Meto nagle cofnął się o krok. Po raz pierwszy zwrócił uwagę na Tirona.
– Czy ten człowiek jest z tobą, tato?
– Tak.
– To jeden z twoich niewolników? Nie znam go.
– Pozwól, że ci wyjaśnię…
– Zaraz… – Meto wpatrywał się intensywnie w Tirona. – Na Herkulesa, przecież to…
W tej chwili ktoś klepnął mnie w ramię, aż podskoczyłem. Miałem wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Był to Marek Antoniusz.
– O, tutaj są! Ojciec i syn szepczą i spiskują ze sobą!
Zamrugałem. Obok Antoniusza zobaczyłem plamę złota i purpury, a nad nią pogodne oblicze Juliusza Cezara.
– Witaj, Gordianusie! Kiedy to ostatni raz się widzieliśmy? Chyba w Rawennie, co? Prowadziłeś śledztwo w sprawie zamordowania naszego przyjaciela Publiusza Klodiusza. O ile pamiętam, zlecił ci to Pompejusz.
Cezar zawsze mnie pamiętał, co mnie nieodmiennie dziwiło, ponieważ znał mnie tylko jako ojca Metona i nigdy nie przeprowadziliśmy żadnej ważnej rozmowy. Meto mi mówił, że doskonała pamięć do twarzy i nazwisk jest istotną częścią jego uroku. Cezar potrafi ponoć zamienić kilka słów z szeregowym żołnierzem w ogniu bitwy, a potem, po latach, powitać go imieniem i zapytać o nowinki z jego rodzinnego miasta.
– Witaj, imperatorze* – odpowiedziałem, pochylając z szacunkiem głowę.
– A ten niewolnik jest dawnym nauczycielem Metona – wtrącił Antoniusz.
Meto uniósł brwi, ale się nie odezwał. Cezar spojrzał ponad moim ramieniem na Tirona. Na jego twarzy nie dostrzegłem żadnej zmiany, a po chwili nasze oczy znów się spotkały. Tym razem on uniósł brwi.
– Mam nadzieję, że już nie pracujesz dla Pompejusza, Gordianusie. Antoniusz powiedział mi, że w podróży posługiwałeś się paszportem kuriera podpisanym przez samego Wielkiego.
W namiocie nagle jakby zrobiło się duszno. Wziąłem głęboki oddech.
– Ten dokument trafił do mnie przez Cycerona, a nie bezpośrednio od Pompejusza. Mimo pozorów, imperatorze, zapewniam cię, że nie jestem z nim w przyjaznych stosunkach.
Cezar błysnął łobuzerskim uśmiechem.
– To samo mógłbym w tej chwili powiedzieć o moich własnych z nim powiązaniach. Jesteś nieustraszony, Gordianusie, skoro wybrałeś się w taką podróż, i dobry z ciebie ojciec, jeśli zrobiłeś to, aby sprawdzić, co się dzieje z Metonem. Zapewniam cię jednak, że dobrze się nim opiekuję. Jest mi tak drogi, jak tobie. Radzę ci teraz wrócić do obozu na wzgórzu, gdzie spędziłeś ostatnią noc. Będziesz tam bezpieczny i możesz obserwować rozwój wydarzeń. Dzisiejszy dzień zapowiada się interesująco. Zwracaj szczególną uwagę na dachy w mieście.
– Na dachy?
– Obywatele Brundyzjum są źli na Pompejusza za to, w jaki sposób ich traktują jego żołnierze. On nigdy nie potrafił utrzymać właściwej dyscypliny. Rezultat zaś jest taki, że mieszkańcy miasta skwapliwie zgodzili się powiadomić nas, kiedy rozpocznie się odwrót. Nadadzą sygnały z dachów. Wtedy właśnie uderzymy. Nie ma trudniejszej operacji od wycofywania się z oblężonego miasta, nawet drogą morską. Chwila, kiedy Pompejusz odwróci się do nas plecami, by umknąć, będzie chwilą jego największej słabości. Jeśli bogowie pozwolą, już mi się nie wyśliźnie.
Skinąłem głową, czując, jak kropla potu spływa mi po plecach. Niemal fizycznie czułem za sobą obecność Tirona, chłonącego każde wypowiadane słowo. W swoim entuzjazmie Cezar z własnej woli zdradzał mi swoje sekrety, okazując mi pełne zaufanie, podczas gdy wprowadzony przeze mnie do jego namiotu szpieg stał tak blisko, że mógłby go dotknąć. Poczułem zawrót głowy, jak wtedy, pod koniec marszu w dół stoku Apeninów, kiedy zemdlałem u stóp Antoniusza.
– Dobrze się czujesz, Gordianusie? Odpocznij sobie z dzień czy dwa. Dla mnie jednak nie ma odpoczynku! Sygnał do ataku może nadejść lada moment. Idziemy, Antoniuszu. Metonie, zabierz rylec i tabliczki.
Odchrząknąłem i powiedziałem:
– Może pozwolisz, imperatorze, mojemu synowi zostać ze mną jeszcze przez chwilę. Odbyłem daleką podróż, żeby się z nim spotkać. Nawet nie porozmawialiśmy…
– Nie dzisiaj, Gordianusie. – Cezar uśmiechnął się do Metona i objął go ramieniem, a potem pieszczotliwie pociągnął go za ucho. Zdawało mi się, że chłopak zesztywniał pod jego dotknięciem, ale Cezar jakby tego nie zauważył. – Dzisiaj twój syn należy do mnie, przez każdą godzinę i minutę. Będzie mi okiem i uchem, świadkiem i pamięcią. Musi wszystko widzieć, słyszeć i zapisać. Na rozmowy będzie czas później. Idziemy, Metonie.
Namiot zaczął raptownie pustoszeć, jakby rój wylatywał z ula. Meto podążył za Cezarem, po czym przystanął, obejrzał się przez ramię na Tirona, a później na mnie.
– Tato, co tu się dzieje?
– Chciałem zapytać cię o to samo – odrzekłem.
– Metonie! – upomniał go Antoniusz.
Mój syn rzucił mi jeszcze jedno nieodgadnione spojrzenie i wyszedł za innymi. Zapragnąłem przytulić go raz jeszcze, ale było już za późno.
– Spodziewam się, że jesteś z siebie wielce zadowolony – burknąłem do Tirona.
We trójkę z Forteksem już po raz drugi objeżdżaliśmy obóz. Tiro zamienił się we wzrok i słuch, notując w pamięci najdrobniejsze szczegóły. Kiedy wychodziłem z namiotu Cezara, jeden z jego adiutantów wcisnął mi do ręki okrągłą miedzianą płytkę z wizerunkiem Wenus i wyjaśnił, że posłuży mi jako przepustka oznaczająca, iż jestem gościem samego wodza i wolno mi się swobodnie poruszać po wszystkich zakątkach obozu, pod warunkiem że nie będę nikomu wchodził w drogę. Upoważniała mnie nawet do posiłków w namiocie – jadalni.
Gdyby to ode mnie zależało, spędziłbym w obozie tylko tyle czasu, ile by trzeba na jego opuszczenie. Zależało mi na jak najszybszym przedostaniu się za mury Brundyzjum. Kiedy Pompejusz zacznie się wycofywać na statki i nastąpi szturm sił Cezara, rozpęta się absolutny chaos i wszelkie nadzieje na odszukanie Dawusa rozpłyną się w nicość. Chciałem poznać plan Tirona, ale on upierał się przy pełnym wykorzystaniu gościnności naszego gospodarza.
– Ty podróżowałeś z paszportem Pompejusza, to pozwól mi pokręcić się tu z przepustką Cezara – rzekł ze złośliwym uśmieszkiem.
– Tironie, musimy jak najrychlej znaleźć się w mieście.
– Pofolguj mi, panie. W końcu to dzisiaj liberalia!
– Najchętniej bym ci pofolgował, sadzając cię na jednym z tych kamiennych fallusów obnoszonych przez kapłanów Dionizosa.
Forteks o mało się nie zachłysnął na ten koncept, Tiro zaś niemal kwiczał ze śmiechu. Był w świetnym nastroju, jakby nieźle sobie podpił. Nic dziwnego: maskarada udała mu się wyśmienicie, prześliznął się bez szwanku przez sieci Antoniusza, dostał się do namiotu Cezara i zeń wydostał, zdobywając cenne informacje z ust samego imperatora, a teraz chłonął wszystkie sekrety jego obozu z liczebnością i dyslokacją oddziałów i machin bojowych na czele.
Chmury od świtu zasnuwające niebo gdzieś się ulotniły, zaczęła się za to bryza lądowa: idealny ranek na żeglowanie. Okręty Pompejusza rzeczywiście w każdej chwili mogą ruszyć w morze. Zapewne trwa teraz ich załadunek, pomyślałem.
– Na co mogą się przydać te wszystkie informacje, które tak pilnie zbierasz, Tironie, skoro spóźnimy się do Brundyzjum? Pompejusz może odpłynąć bez ciebie… albo też wpaść w pułapkę, jeśli mu ich nie dostarczysz.
– Masz rację, Gordianusie, musimy się pospieszyć. Najpierw jednak muszę uciszyć mój brzuch, który burczy już niemiłosiernie. Kto wie, do jak mizernych porcji muszą się ograniczać jego oddziały? Sugeruję, abyśmy najedli się na zapas na koszt Cezara.
– No, to gdzie jest jadalnia? – mruknąłem tylko w odpowiedzi.
– Trzy namioty na wprost i dwa w lewo. – Tiro zdążył wbić sobie w pamięć rozkład obozu.