tratw stopniowo wygasły, za to zza murów Brundyzjum widać było jaśniejącą poświatę, jak gdyby żarzyły się fundamenty budynków. Na wieżach i wzdłuż murów żołnierze kolejno zapalali pochodnie, aż w końcu cała linia fortyfikacji jarzyła się światłem na kształt ognistego węża. Stanowiska armii Cezara też rozjaśniły się niezliczonymi punkcikami ognisk. Daleko na tyłach po zachodniej stronie majaczył mroczny masyw Apeninów, którego grzbiet delikatnie pomalowany był ginącymi resztkami minionego dnia.
– Ależ mieliśmy dzisiaj wspaniałą bitwę! – zauważył Marek Antoniusz.
Zdawał się być w świetnym nastroju pomimo oczywistego sukcesu floty Pompejusza.
– A jutro najpewniej zobaczymy wspaniały szturm – dorzucił Witruwiusz.
Antoniusz zaprosił budowniczego na kolację, aby dokończył nam opisywać niebywałą konstrukcję przegrody na cieśninie. Rozgrzany Witruwiusz zaczął później przedstawiać mi katalog rozmaitych machin i strategii, jakie mogą być zastosowane, kiedy Cezar rzuci swe siły przeciw obrońcom murów Brundyzjum: wielkie drabiny, ruchome wieże oblężnicze, tarany, podkopy pod fundamenty dla osłabienia fortyfikacji, specjalny szyk „żółwia”, jakim żołnierze będą podchodzić pod bramy, osłonięci „skorupą” z tarcz najeżoną włóczniami. Ja zaś byłem myślami przy Dawusie. Gdzie on teraz jest? Czy Pompejusz wciąż trzyma go w swej osobistej ochronie? Miałem taką nadzieję, ale kto wie, dokąd mógł trafić, czy to z kaprysu wodza, czy z prostej potrzeby. Może trzyma straż na murach miasta, jest jedną z tych drobnych figurek, które widać z naszego wzgórza, oświetlone przez pochodnie, okutane szczelnie w płaszcze dla obrony przed nocnym chłodem, nerwowo wyczekujące świtu… albo brał udział w dzisiejszej bitwie morskiej na jednym ze statków atakujących pływającą groblę Witruwiusza. Diana powiedziała, że Dawus nie umie pływać. Cóż, ja sam nie potrafię. Co może być straszniejszego od zamknięcia w kadłubie statku świadomie zmierzającego ku niebezpieczeństwu? Widok rannych w wodzie rozpaczliwie starających się utrzymać na powierzchni przejął mnie większą zgrozą niż cokolwiek innego w dzisiejszej bitwie, nawet płonący jak pochodnia statek. Może i Dawus był wśród nich, bił wodę rękami i wzywał pomocy?
A co z Metonem? Przed oczyma stanął mi płonący żagiel, walący się na uciekających falochronem żołnierzy. Czy i mój syn mógł tam być? Raczej nie; Cezar zwykł trzymać go przy sobie i pewnie w tej chwili Meto siedzi w namiocie w głównym obozie pod zachodnim murem Brundyzjum, ucztuje ze swym wodzem lub robi staranne notatki, podczas gdy Cezar omawia ze swymi dowódcami strategię na następny dzień. Który z nich jest w większym niebezpieczeństwie, Dawus czy Meto? Sądząc po pozorach, każdy chyba powiedziałby, że pierwszy. Ja nie byłem tego taki pewny.
Jeszcze długo po spałaszowaniu swojej miski kaszy Antoniusz kazał sobie napełniać kubek winem. Kiedy już był dobrze wstawiony, uparł się, by Witruwiusz i centurion śpiewali z nim rubaszne wojskowe piosenki. Większość z nich była po prostu wulgarna, ale jedna nawet mnie rozbawiła. Opowiadała o afektowanym i zniewieściałym oficerze, który najchętniej przebywał w domu, przymierzając suknie swej żony, ale kiedy przyszło co do czego, okazał się najdzielniejszym z wojowników. Ot, wojskowy humor, pomyślałem. Ludziom potrzeba szczypty nonsensu popitej winem dla odwrócenia myśli od masakry, której byli świadkami.
Antoniusz wciąż śpiewał z pijackim zapałem, kiedy zdecydowałem się ulotnić i poszedłem do namiotu oficerskiego, gdzie wyznaczono mi miejsce do spania.
Rzuciłem się na posłanie, ale nie mogłem zasnąć, martwiąc się o zięcia i syna i zastanawiając się, co przyniosą najbliższe dni. Kiedy wyjeżdżałem z Rzymu, sądziłem, że mam jakiś plan działania. Teraz, zmęczony drogą i po konfrontacji z rzeczywistą sytuacją, czułem, że cokolwiek mi wtedy świtało w głowie, rozpłynęło się w nadmorskim powietrzu jak poranna mgła po wschodzie słońca. Kroczyłem po zupełnie obcym mi terenie, czułem się mały i bez znaczenia, przytłoczony przez potężne siły działające wokół mnie. Nadchodziła decydująca chwila, punkt krytyczny mojej wyprawy, a ja bynajmniej nie czułem się taki odważny, jak sobie roiłem.
Zaszeleściła płachta przesłaniająca wejście. Ktoś wśliznął się do namiotu i lawirował niepewnie między pryczami. Usłyszałem szept:
– Gordianus?
Był to głos Tirona. Wstałem, owinąłem się kocem i wyprowadziłem go na zewnątrz.
– Co, ty też nie możesz zasnąć? – spytałem. – Czyżby wóz z bagażami nie był wygodny?
– Nie jest – odburknął Tiro. – Drzemiemy na zmianę z Forteksem. Nadal nie jestem pewien, czy Antoniusz mnie nie rozpoznał.
– On nawet na ciebie nie spojrzał. Nikt nie dostrzega niewolników, chyba że są młodzi i piękni.
– A jednak każdej nocy obawiam się, że ktoś mnie udusi we śnie.
Pomyślałem o bezimiennym dla nas już na zawsze woźnicy, uduszonym w gorączce, ale nic nie powiedziałem.
– Co będzie jutro, Gordianusie?
– Nie wiem. Jeśli będę miał szczęście, zobaczę się z Metonem.
– I z Cezarem?
– Możliwe.
– Zabierz mnie z sobą.
Zmarszczyłem brwi.
– Myślałem, że wybrałeś się w tę daleką podróż, by się spotkać z Pompejuszem, nie z Cezarem.
– I nie myliłeś się. Opuszczam Italię, Gordianusie. Zamierzam być na okręcie Pompejusza, kiedy wyruszy do Dyrrachium.
– Nic mi o tym nie mówiłeś.
– Nie musiałeś o tym wiedzieć. Ale zanim odjadę, jeśli nadarzy się okazja, miałbym ochotę zajrzeć do namiotu Gajusza Juliusza.
– Aby go zabić?
– Nie żartuj, Gordianusie. Chcę się tylko rozejrzeć. Nigdy nie wiadomo, kiedy może mi się to przydać.
– Chcesz, abym pomagał ci szpiegować Cezara?
– Jesteś mi winien przysługę, Gordianusie. Czy mógłbyś tak szybko dostać się tutaj z Rzymu, gdyby nie ja?
– A czy ty mógłbyś przeżyć ostatnie cztery dni, gdybym dla ciebie nie skłamał? Myślę, że jesteśmy kwita, Tironie.
– Niechże więc to będzie twoja przysługa dla mnie, a ja ci się odwdzięczę. Zamierzasz przecież przedostać się do Brundyzjum i odzyskać zięcia od Pompejusza?
– Jeśli to będzie możliwe, tak.
– Jaki więc masz plan? Jak chcesz to zrobić, mając z jednej strony armię Cezara, z drugiej Pompejusza?
– Nie mam pewności – przyznałem.
– Ja mogę cię tam przeprowadzić. Całego i zdrowego, pójdziesz ze mną i z Forteksem. Ale w zamian za to chcę ci towarzyszyć, kiedy odwiedzisz Metona… i Cezara.
Pokręciłem energicznie głową.
– To niemożliwe. Cezar może cię rozpoznać nawet łatwiej niż Antoniusz. Przecież on bywał i ucztował u Cycerona! Musiał cię widzieć wiele razy i to nie tylko w roli sekretarza stenografującego debaty w senacie.