– A jeśli prąd będzie przeciwny albo zaczną nas ścigać ludzie Cezara?
– Wtedy Forteks będzie musiał mocniej wiosłować.
Niewolnik potarł brodę, a Tiro dodał:
– A ty może będziesz musiał pływać.
Perspektywa wydała mi się mało zachęcająca.
Byliśmy już w połowie zbocza, pozwalając koniom wybierać drogę przez jeżynowe zarośla, kiedy z tyłu dobiegł nas czyjś głos.
– Nie możecie tam jechać! Nie wolno!
Był to centurion dowodzący wartą na wzgórzu.
Tiro odwrócił się i pomachał mu przyjaźnie. Przyłożył dłoń do ucha, uśmiechnął się głupawo i wzruszył ramionami, jakby mówiąc, że nie może zrozumieć.
– Jedźcie dalej – szepnął do nas. – Patrzcie prosto przed siebie i nie zwracajcie na niego uwagi. Kierujcie się do łódki. Szybciej!
Spięliśmy konie, zmuszając je do szybszego biegu, i po chwili dotarliśmy do wąskiej plaży. Za sobą usłyszałem szybki tętent.
– Ilu? – spytał Tiro, nie oglądając się.
Forteks dyskretnie zerknął za siebie.
– Tylko jeden.
– To dobrze. Uważa nas zatem za niegroźnych. Nie będziemy wyprowadzać go z błędu najdłużej, jak się da.
Minąwszy chatę, zsiedliśmy z koni. Centurion szybko się do nas zbliżał. Przysunąłem się do Tirona i spytałem:
– Co zamierzasz z nim zrobić?
– A jak myślisz?
– Nie można tego inaczej rozegrać?
– Zawarliśmy układ, Gordianusie. Ty zabrałeś mnie do namiotu Cezara, a ja mam cię przerzucić do Brundyzjum. No to idziesz z nami, czy nie? Jest wojna. Myślałeś, że obejdzie się bez rozlewu krwi? Ciesz się, że to nie twoja krew, i już.
– To morderstwo, Tironie. Takie samo, jak tego starego woźnicy.
– Morderstwo to termin prawniczy, Gordianusie. Nie ma zastosowania do niewolników ani na wojnie.
– Nie możemy go po prostu ogłuszyć? Zaciągnąć do chaty?
Tiro się skrzywił.
– Te greckie historie, których się naczytałeś w zajeździe w górach, zaćmiły ci umysł. Cudowne ocalenia i szczęśliwe zakończenia! Tu jest świat realny, Gordianusie. Jest tylko jeden pewny sposób na pozbycie się tego człowieka i Forteks go zna. Jest do tego wyszkolony. A teraz się uśmiechnij, mamy towarzystwo.
Centurion dojechał do nas i zeskoczył z siodła. Podszedł bliżej raźnym, sprężystym krokiem. Krótka i szybka jazda wyraźnie go rozradowała; minę miał lekko wzgardliwą, ale nie wrogą. Byłem w końcu tylko nieświadomym cywilem, zbłąkaną owcą, a nie wilkiem.
– Cywilom nie wolno przebywać na brzegu – oznajmił, zwracając się tylko do mnie i ignorując pozostałych dwóch.
Podniosłem mu do oczu miedziany krążek z Wenus.
– Przecież Cezar osobiście dał mi…
– Imperator wydał wyraźny rozkaz: żadnych wyjątków! – podniósł głos, sądząc zapewne, że jestem przygłuchy.
– Ja tylko… chciałem się przyjrzeć tej rybackiej chacie.
Centurion pokręcił głową z uśmieszkiem. Byłem dla niego zapewne jak zdziecinniały dziadunio, któremu trzeba pobłażać, ale tylko do pewnych granic. Nie zwracał uwagi na Forteksa, który z wolna zachodził go od tyłu. Szumiało mi w uszach. Za kilka sekund będzie po wszystkim. Młody żołnierz, zarumieniony i uśmiechnięty, zostanie pochwycony w żelazny uścisk, błyśnie stal, tryśnie krew, jego oczy otworzą się szeroko w szoku, a potem przestaną widzieć. Żywy człowiek stanie się trupem, a ja będę na to patrzył z bliska. Ponad ramieniem centuriona widziałem Forteksa tylko częściowo, ale po jego ruchach domyśliłem się, że wyciąga już sztylet z pochwy. Tiro stał z boku, grając rolę starzejącego się, posłusznego niewolnika i wstrzymując oddech w oczekiwaniu.
Sięgnąłem do ramienia żołnierza i przyciągnąłem go do siebie. Forteks, niepewny moich zamiarów, zatrzymał się w pół kroku.
– Masz dziadka? – spytałem.
– Dwóch – odrzekł zdziwiony centurion.
– Tak myślałem. – Poprowadziłem go ku chacie, oddalając się od łódki i od Forteksa. – A czy któryś z nich nie jest przypadkiem nieco głuchawy? A może trochę już słaby na umyśle?
– Obaj, w samej rzeczy. – Centurion się uśmiechnął na wspomnienie rodziny.
Skinąłem głową.
– Widzisz, młody człowieku, ja nie jestem jeszcze ani głuchy, ani zdziecinniały. Słyszę cię doskonale, a wzrok też mam dobry. Zjechałem tu ze wzgórza, ponieważ zobaczyłem, jak ktoś wchodzi do tej chaty.
Zmarszczył brwi i spojrzał w tamtą stronę. Chałupka była byle jak zbita z desek, pokryta strzechą, a cienkie drzwi wisiały krzywo na zawiasach.
– Jesteś pewien?
– Absolutnie. Widziałem człowieka w łachmanach, krył się na plaży, w ogóle podejrzanie się zachowywał. Po jakimś czasie wszedł do chaty, pomyślałem więc, że zjadę na dół i sprawdzę, co robi.
– Powinieneś mnie od razu zawiadomić! – Centurion przewrócił z irytacją oczami.
– Wiem, jak musisz być zajęty. Nie wydawało mi się konieczne zawracać ci głowę taką drobnostką. To pewnie właściciel tej chatki, który przyszedł coś z niej zabrać.
– Prędzej jakiś rabuś! – Żołnierz dobył miecza, podszedł do drzwi i szarpnął je z taką siłą, że górny zawias pękł. – Hej ty tam! Wyłaź z chaty!
Zajrzał do mrocznego wnętrza. Wyciągnąłem sztylet i zbliżyłem się do niego. Jedną ręką pchnąłem mu hełm do przodu, tak że opadł mu na oczy, drugą zadałem cios, uderzając głownią sztyletu w nasadę czaszki. Upadł mi do stóp jak rzucony worek. Schowałem broń i krzyknąłem:
– Forteksie, rusz no się! Wciągnij go w kąt, tylko nie waż się go zabijać!
Wyszedłem przed chatę i spojrzałem na wzgórze.
– Nie sądzę, aby ktokolwiek zauważył to zajście – powiedziałem do Tirona. – Chata mnie zasłoniła, a poza tym wszyscy są zajęci obserwacją miasta i wejścia do portu. Udało mi się zyskać trochę czasu, ale niedługo zaczną go szukać albo zwrócą uwagę na nasze konie na plaży. Na co czekasz? Ściągajmy łódź na wodę i w drogę!
Tiro wyglądał na zawstydzonego.
– Gordianusie, ja…
– Powinieneś czytywać więcej greckich historii, Tironie, a mniej tej mdłej poezji fabrykowanej przez Cycerona.
Po paru chwilach byliśmy już w łodzi i odbiliśmy od brzegu. Tiro rozwinął biały żagiel, Forteks wiosłował co sił, a ja usiadłem na dziobie, drżąc z zimna. Przy wsiadaniu zamoczyłem stopy, przekonując się, że woda jest lodowata. Nie spuszczałem oka z plaży. Po jakimś czasie z chaty wynurzył się nasz centurion, w oszołomieniu trąc bolący kark. Pomachałem do niego i uśmiechnąłem się równie pobłażliwie, jak niedawno on do mnie. Potrząsnął pięścią nad głową i krzyknął coś, czego nie zrozumiałem. Forteks się roześmiał.
– Chciałbym móc mu poderżnąć gardło – powiedział ze śmiechem. – Jeszcze nigdy nie zabiłem centuriona. Może następnym razem…
Wiatr i prąd nam sprzyjały, łódź żwawo sunęła więc po gładkiej toni. Plaża z wolna malała za nami, za to mur miasta jakby wyrastał coraz wyżej. Nasz kurs był nieco nierówny; jednak nie był takim świetnym żeglarzem, za jakiego się podawał. Jednakże mimo zakreślanych przez łódź zygzaków udawało się nam płynąć w kierunku portu. Wszystko szło nam wręcz absurdalnie łatwo, zważywszy na to, jak beznadziejne wydawało mi się wczoraj zadanie przeniknięcia do Brundyzjum.
Druga łódź dopadła nas tak szybko, jakby nagle zmaterializowała się z powietrza. Tiro zajęty był niesfornym żaglem, Forteks wiosłował silnymi, równymi pociągnięciami. Pierwszy zauważyłem ścigających, ale dopiero wtedy, kiedy byli już niemal o strzał z łuku od nas. Płynęli długą, wąską łodzią, większą od naszej; było ich czterech: dwaj wioślarze i dwaj łucznicy, którzy mieli już strzały na cięciwach i celowali prosto w nas. Rozejrzałem się, by zobaczyć, skąd nadpłynęli. Po drugiej strofie kanału, naprzeciwko wejścia do portu ujrzałem pas płaskiego brzegu, na którym zebrał się spory oddział żołnierzy. Stało tam kilka innych łodzi, a jedna z nich już odbijała, by przyłączyć się do pościgu. Trąciłem Tirona w bok i wskazałem na nowe niebezpieczeństwo. W tej samej chwili, kiedy odwrócił się, by spojrzeć w tamtą stronę, jeden z łuczników wypuścił strzałę. Obaj się skuliliśmy, ale strzała upadła w wodę daleko od nas. Był to jednak tylko próbny strzał, dla oceny odległości i siły wiatru. Druga strzała spadła już znacznie bliżej, a odległość między nami coraz bardziej malała.