– A ta z kolei w pogrom. – Tiro rozejrzał się po forum, gdzie aż nadto wyczuwało się dysonans między sztywnym wojskowym porządkiem i ledwo wstrzymywaną paniką cywilów. – A trzeba jeszcze pamiętać o nieprzewidywalnym czynniku, jakim jest ludność cywilna. Wiemy, że mają serdecznie dosyć Pompejusza, ale czy mogą być pewni, iż Cezar nie każe ich wyciąć w pień za udzielenie schronienia jego wrogowi? Łatwo mogą się podzielić na dwie frakcje, kierowane starymi pretensjami. Kto wie, jak wykorzystają chaos? Jedni mogą odewrzeć bramy i poprowadzić ludzi Cezara bezpieczną drogą, omijającą barykady i pułapki, podczas gdy inni będą obrzucać ich z dachów kamieniami. Część może ulec panice i usiłować dostać się na statki Pompejusza. Samą swoją liczbą mogą zablokować przepustowość ulic i uniemożliwić planowany odwrót. Wodza ocenia się za jego sukcesy w obliczu przeważających przeciwności. Jeżeli Pompejusz wydostanie swoich ludzi z Italii, by móc dalej walczyć, od nowa zasłuży sobie na prawo nazywania się Wielkim.
– Tak sądzisz? Mnie się zdaje, że lepiej zademonstrowałby swój geniusz, nie pozwalając się zamknąć w takiej pułapce jak Brundyzjum.
– Pompejusz radził sobie równie dobrze jak każdy inny w takiej sytuacji. Nikt nie przewidywał, że Cezar poważy się przekroczyć Rubikon. Zaskoczył tym nawet własnych ludzi. Podejrzewam, że i sam był zaskoczony swoją decyzją.
– A katastrofa w Korfinium?
– Pompejusz nie miał nad tym kontroli. Wzywał Donucjusza do wycofania się i połączenia ich sił, ale Ahenobarbus pozwolił swej próżności wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem, którego zresztą nie miał za wiele. Jeśli porównasz tych dwóch wodzów, przekonasz się, że każda podjęta od początku kryzysu decyzja Pompejusza oparta była na rozumnych przesłankach. Ani razu nie kierował się pychą czy głupią dumą.
– Niektórzy mogliby rzec, że brakowało mu też odwagi.
– Trzeba odwagi, by patrzeć nieprzyjacielowi w oczy i cofać się krok po kroku. Jeśli doprowadzi tę operację do szczęśliwego końca, pokaże, że ma kręgosłup z żelaza.
– A co dalej?
– W tym właśnie cały geniusz! Pompejusz ma sojuszników na całym Wschodzie. Tam leży źródło jego siły, tam też Cezar jest najsłabszy. Zbierając stamtąd posiłki, Wielki może blokować Italię ze swej greckiej bazy i przerwać całą żeglugę ze Wschodu, w tym dostawy zboża z Egiptu. Niechże Cezar dzierży sobie Italię… na razie. Kiedy zamkną się przed nim egipskie spichlerze, Wschód powstanie przeciw niemu i powrócą hiszpańskie siły Pompejusza, zobaczymy, jak długo przetrwa jako król Rzymu.
Wszystko, co mówi Tiro, może mieć sens, pomyślałem. Czy Cezar choć przeczuwa możliwość takiego rozwoju wydarzeń? Przypomniałem sobie niewzruszoną pewność siebie człowieka, którego spotkałem tego ranka, ale może właśnie to stanowi o jego talencie dowódczym: nigdy nie okazywać zwątpienia i nie zdradzać się z dręczącymi nocnymi koszmarami. Kto wie, może w końcu wszystko pójdzie po myśli Pompejusza? Na to trzeba jednak udanego odwrotu z Brundyzjum. Znaleźliśmy się w kulminacyjnym punkcie wielkich zmagań. Za kilka godzin Pompejusz rzuci kośćmi i albo zdobędzie dość punktów, by grać w następnej rundzie, albo definitywnie odpadnie z gry.
Moje rozważania przerwał powrót centuriona.
– Wielki cię teraz przyjmie. – Zobaczywszy, że się podnoszę, powstrzymał mnie ruchem dłoni. – Nie ciebie. Soskarydesa.
Schwyciłem Tirona za ramię.
– Gdy się z nim zobaczysz, poproś, aby zechciał przyjąć i mnie.
– Zrobię, co będę mógł, Gordianusie. Nie możesz jednak oczekiwać, że w samym środku ważnej operacji wojskowej…
– Przypomnij mu o zadaniu, jakim mnie obarczył w Rzymie. Powiedz mu… powiedz, że znam odpowiedź.
Tiro uniósł brwi.
– Może powinieneś mi ją wyjawić, Gordianusie. Przekażę wiadomość Pompejuszowi i poproszę, by uwolnił Dawusa. O to ci przecież chodzi?
– Nie. Prawdę o śmierci Numeriusza odkryję tylko samemu Wielkiemu i to dopiero wtedy, gdy zwolni Dawusa. Jeśli chce wiedzieć, co się stało z jego krewnym, musi przystać na moje warunki. Inaczej może na zawsze pozostać w nieświadomości.
– Jeżeli mu to powiem, a okaże się, że to tylko podstęp, by wymusić na nim tę audiencję…
– Tironie, proszę.
Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, po czym odwrócił się i ruszył za centurionem. Słońce już zniknęło za linią wzgórz na zachodzie i na forum spłynął przedwieczorny chłód, a z nim dziwny spokój. Nawet dobiegające ze świątyń przenikliwe tony pieśni modlitewnych nabrały łagodniejszego wyrazu. Żołnierze zaczęli podawać sobie zapalone pochodnie. Zrozumiałem teraz, dlaczego Pompejusz zwlekał z odwrotem do zapadnięcia zmierzchu. W ciemnościach barykady i pułapki na ulicach staną się dla atakujących dwukrotnie bardziej niebezpieczne; podczas gdy oni będą na nie wpadać, cofać się, omijać, przeszkadzając przy tym sobie wzajemnie, żołnierze Pompejusza, odpowiednio wyćwiczeni, sprawnie i szybko dotrą do czekających w porcie okrętów.
Centurion wyszedł z budynku.
– Gdzie Soskarydes? – spytałem.
– U Pompejusza.
– A dla mnie nie ma wiadomości?
– Nie ma.
Z góry dobiegł mnie szczęk metalowych drzwi. Coś się zaczęło dziać. Zerwałem się na nogi w chwili, kiedy z senatu wynurzyła się liczna grupa oficerów. Centurion i jego żołnierze stanęli na baczność. Na czele grupy ujrzałem Pompejusza w pełnej, jaśniejącej złoceniami zbroi. Drogocenny metal lśnił migotliwie, odbijając światło setek pochodni płonących na placu. Pod pachą wódz trzymał złocony hełm z żółtym grzebieniem z końskiego włosia. W napierśniku wymodelowanym na kształt muskularnego torsu wyglądał na młodego gladiatora, ale temu złudzeniu przeczył widok jego chudych nóg, których nie mogły skryć złociste nakolanniki. Poszukałem wzrokiem Tirona wśród otaczających go ludzi, ale go nie zobaczyłem. Dawusa też nigdzie nie było.
– Wielki! – krzyknąłem w nadziei zwrócenia na siebie jego uwagi.
Na Forum Romanum postąpiłby tak każdy obywatel, chcący złożyć petycję któremuś z polityków. Nie byliśmy jednak w Rzymie, a człowiek przede mną nie był Pompejuszem-politykiem zobowiązanym do zabiegania o względy każdego Marka czy Publiusza uprawnionego do głosowania. Miałem do czynienia z Pompejuszem Wielkim, imperatorem legionów hiszpańskich, który wierzy w siłę miecza u boku, a nie cytatów z kodeksu prawnego.
– Cisza! – zgromił mnie centurion, wciąż wyprężony jak struna.
Pompejusz zatrzymał się u szczytu schodów. Oficerowie stanęli po jego bokach szerokim wachlarzem. Trębacz zadął w róg. Stałem nie dalej niż kilka metrów od wodza i stwierdziłem, że wygląda okropnie: zmęczony, niewyspany, z podkrążonymi i przekrwionymi oczyma. Dla żołnierzy zgromadzonych na placu musiał się jednak prezentować zupełnie inaczej, jak potężnie zbudowana, okryta złotem, niemal boska postać, cudownie ożywiony posąg samego Marsa.
– Żołnierze Rzymu! Obrońcy ludu i senatu! Dzisiejszej nocy wykonacie zadanie, które ćwiczyliście tyle razy przez ostatnie kilka dni. Każdy z was ma swoją rolę do odegrania. Wszyscy wiecie, co macie robić. Działajcie szybko i sprawnie wykonujcie rozkazy centurionów, a nie będzie żadnych problemów. Nieprzyjaciel na każdym kroku napotykał przeciwności. Garstka doświadczonych łuczników i procarzy z powodzeniem nie dopuszczała go do murów miasta. Nie ma do dyspozycji okrętów, a jego wysiłki zmierzające do zablokowania portu spełzły na niczym. Jak zwykle jego ambicje przerosły jego zdolności. Na dłuższą metę będzie gorzko tego żałował.